[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Napisy na nich domagały się wielu spraw.Ale wołały głównie: „Teraz demokracja!”- Cudownie -powiedział Sten.- To jedyna rzecz, której nikt tutaj nie dostanie.Przyjrzał się bliżej jednemu z obrazów, pokazujących studentów - i zorientowałsię, jak bylidziwni.Po pierwsze, stanowili mieszaną grupę.Znajdowali się tam zarówno Suzdalowie i Bogazi,jak i Torkowie i Jochiańczycy.Po drugie, wszyscy pracowali - a tak naprawdę rzucali - razem.Toprawie nigdy nie zdarzało się na Jochi, jeszcze rzadziej w pozostałych częściach mgławicy, gdziesegregacja stanowiła cenioną część socjalnego status quo.- Cóż to za miejsce? - spytał Sten, zauważając jeszcze, jak dobrze odżywiona - i ubrana -była ta młodzież.- Daj nam odczyt, skarbie - powiedział Alex do młodej techniczki.Naomi pokręciła głową.- Nie muszę patrzeć.Pooshkan jest najlepszym uniwersytetem w mgławicy.To właśnie tutajnajwyższa warstwa Altaic posyła swoich synów, córki, kurczęta i szczenięta.- Bogate dzieciaki - jęknął Sten.- Podwójnie cudownie.- Potem wzruszyłramionami.- Nocóż.To mi wygląda na lokalny problem.Gliny sobie z tym poradzą.- Ho, ho - powiedział Kilgour.- A co to za ho, ho? - Sten aż bał się pytać.- Zażyczyłeś sobie, więc masz - stwierdził Alex.- Te małe świnie wychodzą.Fajniewyglądają.Sten zobaczył falangę policjantów zmierzającą w kierunku głównej bramy,uzbrojoną whełmy, tarcze, elektryczne paralizatory i - tuż za nimi poruszał się mały czołg- gaz łzawiący.- Cholera jasna! - Sten nie powiedział nic więcej.- A tu mamy tych innych.Kilgour wskazał na tłum dorosłych, gromadzący się na krańcu terenu uniwersytetu.Niektórzy z nich wrzeszczeli na policjantów.Inni na studentów.Jeszcze inni znów na siebienawzajem.Podzieleni byli wyraźnie na ścisłe grupki według gatunków.- Do diabła z tym - stwierdził Sten.- To nadal lokalny problem.Nie ma sposobu, żebyśmysię w to wmieszali.Kiedy to mówił, pulpit kontrolny rozświetlił się od telefonów.Ludzie Alexa zaczęli jeodbierać.-.Ambasada Imperium.Tak, słyszeliśmy o zamieszaniu na uniwersytecie.Nie, ambasadornie ma na ten temat nic do powiedzenia.Ambasada Imperium.Zamieszki na uniwersytecie? Tak,proszę pana.Nie, proszę pana.Ambasada Imperium.Całkowicie zdegustowany, Sten złapał za swoje pismo i zaczął iść w stronę drzwi.- Nie wołaj mnie, dopóki sytuacja się nie pogorszy - zawołał przez ramię.- A właściwie.wogóle mnie nie wołaj.- Ten lepiej odbierz, stary - powiedział Alex, podając słuchawkę.- Kto to jest? - spytał Sten, niemal warcząc.- Jakiś chłopaczek z Pooshkan - mówił Alex.- To ten.- Wskazał na ekran, przekazującyobraz władczego młodego Jochiańczyka.Przystojny chłopak, pomimo pewnychtendencji do tyciaw okolicach podbródka.Sten widział go, jak mówi do aparatu najwyraźniejpołączonego zambasadą.- To jeden z przywódców, jak sądzę - ciągnął Alex.- Podał nazwisko Milhouz.Naomi gwizdnęła.- To przewodniczący studentów - powiedziała.- Jego rodzice są w zarządzie Banku Jochi.To objaśniło Stenowi, jak niebezpieczne miejsce stanowił uniwersytet.Krwawiący nosmógł być w pewnych kręgach widziany jako morderstwo.- Tak, panie Milhouz - powiedział Sten do słuchawki, gładko jak po maśle.- Mówi ambasador Sten.Jak mogę panu pomóc?Kiedy słuchał młodego głosu, brzęczącego przy uchu, i patrzył na zarumienioną, podekscytowaną twarz na ekranie, wiedział, że musi złamać pierwszą z reguł, jakie narzucił sobiew pierwszej fazie tej operacji.Brzmiała ona: nie opuszczać ambasady.Niech oni przychodzą.