[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dlaczego była taka głupia i nieopanowana? Już przy pierwszym spotkaniu, choć od razu czuła, że ten człowiek mógłby zmienić jej życie, zachowywała się tak, jakby wstąpił w nią diabeł! Właściwie wszystko popsuła, a przecież zawsze chlubiła się opanowaniem i rozsądkiem.Anna była marzycielką, wrażliwą istotą, wpatrzoną pięknymi, krótkowzrocznymi oczami w dalekie, nieziemskie horyzonty, nie dostrzegającą takich drobiazgów jak nie zapłacone podatki, niemili sąsiedzi czy cieknący dach.Bree, odkąd tylko sięgała pamięcią, musiała radzić sobie z tym, co ignorowała matka - czyli z całą praktyczną stroną ich wspólnego bytowania.Nie odziedziczyła po Annie artystycznego talentu.W rzadkich chwilach, kiedy pozwalała sobie na refleksję o ojcu, którego nigdy nie widziała, chętnie pocieszała się myślą, że jemu zawdzięcza przynajmniej talent do interesów.W każdym razie dobrze się stało, że choć jedna z nich była osobą rozsądną i trzeźwo myślącą.Gdyby Bree nie postawiła codziennie przed matką talerza, Anna byłaby w stanie zapomnieć nawet o jedzeniu.Właśnie, pomyślała gorzko Bree, i cóż mi przyszło z tej praktyczności? Zgłupiałam na sam widok przystojnej męskiej twarzy! Wystarczyło, by Rawls mnie dotknął, a już zmysły nie dają mi spokoju.Doprawdy, jest się czym chwalić!Westchnęła ciężko i przekręciła się na brzuch, wtulając policzek w poduszkę.Jakie by to było miłe i proste, gdyby nawiązali normalną, nie zobowiązującą znajomość, nie obciążoną koszmarnymi nieporozumieniami na temat domu - która może kiedyś, gdyby poznali się lepiej, mogłaby przerodzić się w coś więcej niż flirt.?Stanowczo musi odszukać papiery, dotyczące domu.Być może są w pudłach z rzeczami matki, których jeszcze nie przejrzała.Mogły być tylko tam, gdyż nigdy nie trzymały niczego w bankowym depozycie.Ale na razie musi zasnąć.Bez względu na Rawlsa życie toczy się dalej, a rachunki przychodzą z bezlitosną regularnością.Jeśli nie zdoła ściągnąć więcej klientów, za kilka miesięcy może znaleźć się na lodzie.Najważniejsze, by zdobyć pieniądze na reklamę, pomyślała sennie.Trzeba lepiej wyeksponować atrakcyjne gobeliny Lindy i te ręcznie dziergane suknie.A potem trzeba.Pomysł, który zaczął się wykluwać przed zaśnięciem, powrócił rano wraz z ostrym dzwonkiem budzika.Wstając z łóżka, Bree miała już gotowy plan.Dziwne, że nie wpadła na to wcześniej.Oczywiście, prawdziwe manekiny kosztują majątek, więc będzie musiała improwizować.Do tego jednak miała wrodzony talent.Naczynia i ozdóbki są ładne, ale naprawdę oko kobiety jest w stanie przyciągnąć wyłącznie ciekawy i modny ciuch.Otworzyła sklep, opanowana potrzebą nowego działania.Ze składziku, w którym Ebben zgromadził kiedyś pozostałości po mieszczącym się tu sklepie z częściami samochodowymi, wygrzebała kilka łańcuchów.Sklep metalowy w sąsiedztwie dostarczył jej odpowiedniego drutu.Z domu przyniosła haki i narzędzia.Przez cały ranek, tak jak przewidywała, nikt się nie pojawił.Po raz pierwszy była zadowolona, że nie ma klientów.Do południa obie jej artystyczne wizje były gotowe.Z grubsza przypominały ażurowe manekiny.Konstrukcje miały zwieszać się na łańcuchach, które same w sobie były niezbyt dekoracyjne, ale całość, odpowiednio udrapowana i podmalo-wana farbą, mogła wyglądać bardzo ciekawie.Zadowolona z siebie Bree ustawiła drabinę przy szybie wystawowej, wetknęła w zęby gwoździe i haki, w zasięgu ręki położyła młotek oraz śrubokręt i przystąpiła do najważniejszego etapu roboty.Należało wbić haki i z pomocą łańcuchów podwiesić na nich manekiny.Kiedy kończyła wkręcać hak, zerknęła na ulicę - i omal nie spadła z drabiny.Po drugiej stronie szyby stał Rawls i zmarszczywszy brwi przyglądał się jej uważnie.Powiedział coś, czego nie usłyszała.Szybko odwróciła wzrok.Czy przyszedł tu specjalnie po to, żeby zobaczyć, jak na jego oczach skręca kark?Tym razem niecierpliwie zabębnił palcami w szybę.Bree wypuściła śrubokręt.