[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Żaden prezydent dotąd się nie rozwiódł.Nawet po zakończeniu kadencji.Kiedy samochód ruszył w kierunku budynku Senatu, Jane uśmiechnęła się do siebie blado.Jeśli jednak kiedykolwiek pierwsza dama rozwiedzie się z prezydentem, stanie się to z powodu Dana Randolpha.***- Gadaj, co się stało - warknął al-Baszyr, kiedy Roberto ruszył limuzyną spod terminalu lotniska.Roberto z ociąganiem opowiedział o niepowodzeniu, jakie spotkało go z Kinskym i April.- Sekretarka Randolpha? - spytał al-Baszyr.- Była tam? Widziała cię?- Tak - mruknął Roberto, przyglądając się okrągłej, brązowej twarzy Araba w lusterku wstecznym.- Niezła z niej sztuka.Al-Baszyr obrzucił go niechętnym spojrzeniem.- I mówisz, że FBI jest w to wmieszane?- Jakiś Latynos, wielki facet, wpadł, jak mnie przesłuchiwali.Dobrze mówił po hiszpańsku.FBI, zezłościł się al-Baszyr.Sprawa musi być poważna.- A twój kontakt, ten cały Kinsky?Roberto wzruszył wielkimi ramionami.- Nie wiem.Pewnie zwiewa, i to szybko.Może być już w połowie drogi do Chin.Jakie to typowe dla tchórzliwego Żyda, pomyślał al-Baszyr.Przez dłuższą chwilę rozmyślał, a Roberto manewrował lśniącą limuzyną na zatłoczonej autostradzie.Muszę się pozbyć tej ciamajdy, pomyślał.Każę ludziom w Tricontinental, żeby znaleźli mu jakąś pracę w Kalifornii.Tricontinental ma program rehabilitacyjny; z radością dopiszą go do swojej listy dobrych uczynków.Nie mogę sobie pozwolić na to, żeby kręcił się gdzieś koło mnie, to narzędzie jest zbyt tępe, by nadało się do moich obecnych celów.Poza tym, myślał al-Baszyr, teraz już sam mogę przeniknąć do Astro Corporation, a Dan Randolph przyjmie mnie z otwartymi rękami.Może jego sekretarka też.Al-Baszyr uśmiechnął się radośnie na samą myśl.***- Jesteś gotów do lotu ptaszkiem numer dwa? - spytał Dan.Gerry Adair odwrócił się w jego stronę z łobuzerskim uśmiechem.- A czy papież jest katolikiem?Stali obok siebie w hangarze B, a Niles Muhamed z powagą wydawał polecenia swoim ludziom, którzy ostrożnie - a jak zauważył Dan, nieomal z czułością - zdejmowali wahadłowiec z przyczepy, by umieścić go na betonowej podłodze hangaru.Powietrze rozbrzmiewało gardłowymi okrzykami i ostrzeżeniami Muhameda.Przekrzykiwał nawet jęk elektrycznej suwnicy.- Nie zapomniałeś, jak się lata?- Dan, siedziałem w symulatorze codziennie.Już więcej się nie nauczę.- Dobrze - skinął głową Dan.- I tak trzymać.- Kiedy start?Dan podrapał się w podbródek.- Za parę tygodni.Może trochę szybciej.Orły z działu prawnego walczą o uzyskanie zezwoleń od sześciuset różnych agencji rządowych.- Lądowanie znowu w Wenezueli?Dan zawahał się.- Jeszcze nie wiem.Adair chciał coś powiedzieć, ale Muhamed podszedł do nich i wskazał wahadłowiec, machając wystawionym kciukiem nad ramieniem.Wahadłowiec stał teraz na własnych kołach podwozia, a ciężarówka holująca przyczepę ruszyła i wytoczyła się z hangaru z wyciem, w kłębach spalin.- Dobra, chłoptasiu, chciałeś sprawdzić kokpit? - spytał Muhamed.Adair skinął głową i podbiegł do wahadłowca jak dzieciak pędzący po prezent świąteczny.Dan dostrzegł, że obsługa przysunęła metalowe schodki.- Nie wiem, po co on chce siedzieć w kokpicie - mruknął Muhamed.- Ptaszek nigdzie nie leci.Dan uśmiechnął się krzywo.- On jest pilotem, Niles.Spałby tu, gdybyś mu pozwolił.I przynosił tu sobie jedzenie.Muhamed potrząsnął głową.- Nikt mi nie będzie śmiecił okruszkami w kokpicie.Dan zaśmiał się i pomyślał, że powinien chyba mianować Nilesa szefem ochrony.