[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Czy oceniacie wszystkie parki razem, czy każdy osobno?Charlie ze zdziwieniem zamrugała oczyma.Dobre pytanie.– Niestety, trudno mi na to odpowiedzieć.Jeśli raporty innych, takich jak ja agentów, sugerować będą ogólną redukcję dotacji, na przykład na programy oświatowe, to w takim przypadku wszystkie parki potraktowane zostaną jednakowo.Ale dokładnie nie wiem.Ja mam zebrać możliwie najwięcej informacji o Denali.– Jak zamierzasz tego dokonać w tak krótkim czasie?Głos miał spokojny.Panował nad sobą dobrze, ale najwyraźniej coś go niepokoiło.Charlie przełknęła ślinę i zaczęła ostrożnie dobierać słowa.– Przede wszystkim przejrzę wasze rachunki.Zanalizuję przychody i rozchody, by określić, gdzie macie nadmiar środków finansowych.– Wszędzie brakuje nam pieniędzy.Już ci mówiłem.Fundusze na niektóre cele wydaliśmy co do grosza.– Przeciągną! palcami po brodzie.– W Denali nie znajdziesz pieniędzy, które sobie leżą i czekają, aż ktoś zrobi z nich użytek.Do licha, przecież to teren większy od stanu Massachusetts.Charlie obrzuciła Linca bacznym spojrzeniem.Był bez kurtki i sweter z grubej wełny ciasno opinał jego potężne bary.Zacięła usta, ogarnął ją jakiś dziwny smutek.Ten mężczyzna przypominał jej wilka walczącego zajadle o swoje terytorium.Charlie zapragnęła nagle zanurzyć dłoń we włosach Linca, pocieszyć go.Ale nie wykonała żadnego gestu, tylko bacznie go obserwowała, ciekawa, czy podejmie rozmowę.– Linc – odezwała się po chwili.– Uhm? – Lubił sposób, w jaki wymawiała jego imię.Miękko, niepewnie.– Powiedz mi coś więcej o Denali.Czy w lutym przyjeżdża tu wielu turystów?– W porównaniu z latem nie, ale zimą kręci się wielu narciarzy nizinnych.Ponadto zjawia się sporo alpinistów.Rokrocznie na Mount Denali wspina się około tysiąca osób.Pilnowanie tego towarzystwa pochłania sporo czasu, energii i pieniędzy.– Zupełnie nie rozumiem, komu o tej porze chce się ruszać z domu.Linc uniósł lewą brew, ale nie odezwał się słowem.Rozejrzała się po kabinie, wzięła torebkę i wyjęła z niej długopis i kartkę papieru.– A co jeszcze robią tu w zimie turyści? Podejrzewam, że popularne są skutery śnieżne.– Nie.Jazda na skuterach śnieżnych jest zabroniona na terenie parku.– Ach tak, pamiętam – żadnych pojazdów.– Zwierzętom, które zapadają w sen zimowy, skutery mogłyby wyrządzić straszną krzywdę.– Więc jak wy, strażnicy, poruszacie się po terenie? Na nartach?– W pobliżu parku jeżdżą samochody.Na bliższe eskapady udajemy się na rakietach śnieżnych.Większe dystanse pokonujemy na nartach.A kiedy trzeba dowieźć żywność i sprzęt do wysuniętych placówek, używamy psich zaprzęgów.– Psich zaprzęgów? Macie tu psy?– Tak, mamy.– Ale z pewnością istnieją nowocześniejsze środki transportu.Jeśli nawet nie skutery śnieżne, to coś innego.– Po co? Psy są w stanie dotrzeć praktycznie wszędzie bez względu na warunki pogodowe.Są wytrzymałe i potrzebują tylko jedzenia.Inne środki transportu wymagają wielkich ilości paliwa, a w niskich temperaturach bardzo często zawodzą.– Twierdzisz, że gdyby nie psy, Denali zimą byłby praktycznie odcięty od świata?– Zgadza się.– A jeśli któryś z psów zachoruje? Macie weterynarza?– Nie.Jeśli nie potrafimy sami sobie poradzić, kontaktujemy się z Fairbanks.W tej samej chwili uwagę Linca przykuł dźwięk dobiegający z radia.Charlie umilkła.Zaczęła błądzić wzrokiem po cudownym, błękitnym przestworze nieba.Ogarnął ją nagle dobry nastrój, spłynął na nią spokój.Jeśli wszyscy strażnicy, z którymi przyjdzie jej rozmawiać, będą równie chętnie udzielać odpowiedzi, szybko zbierze potrzebne informacje i sporządzi raport.Może nawet znajdzie chwilę czasu i przed powrotem do Kalifornii nauczy się jeździć na nartach? Oparła głowę o drzwi i przystąpiła do uporządkowania w myślach wszystkich tych informacji, które usłyszała od Linca.Niebawem monotonny szum motoru zaczął działać na dziewczynę usypiająco.Charlie się obudziła, kiedy samolot zaczął podchodzić do lądowania.– Jesteśmy już na miejscu? Przepraszam za wszystkie awantury, jakie wywołałam.– Nie ma sprawy.Linc popatrzył na dziewczynę tak obojętnie, że chłód zmroził jej serce.Teraz pilot skupił całą uwagę na instrumentach.Mocno zacisnął powieki, po czym natychmiast je otworzył.Spokojnie, mruknął w duchu.Jeszcze kilka minut i nie będziesz już z nią sam na sam.Lądowanie w Denali przeszło gładko.Linc wyskoczywszy z maszyny, dostrzegł zgromadzonych przed budynkiem administracyjnym ludzi.Ted przewyższał wszystkich o dobrych trzydzieści centymetrów.Na głowie miał czapkę z napisem „Uwielbiam Alaskę”, którą wolał od służbowego nakrycia głowy.Obok stała Sam z rozwianymi płomiennorudymi włosami, a dalej inny strażnik, Al.I jeszcze dwójka nieznajomych.– Ryan? Kyle?Choć dziewczyna słowa te wypowiedziała szeptem, Linc wyraźnie je usłyszał.Obserwował, jak na twarzy Charlie pojawia się szeroki uśmiech, a oczy lśnią szczęściem.Patrzył,jak dziewczyna rusza biegiem przez pas startowy.Jeden z obcych mężczyzn chwycił ją wpół i zaczął kręcić się w kółko.Tyler ruszył wolno w stronę budynku.Opowiadając przyjaciołom pokrótce o pogodzie, jaka mu się przytrafiła, nie spuszczał wzroku z witającej się trójki rodzeństwa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]