- Może pan oczekiwać nas za kilka minut, młody człowieku - powiedział i przerwałpołączenie.Kiedy odwrócił się z powrotem, zobaczył Sind wchodzącą do pokoju.Zwyrazu jejtwarzy odgadł, że wie doskonale o tym, jaka jest sytuacja.Jeden z ekranów pokazał studentów rzucających gruzem w policjantów.- Ta cholerna sprawa może stanowić iskrę, która rozpali wielkie ognisko -powiedział Stendo Sind.- A więc zrobimy tak.Potrzebuję około dziesięciu Gurkhów i zpięćdziesięciu Bhorów.Ale nie możemy rzucać się w oczy.Broń ukryta.Bez mundurów.Nie powinniśmy wyglądać jakoddział szturmowców.- Trochę trudny do wykonania rozkaz dla Bhorów - powiedziała Sind.- Zwłaszcza dla Otho.- Jeżeli pójdzie jak trzeba - stwierdził Sten - to wszyscy będą zbyt ciekawi Otha i innych,żeby sprawiać kłopoty.Alex?- Gotowy jak i ty, stary - powiedział Kilgour.- No dobra, chłopcy i dziewczynki - ciągnął Sten.- Wracamy do szkoły.Rozdział 11Dzień był jasny i mroźny, kiedy Sten wraz z załogą podążał ku placowi Khaqanów.Rozglądał się po wznoszących się ponad nimi pomnikach.Czuł się jak owad, maszerujący przezziemie gigantów.Ciągle mi się zdaje, że jeden z nich na mnie nadepnie -powiedziała Sind, jakbyodpowiadając na jego własne myśli.- Na długą i poplątaną brodę mojej matki - zahuczał Otho - ten człowiek mógłby swoimduchem obdzielić całą flotę.Otho podniósł owłosioną łapę, aby ochronić oczy, i zamyślił się nad wyjątkowo zadziwiającym przykładem złego gustu.Dotyczyło to platformy, spoczywającej na ramionachdwunastu postaci.Posągi - każdy o wysokości chyba dwudziestu metrów -przedstawiały doskonalewyrzeźbione ciała ludzi obu płci, zapewne Jochiańczyków.Były one zupełnie nagie.Na szczycieplatformy usytuowano wyidealizowaną statuę Khaqana ubranego w złote szaty.Trzymał on wgórze pochodnię, z której buchał wiecznie płonący ogień.- Mogę zrozumieć ludzi, budujących bary z wyszynkiem - stwierdził w końcu Otho.- To owiele lepszy sposób zdobywania popularności.Poza tym, jeśli dobrze zastawisz stół i nie skąpiszstreggu, to i klienci mają lepsze samopoczucie.- Spojrzał na Stena swoimi nabiegłymi krwiąoczyma.- Ja tam wolę, aby to goście wysławiali moje czyny.Sten wskazał na inskrypcję, umieszczoną w jednym z rogów.Brzmiała ona: „Temu, któryoświetlił Altaic swoją Chwałą”.Pod spodem, mniejszymi literami: „Od wdzięcznego ludu”.- Może i on myślał podobnie - powiedział Sten.- Chociaż najwidoczniej zapomniałodobrych czasach.Masywna brew Otho zmarszczyła się na te słowa.- Dlatego właśnie twierdzę, że bary dają lepszy efekt.Jak na istotę, która rządziła tak długo,ten Khaqan nic nie wiedział o sztuce rządzenia.Sten roześmiał się z aprobatą i powiódł swoją grupę do przodu.Zdecydował, że lepiej sięstanie, jeżeli na uniwersytet pójdą piechotą.Odległość nie była zbyt duża, a spacer na pewno mniejrzuci się w oczy niż przejazd kolumny uzbrojonych samochodów.Jako dyplomata, Sten przyswoił sobie niezwykle istotną regułę: nie wolno stać sięwyizolowanym.Znał wielu ambasadorów, których stopy nigdy nie dotknęłyprawdziwej gleby.Przez cały czas trwania służby przenoszono ich wprost ze stopni ambasady na oficjalne bankiety i zpowrotem.Zauważył, iż rady owych osób niezmiennie okazywały się błędne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]