***Otwierając drzwi swojego mieszkania, April przeraziła się.Wchodząc, usłyszała wyraźnie grające radio: skoczna muzyka country.Wiedziała, że nie zostawiła radia włączonego, a gdyby nawet, to na pewno nie nastawiała go na stację nadającą jęki jakiegoś nieudacznika.Ostrożnie uchyliła drzwi, gotowa uciekać do samochodu, gdyby zobaczyła w mieszkaniu Roberta albo innego obcego.W fotelu siedziała Kelly Eamons, pochylona nad laptopem; jej ręce tańczyły na klawiaturze.April odetchnęła z ulgą, weszła do salonu i zamknęła drzwi.Eamons uniosła głowę.- Cześć.Znów pracuję nad twoją sprawą.Tylko nie mów nikomu.BOULDER, KOLORADOLen Kinsky siedział sztywno na chyboczącym się krześle z metalowej siatki na chodniku przed restauracją Walnut Brewery.Od gór wiał chłodny wiatr; drzewa okryły się już złotem.Zaglądając przez wielką szybę wystawową, Len widział połyskujące kadzie ze stali nierdzewnej: miniaturowy browar.Ludzie zamawiali małe porcje do skosztowania; kilka szklaneczek wypełnionych różnymi rodzajami piwa.Tęsknił do Nowego Jorku, restauracji Luchow’s i solidnego kufla mocnego niemieckiego piwa.Po drugiej stronie stolika siedział Rick Chatham z bezbarwnym uśmiechem na okrągłej, brodatej twarzy.Kinsky nie ufał facetom wiążącym włosy w ogon, ale był na tyle zdesperowany, że zgodził się na spotkanie z tym ekologiem aktywistą.- Niech pan spróbuje piwa pszenicznego - podsunął mu Chatham.- Będzie panu smakować.Kinsky nie lubił, jak ktoś mu mówił, co mu się spodoba albo nie.Trudno, pomyślał, facet próbuje być sympatyczny.Poza tym ja go potrzebuję bardziej niż on mnie.Choć deptak znajdował się zaledwie przecznicę dalej, Walnut Street była zatłoczona studentami o wyglądzie obszarpańców, noszącymi postrzępione dżinsy i wytarte koszulki, które miały wyglądać biednie, ale kosztowały majątek.Kręcili się tam też turyści, niosący plecaki, butelki z wodą i dzieci, które spały albo wrzeszczały, gdy ich rodzice manewrowali po chodniku.Daleko, w perspektywie ulicy, Kinsky widział góry i jasne, błękitne niebo, ale wolał patrzyć na budynki z cegły i desek, stojące wzdłuż chodnika.Próbują zrobić z tej zapadłej dziury prawdziwe miasto, pomyślał.Ale to tylko miasto uniwersyteckie, nic więcej.- Więc odszedł pan z Astro - Chatham powiedział to tak, że było to stwierdzenie, nie pytanie.- Tak - odparł Kinsky z goryczą.- Chcę wyjechać z kraju i zobaczyć kawałek świata.Podeszła kelnerka, by przyjąć zamówienie.Kinsky poprosił o piwo pszeniczne; Chatham długo studiował butelkowane wody w menu, po czym wybrał coś z lokalnej oferty.- Dlaczego zdecydował się pan odejść? - spytał Chatham.Próbował zadać to pytanie tak, by brzmiało sympatycznie, ale Kinsky wiedział, że po prostu go przepytuje.Należy zawsze mówić draniom to, co chcą usłyszeć, pomyślał Kinsky.Taka jest tajemnica sukcesu wróżek, konsultantów biznesowych i ekspertów od PR-u.- Nie mogłem już tego znieść - rzekł wolno, jakby wyławiał słowa z jakiegoś wewnętrznego zbiornika z sumieniem.- Chcą przesyłać mikrofale o mocy gigawatów w atmosferze, a ja mam przekonać świat, że wszystko jest w porządku.A nawet więcej niż w porządku - udają, że to przyjazne dla środowiska źródło energii.Jasnobrązowe oczy Chathama zalśniły.- Proszę mi pozwolić zabawić się przez chwilę w adwokata diabła - rzekł, pochylając się nad stołem i splatając ręce na małym, okrągłym metalowym stoliku.- Dobrze - odparł Kinsky.- Proszę bardzo.- Mikrofale będą przesyłane w jakieś odludne miejsce w Nowym Meksyku.- White Sands.Kompletne zadupie.- Astro Corporation buduje farmę anten, które mają odbierać energię przesyłaną z kosmosu.- Tak, farmę anten odbiorczych.Jest już gotowa.Czeka, aż satelita zacznie działać.- To federalny grunt, prawda?- White Sands Proving Ground
[ Pobierz całość w formacie PDF ]