[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W epo­ce gdy Ga­li­cja by­ła za­le­wa­na ob­cym to­wa­rem, a łu­pio­na eko­no­micz­nie przez Au­strię, owo „na­sze zbo­że ta­nie” mo­gło się bar­wić ak­cen­tem pa­te­tycz­nym, ja­ko krzyk du­szy ca­łe­go zie­miań­stwa, któ­re wów­czas mo­gło się po­nie­kąd iden­ty­fi­ko­wać z oj­czy­zną.Rzecz war­ta roz­wa­że­nia; gdy cho­dzi o Fre­drę, go­dzi się, bez oba­wy śmiesz­no­ści, włos roz­sz­cze­piać na czwo­ro.Da­my i Hu­za­ry (w set­ną rocz­ni­cę pre­mie­ry — War­sza­wa, Te­atr Na­ro­do­wy, 1925)Cóż po­wie­dzieć o tej kro­to­chwi­li? Gdy­bym miał wła­dzę prze­la­nia w czy­tel­ni­ków przy­jem­no­ści, ja­ką mi ona da­je, tło­czy­li­by się do sa­li Te­atru Na­ro­do­we­go, aby za­kosz­to­wać rzad­kiej ucie­chy ar­ty­stycz­nej.By­li po świe­cie, w za­kre­sie ko­me­dii, więk­si od Fre­dry twór­cy; nie ma z pew­no­ścią więk­sze­go odeń ar­ty­sty.Te Da­my i Hu­za­ry ucho­dzą ra­czej za je­den z po­mniej­szych je­go utwo­rów: a cóż za klej­no­cik czy­stej wo­dy! Ni­by to drob­ne, ni­by to bła­he; ale kie­dy się wpa­trzyć w mi­ster­ne dzier­ga­nie ni­tek, kie­dy się wsłu­chać w rytm dia­lo­gu, kie­dy się wczuć w to prze­dziw­ne zmie­sza­nie sen­ty­men­tu z hu­mo­rem, do­zna­je się te­go, co mo­że wy­ra­zić tyl­ko jed­no sło­wo, wy­tar­te co praw­da przez nad­uży­cie w mniej szla­chet­nych oko­licz­no­ściach: sło­wo roz­kosz!Od­po­wie mi ja­kiś sub­tel­ny sma­kosz li­te­ra­tu­ry: „Roz­kosz jest, przy­zna­ję, ale tę roz­kosz to ja mo­gę mieć i sam, w łóż­ku: we­zmę so­bie Fre­drę z pół­ki i od­czy­tam Da­my i Hu­za­ry; to na jed­no wyj­dzie”.— Nie, sa­mot­ny lu­bież­ni­ku, nie­praw­da, nie na jed­no; przede wszyst­kim in­na jest roz­kosz, kie­dy się ją dzie­li, a po wtó­re, choć­byś za­pła­cił zło­te gó­ry, nie bę­dziesz miał w łóż­ku Ka­miń­skie­go, nie bę­dziesz miał Fren­kla, Ja­ra­cza, któ­rym Fre­dro do ucha zwie­rzył ta­kie se­kre­ty, o ja­kich ci się przy czy­ta­niu tej ko­me­dii nie śni­ło.Bo rzecz szcze­gól­na: czy­ta­łem w dzie­ciń­stwie Da­my i Hu­za­ry ty­le ra­zy, że znam ich każ­de sło­wo (mo­gę wy­re­cy­to­wać pan­nie Anie­li zda­nie, któ­re z tre­my prze­pu­ści­ła w swo­jej sce­nie z ka­pe­la­nem: ona już wie któ­re, i wsty­dzi się bie­dac­two!); a jed­nak do­pie­ro mi­strzow­ska in­ter­pre­ta­cja ak­to­ra wy­do­by­wa istot­ny ton wie­lu tych na po­zór bla­dych słó­wek.Jest to jed­na z tych fre­drow­skich ko­me­dii, któ­re na sce­nie do­pie­ro gra­ją wszyst­ki­mi bar­wa­mi.Gdy­by oce­niać ko­me­die Fre­dry z ak­tor­skie­go punk­tu wi­dze­nia, trze­ba by dać im mia­no bez­ogo­nia­stych, co zna­czy, że ze świe­cą nie znaj­dzie w nich ani jed­ne­go „ogo­na”.Zna­na jest draż­li­wość ak­to­rów na tym punk­cie: otóż tu nie ma chy­ba ani jed­nej ro­li, któ­rą by gra­ją­cy uwa­żał so­bie za dys­ho­nor.Każ­dy ma coś: i Grze­gorz swo­ją scen­kę, i Rem­bo swo­ją ka­pi­tal­ną ty­ra­dę, i trzy po­ko­jó­wecz­ki ile wdzię­ku mo­gą roz­wi­nąć! Je­den mo­że po­rucz­nik jest upo­śle­dzo­ny; ale w za­mian w swo­im ku­sym mun­du­rze mo­że roz­to­czyć ta­kie po­wa­by