- Idź sobie do diabła! - krzyknęła, ilustrując słowa wymownym gestem.Całą wściekłość wyładowała na uderzeniu młotkiem w oporny hak, który nie chciał się wkręcić, i zaklęła dosadnie, gdyż uderzyła się w palec.Głęboko oddychając, by nie pokazać bólu, odrzuciła z twarzy niesforny kosmyk i pomacała hak sprawdzając, czy dobrze trzyma.Wyglądało na to, że siedzi mocno.Wobec tego, ignorując swojego jedynego widza, chwyciła koniec łańcucha, zaczepiła go o hak i z wysiłkiem wciągnęła rozhuśtanego manekina, który wreszcie zawisł w oknie wystawowym.Uśmiechając się z ponurą satysfakcją, zaczęła schodzić z drabiny.Połowę roboty ma z głowy.Wystawa zaczyna wreszcie wyglądać interesująco.- Czy mogłabyś mi powiedzieć, co ci znowu strzeliło do głowy? - usłyszała gniewny głos i trzask zamykanych drzwi.Rozmyślnie powoli zeszła z drabiny i poskładała narzędzia, delektując się niecierpliwą miną Rawlsa.- Czy potrzebujesz czegoś? - zapytała wreszcie słodkim tonem.- Jak widzisz, jestem teraz zajęta, ale.- Jesteś.- Rawls opanował się w porę, wiedząc, że złością nic nie wskóra.- Bree, muszę z tobą porozmawiać - zaczął znowu, tym razem spokojniej.- Czy mogłabyś sobie zrobić małą przerwę i posłuchać, co mam ci do powiedzenia?Zerknęła z wahaniem na nie dokończoną dekorację wystawy.- Nie mogę tego zostawić.A nuż trafi się jakiś klient i nie daj Boże pomyśli, że przekwalifikowałam się na sklep metalowy?- Zapomnij choć raz o swoim cholernym handlu, dobrze? Sprawa jest poważna! Zielone oczy Bree zapłonęły oburzeniem.- Ten cholerny handel, jak to nazywasz, pozwala mi przeżyć na razowym chlebie i fasoli! - wybuchnę-ła.- Nie wszyscy urodzili się tak jak ty, ze srebrną łyżeczką w buzi.Niektórzy musieli się zadowolić plastykowym widelcem!Zacisnął zęby, biorąc jej słowa za przytyk do rodzinnych sreber.Jakże chętnie zaprzeczyłby temu wszystkiemu i opowiedział, jak w pocie czoła zarabiał każdego centa - ale kłamstwo nie chciało mu przejść przez gardło.Choć wcześnie wszedł w konflikt z ojcem, tak naprawdę nigdy nie musiał się martwić o pieniądze.Wszystkie drzwi stawały przed nim otworem, nim zdążył wypowiedzieć swoje nazwisko.- Bree, przepraszam.Jeśli poczekam spokojnie, aż skończysz i nie powiem ani słowa, zgodzisz się na kilka chwil rozmowy?Przytaknęła, nieco udobruchana.Jej organizm źle znosił złość.Jeśli tak dalej pójdzie, dostanie zawału jeszcze przed ukończeniem trzydziestki.- Zdejmij kilim z tego stołka i usiądź sobie - niedbałym gestem wskazała mu kąt sklepu, po czym wróciła do przerwanej pracy.Przez cały czas czuła, że Rawls obserwuje każdy jej ruch.Starannie rozstawiła drabinę, a obok na wysokim stołku umieściła drugiego manekina.Dzięki Bogu, że za łukowatym oknem wystawy sufit był wyłożony drewnem.Znacznie ułatwiało to pracę, gdyż tym razem musiała wbijać hak pionowo nad głową.W skupieniu robiła małą dziurkę gwoździem, kiedy Rawls niespodziewanie złamał umowę.- Czy nie byłoby łatwiej użyć do tego wiertarki? - zagadnął rzeczowo.- Byłoby łatwiej, ale nie mam wiertarki - odpowiedziała, nie przerywając pracy.- Aha - mruknął.Zaczęła wkręcać hak w przygotowaną dziurę, a kiedy upewniła się, że dobrze siedzi, uważnie przewlekła przezeń łańcuch.Po chwili drugi manekin kołysząc się zawisł pod sufitem.Bree zeszła z drabiny i odstąpiła do tyłu, z zachwytem patrząc na swoje dzieło.Na razie wystawa wyglądała dość oryginalnie, ale za chwilę wszystko miało się zmienić.- Skończyłaś? - zapytał Rawls z nadzieją
[ Pobierz całość w formacie PDF ]