[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pierw­szy raz od de­biu­tu w Ślu­bach pa­nień­skich wi­dzie­li­śmy na sce­nie p.Biał­kow­ską: wnio­sła z so­bą du­żo wdzię­ku i szcze­re­go ło­bu­zer­skie­go za­cię­cia.Sły­sza­łem na­wet ubo­le­wa­nia, iż tekst sztu­ki nie po­zwo­lił jej uj­rzeć w stro­ju prze­pi­sa­nym przez re­gu­la­min Gen­cja­ny.Po­mi­mo wszyst­kich bra­ków Asy­sten­ta zro­zu­mia­łą jest rze­czą, iż no­we­mu utwo­ro­wi za­słu­żo­nej au­tor­ki na­le­ża­ło się miej­sce na sce­nie.Tym sa­mym mu­siał go wy­sta­wić te­atr miej­ski peł­nią­cy do­tych­czas funk­cję na­szej „pa­nien­ki do wszyst­kie­go’’, mi­mo iż te­go ro­dza­ju bła­host­ki o wie­le zy­sku­ją gra­ne na sce­nie mniej­szej i mniej ob­cią­żo­nej brzmie­niem „do­sto­jeń­stwa’’.Za­po­wie­dzia­ne na ten mie­siąc otwar­cie no­we­go te­atrzy­ku oraz przy­szłość Te­atru Po­wszech­ne­go, któ­ry ob­ja­wia co­raz więk­szą po­my­sło­wość i ini­cja­ty­wę, zdej­mą nie­wąt­pli­wie z bar­ków na­szej sce­ny część obo­wiąz­ków i re­per­tu­aru; wów­czas kie­row­nic­two te­atru im.Sło­wac­kie­go sze­rzej bę­dzie mo­gło roz­wi­nąć swo­je aspi­ra­cje, któ­re za­pew­ne mu­si mieć, mi­mo iż do­tąd się z ni­mi nie zdra­dza.Szek­spir, Mak­betTe­atr miej­ski im.Sło­wac­kie­go: Mak­bet, tra­ge­dia w pię­ciu ak­tach Szek­spi­ra.Szek­spir jest nie­sły­cha­ny! Za każ­dym ra­zem, gdy się go czy­ta lub oglą­da, zdu­mie­wa ta zu­chwa­ła pro­sto­ta, z ja­ką się­ga rę­ką do sa­mych trze­wiów ży­cia.Dla­te­go gdy cho­dzi o psy­cho­lo­gię w ja­kiej­kol­wiek epo­ce, wśród ja­kich­kol­wiek „prą­dów’’, za­wsze po­mię­dzy naj­śmiel­szy­mi od­kryw­ca­mi praw­dy znaj­dzie się — Szek­spir.Czyż na przy­kład w tej od­wiecz­nej, z pra­sta­rych kro­nik wy­krze­sa­nej hi­sto­rii o Mak­be­cie i je­go żo­nie, nie mo­gła­by szu­kać po­par­cia mod­na fi­lo­zo­fia dzi­siej­sza, gło­szą­ca za­sad­ni­czą amo­ral­ność ko­bie­ty, ko­bie­tę ja­ko uro­dzo­ną zbrod­niar­kę oraz głę­bo­ką, nie­prze­by­tą prze­paść dzie­lą­cą świat we­wnętrz­ny ko­bie­cy i mę­ski? Mak­bet, pio­run woj­ny, zwy­cię­ski wódz zdol­ny i roz­ka­zy­wać, i nad­sta­wić pier­si, wal­czy w obro­nie sta­re­go, wą­tłe­go kró­la.Czyż dziw, że w pier­siach je­go — na­wet i bez wróż­by cza­row­nic — mu­sia­ła nur­to­wać myśl, że wła­dza kró­la o wie­le bar­dziej przy­sta­ła­by rę­kom, któ­re zdol­ne są miecz udźwi­gnąć, a więc je­go rę­kom? Ale ta myśl za­le­d­wie że śmie spoj­rzeć so­bie sa­mej w oczy: ho­nor, uczci­wość, cześć dla pra­wej wła­dzy, gro­za, ja­ką bu­dzi zbrod­nia, to sze­reg za­pór, któ­re dła­wią ją i praw­do­po­dob­nie ni­g­dy nie da­ły­by się jej roz­wi­nąć.Z ta­kich nie­uro­dzo­nych my­śli czło­wiek nie jest wi­nien ra­chun­ku ni­ko­mu; gdy­by się je chcia­ło są­dzić i ka­rać, któż cho­dził­by wol­no po świe­cie?Ale w cie­niu te­go sil­ne­go męż­czy­zny ży­je ko­bie­ta, isto­ta o gład­kich li­cach i o drob­nych dło­niach, tak wiot­ka i de­li­kat­na, jak on jest moc­ny i tę­gi.I wi­dzi­my to wraż­li­we, ja­sno­wło­se stwo­rze­nie w chwi­li, gdy otrzy­mu­je list