kształ­tów, że na­za­jutrz po pre­mie­rze pocz­ta przy­nie­sie mu z pew­no­ścią ca­łą pacz­kę go­rą­cych li­stów od en­tu­zja­stów obo­jej płci.Ro­la w ro­lę, ni­by do­bra­ny kom­plet in­stru­men­tów, cze­ka­ją ba­tu­ty re­ży­se­ra.Za­da­nie, we­dle po­jęć dzi­siej­szej re­ży­se­rii, ma­ło wdzięcz­ne, bo nie da­ją­ce oka­zji do żad­nych do­dat­ków (chy­ba­by ka­pe­lan z po­cząt­ku od­pra­wił krót­ką mszę po­lo­wą), ale w grun­cie de­li­kat­ne i waż­ne.Ka­miń­ski przy­stą­pił do nie­go z pa­sją i mi­ło­ścią: jak­że­by miał nie ko­chać tej sztu­ki, któ­ra da­ła mu jed­ną z je­go naj­świet­niej­szych, prze­sław­nych ról! Z mi­łym wzru­sze­niem uj­rza­łem znów te­go sa­me­go ka­pe­la­na, któ­rym de­lek­to­wa­li­śmy się przed la­ty w Kra­ko­wie.Sa­tys­fak­cja oglą­da­nia Ka­miń­skie­go po­tę­gu­je się jesz­cze w nie­skoń­czo­ność, kie­dy się go wi­dzi ra­zem z Fren­klem; tych dwóch ak­to­rów ra­zem, to je­den z przy­wi­le­jów na­szej ge­ne­ra­cji, dzię­ki któ­re­mu bę­dzie­my mo­gli na­szym wnu­kom po­wta­rzać: „Có­żeś ty, dur­niu, wi­dział? Ni­ceś nie wi­dział! Wi­stow­ski — Pa­ga­to­wicz, Cze­śnik — Dyn­dal­ski, Ma­jor — Ka­pe­lan, to są te pa­ry god­ne przejść do hi­sto­rii jak Ro­meo i Ju­lia lub Nu­ma i Pom­pi­liusz.Nie­zu­peł­nie na tym po­zio­mie co hu­za­ry sta­ły „da­my” (pp.Rot­ter-Jar­niń­ska, Go­stom­ska i Hor­wa­tho­wa): nie do­sta­wa­ło im ży­wio­ło­we­go ko­mi­zmu.P.Hny­dziń­ski z p.Maj­dro­wi­czów­ną by­li bez tru­du uro­dzi­wą pa­rą ko­chan­ków, a p.Bed­nar­czyk z p.Owerł­łą stwo­rzy­li dwa siar­czy­ste ty­py wia­ru­sów.Tro­chę prze­ry­so­wa­ne by­ły trzy po­ko­jów­ki, zbyt stroj­ne, zbyt czel­ne mo­że jak na skrom­ny pol­ski dwo­rek.W rze­czy­wi­sto­ści, w cią­gu wczo­raj­sze­go wie­czo­ru obe­rwa­ły­by dzie­sięć ra­zy po gę­bie.I — sko­ro już ma­my szu­kać dziur na ca­łym — wszyst­kie re­kwi­zy­ty hu­zar­skie za­nad­to lśni­ły no­wo­ścią.Po­za tym moż­na tyl­ko po­wtó­rzyć okrzyk, ja­kim po trze­cim ak­cie roz­ba­wio­na pu­blicz­ność dzię­ko­wa­ła za wczo­raj­szy wie­czór: „Bra­wo, Ka­miń­ski!”*Ile­kroć po­ja­wi się sztu­ka z daw­ne­go re­per­tu­aru, sztu­ka ko­stiu­mo­wa — od Za­błoc­kie­go do.Ba­łuc­kie­go — nie­odmien­nie czy­ta się w roz­rzew­nio­nej kry­ty­ce dy­ty­ramb o zło­tych pol­skich ser­cach, za­cnym oby­cza­ju, pro­stym nie­skom­pli­ko­wa­nym ży­ciu, czy­stej at­mos­fe­rze etc.Nie oby­wa się też bez przy­cin­ków pod ad­re­sem na­szej epo­ki, znie­pra­wio­nej, zma­te­ria­li­zo­wa­nej, nie­zdol­nej do ide­ałów.Cie­ka­wy psy­cho­lo­gicz­nie fakt, świad­czą­cy, że lu­dzi w ko­stiu­mach oglą­da się jak­by in­ny­mi oczy­ma.Po­spo­li­ta gą­ska ubra­na w or­gan­ty­no­wą su­kien­kę sta­je się wcie­le­niem nie­win­no­ści; sta­ry pier­nik ustro­jo­ny w ta­bacz­ko­wy sur­dut z ak­sa­mit­nym koł­nie­rzem ma za­wsze „zło­te ser­ce”.Prze­szłość ma w so­bie ja­kiś mi­stycz­ny czar, któ­ry wszyst­ko oczysz­cza.Gdy­by na Sta­rym Mie­ście od­kry­to za­mtuz z XV wie­ku, przy­da­no by mu kon­ser­wa­to­ra.To ro­zu­miem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • coubeatki.htw.pl