[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A ciebie przeniesiemy do zwykłej kategorii.Co więcej, osobiście dopilnuję, żeby Komisja Rewizyjna łaskawie rozpatrzyła twoją sprawę.Więcej już chyba nie mogę dla ciebie zrobić, prawda?W cichości ducha wątpiłem, czy może zrobić aż tyle.Taki inspektorek to w Scotland Yardzie diabelnie mała płotka i jeśli sądził, że nie wiem, o co mu szło, to musiał mnie brać za ostatniego idiotę.Wszystko, na czym Forbesowi zależało, to wyjaśnić sprawę, dorobić się pozytywnej adnotacji w arkuszu osiągnięć i zyskać opinię tego, który umie nawracać krnąbrnych przestępców.Uzyskawszy to, czego chciał nawet by się w moją stronę nie obejrzał, bo ja już bym się wtedy nie liczył.Byłem przecież tylko spaczonym kryminalistą, a nie ma obowiązku dotrzymywania obietnic danych przestępcy.I mówić tu o złodziejskim honorze!– Dwadzieścia lat to szmat czasu – zacząłem powoli.– Rozważę to bardzo starannie, panie Forbes.– I nie pożałujesz tego, Rearden – zapewnił mnie wylewnie.– Masz, zapal sobie.3Sądzę, że człowiek może przywyknąć do wszystkiego.Słyszałem, że Żydzi przyzwyczaili się nawet do życia – i umierania – w Belsen i w Dachau.Cóż, chociażby nie wiem jak parszywe, było to jednak tylko więzienie, a nie Dachau.Pod koniec pierwszego tygodnia nie brałem już jedzenia do celi, lecz dołączyłem do innych i jadłem w stołówce.Wtedy właśnie odkryłem, że jestem kimś.W więzieniu obowiązuje bardzo silny system kastowy, w dużej mierze oparty na wykazie przestępczych osiągnięć, jak i – o dziwo! – na ich braku.Osiągnięcia poznaje się po długości odsiadki.Z grubsza rzecz biorąc, długodystansowcy tacy jak ja znajdują się na samym szczycie więziennej piramidy, natomiast długodystansowcy kategorii specjalnej stanowią samą elitę.Podziwia się ich i szanuje, każdy z nich otacza się małą świtą i może domagać się przysług od wszelkiego rodzaju padluchów, pachołków i innego, pomniejszego tałatajstwa.To jeden typ klasyfikacji.Drugi dzieli więzienną społeczność w zależności od popełnionego przestępstwa.Łebskie chłopaki – nałogowi szalbieże i zawodowi oszuści – zajmują górne szczeble drabiny.Tuż za nimi plasują się kasiarze.Na samym zaś dole tkwią przestępcy seksualni, których nikt nie lubi.Uczciwy włamywacz cieszy się szacunkiem bardziej za swoją fachowość i skromność niż za cokolwiek innego.Moja pozycja uprawniała mnie do tego, że gdybym tylko zechciał, mógłbym wymagać od innych sporego respektu.Brało się to stąd, że byłem nie tylko długodystansowcem, ale i wykiwałem gliniarzy, nie sprzedając przy tym swego tajemniczego kumpla.W więzieniu nie da się utrzymać żadnego sekretu i wszyscy dobrze znali szczegóły mojej sprawy.Ponieważ trzymałem gębę na kłódkę co do brylantów i ponieważ wszyscy wiedzieli, jak bardzo Forbes mnie naciskał, uznany zostałem za człowieka, za faceta w porządku, może za dziwaka, ale takiego, któremu należy się szacunek.Trzymałem się jednak z dala od wszelkich powiązań i układzików Sprawowałem się grzecznie, bo nie chciałem należeć do kategorii specjalnej dłużej niż trzeba.Nadejdzie kiedyś pora ucieczki, musiałem więc zwieść inwigilujących mnie strażników i odwrócić od siebie uwagę.Nie byłem, rzecz jasna, jedynym więźniem specjalnego nadzoru, nie, byli i inni, zebrałaby się nas szóstka.Ale od nich też trzymałem się z daleka.Ponieważ należałem do kategorii specjalnej, przydzielono mi sprzątanie holu C, gdzie dyżurny klawisz stale miał mnie na oku.Inaczej musieliby mi zapewnić osobistego strażnika, który eskortowałby mnie do warsztatów, a do warsztatów chodziło się grupowo, pod opieką więźnia funkcyjnego.Więzienie cierpiało na braki kadrowe i taki układ, to znaczy porządkowanie holu C, okazał się najwygodniejszy.Nie sprzeciwiałem się i wziąłem się gorliwie do pracy.Myłem podłogi, szorowałem stoły, robiłem wszystko, żeby im pokazać, jaki ze mnie grzeczny facet.Zakałą więziennego życia są homoseksualiści.Jednemu z nich wyraźnie się spodobałem.Mizdrzył się do mnie tak nachalnie, że nie sposób go było zniechęcić, chyba tylko dać w mordę.Tego jednak robić nie chciałem, bo zapaskudziłbym sobie reputację więźnia nienagannego.Z opresji wybawił mnie Smeaton, klawisz z mojej galerii.Widział, co się święci i odstraszył pedzia kilkoma soczystymi i jednoznacznymi obietnicami.Byłem mu za to bardzo wdzięczny.Smeaton nie różnił się w zasadzie od innych funkcjonariuszy więziennych.Interweniował nie dlatego, że chciał mnie obronić przed zdeprawowaniem, nie.Zrobił to dla świętego spokoju.Zazwyczaj strażnicy patrzyli na nas obojętnie, bo byliśmy dla nich ledwie elementem ciężkiej służby.Z biegiem lat wypracowali sobie następującą taktykę: zduś aferę w zarodku, nim się zacznie; nie dopuść do tego, by zrobiło się zbyt gorąco; nie pozwól, by w awanturę wmieszali się inni.Taktyka okazywała się nad wyraz skuteczna.Zatem trzymałem się z dala od ludzi i od kłopotów.Jednak nie do tego stopnia, bym w ogóle z nikim nie przestawał, bo gdyby dostrzeżono we mnie samotnika, od razu wziąłby mnie pod lupę więzienny psychiatra.Dlatego w godzinach przeznaczonych na zajęcia świetlicowe grywałem w karty i znacznie podciągnąłem się w szachach.Prócz współwięźniów zdarzali się też inni rozmówcy.Byli to tak zwani goście nieoficjalni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]