mę­ża, gdy blask ko­ro­ny ośle­pia na­gle jej oczy.A ko­ro­na ta nie jest dla niej — jak dla nie­go — ar­ką ta­jem­nych prze­zna­czeń na­ro­dów, ol­brzy­mim roz­sze­rze­niem plat­for­my czy­nu, ale jest par excel­len­ce bi­żu­te­rią, bez­kon­ku­ren­cyj­nym no­wym ko­stiu­mem.W jed­nym bły­sku du­szę jej prze­szy­wa pra­gnie­nie, myśl; tyl­ko ta sa­ma myśl, któ­ra w du­szy męż­czy­zny ła­mie się o ty­le za­pór, tu­taj nie na­po­ty­ka w dro­dze — nic.Zbrod­nia? Czyż to po­ję­cie ist­nie­je dla ko­bie­ty? Zbrod­nia jest na­ru­sze­niem mil­czą­cej umo­wy spo­łecz­nej; czyż ona kie­dy pod­pi­sy­wa­ła tę umo­wę? Wy­cho­wa­nie spo­łecz­ne, któ­re głę­bo­ko prze­kształ­ci­ło du­szę męż­czy­zny, za­le­d­wie ob­ła­ska­wi­ło nie­co ko­bie­tę: na wi­dok bli­skie­go łu­pu du­sza jej prę­ży się ca­łą si­łą swe­go in­stynk­tu jak pan­te­ra do sko­ku.Czyn zo­stał speł­nio­ny; i tu za­czy­na się dru­ga część dra­ma­tu.Od chwi­li zisz­cze­nia tej strasz­nej rze­czy Mak­bet ży­je jak w obłę­dzie.Za­dał kłam wszyst­kim za­sa­dom, z któ­rych wy­rósł, któ­rym za­wdzię­czał swą wiel­kość, znisz­czył swe ży­cie we­wnętrz­ne: na wpół przy­tom­ny, nę­ka­ny wi­dzia­dła­mi, gna­ny ze zbrod­ni w zbrod­nię, do­cho­dzi do sta­nu, w któ­rym śmierć wi­ta nie­mal obo­jęt­nie: ży­cie, wy­zu­te ze swe­go sen­su, sta­ło się dlańpo­wie­ścią idio­ty,Gło­śną, wrza­skli­wą, a nic nie­zna­czą­cą.A la­dy Mak­bet? Jej su­mie­nie jest spo­koj­ne; ona nie za­da­ła kła­mu ni­cze­mu, nie star­ga­ła w so­bie żad­nej stru­ny.Jak nie by­ło w niej wa­ha­nia, tak nie ma i wy­rzu­tu.A jed­nak i ona ule­ga dez­or­ga­ni­za­cji psy­chicz­nej, i ona snu­je się w no­cy po pa­ła­cu z błęd­nie otwar­ty­mi ocza­mi, na próż­no si­ląc się zmyć krwa­wą pla­mę.Cóż to za pla­ma? To ta, któ­rą re­al­nie, w rze­czy­wi­sto­ści ubro­czy­ła rę­ce, pod­jąw­szy się — wo­bec wzdra­ga­nia Mak­be­ta ogłu­szo­ne­go speł­nio­nym czy­nem — upo­zo­ro­wać śmierć kró­la, wci­ska­jąc krwa­we szty­le­ty w rę­ce po­ko­jow­ców.Otóż du­sza jej zdol­na jest po­cząć i udźwi­gnąć naj­śmiel­szą kon­cep­cję zbrod­ni, ale dło­nie nie na­wy­kły do zma­za­nia krwią — do te­go trze­ba jej rę­ki męż­czy­zny.I ten drob­ny rys — zważ­my to do­brze, nie głos su­mie­nia — ści­ga la­dy Mak­bet w jej noc­nych wę­drów­kach.Zno­wuż wi­dzi­my, jak wy­cho­wa­nie spo­łecz­ne, któ­re głę­bo­ko prze­two­rzy­ło, uszla­chet­ni­ło du­szę męż­czy­zny, w ko­bie­cie wy­de­li­ka­ci­ło tyl­ko sys­tem ner­wo­wy.Pro­szę się nie obu­rzać; to nie ja mó­wię; to Szek­spir.Po­peł­nio­na zbrod­nia jest dla Mak­be­ta śmier­tel­nym, du­cho­wym przej­ściem; dla La­dy Mak­bet jest ona ner­wo­wym wstrzą­sem.Jak przed­sta­wia się po­stać La­dy Mak­bet w uję­ciu sce­nicz­nym? Przede wszyst­kim za­sad­ni­czo trze­ba od­rzu­cić po­ku­tu­ją­cą nie­kie­dy po sce­nie, na za­sa­dzie li­nii naj­mniej­sze­go opo­ru, kon­cep­cję La­dy Mak­bet ja­ko ro­dza­ju vi­ra­go, hic mu­lier374.La­dy Mak­bet mu­si być ko­bie­ca i bar­dzo ko­bie­ca [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • coubeatki.htw.pl