[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeżeli cadykowie się ukrywali, to mieszkaniec tej kamienicy był chyba najbardziej ukrytym spośród nich wszystkich.- Panu będzie łatwiej go znaleźć niż nam - powiedział Freilich.- Dlaczego?- Proszę się nam przyjrzeć, panie Monroe.Za bardzo rzucamy się w oczy, nie możemy pójść wszędzie, gdzie byśmy chcieli, i zadawać pytań, które trzeba zadać.A pan jest dziennikarzem z „New York Timesa”, może pan wejść wszędzie i pytać o wszystko.Dotarł pan do pana Macraego, zechuso jogen alejnu, i do pana Baxtera, zechusojogen alejnu.- Niech jego prawość nas prowadzi.Musi pan znaleźć tego człowieka.Musi pan znaleźć naszego cadyka.I tym sposobem krótko przed północą Will zdjął z głowy jarmułkę i powrócił do świata.Kiedy wyruszał, TC postanowiła zrobić to samo.- Chcę zadzwonić na policję - oświadczyła.- Zrobiliśmy to, co należało, i nie zamierzam się przed nimi ukrywać w nieskończoność.- I co im powiesz?- Że miałam przez cały dzień wyłączoną komórkę i dopiero teraz się dowiedziałam.Życz mi powodzenia.I przysyłaj paczki do kryminału.- To wcale nie są żarty.- Wiem.Ale sam widzisz, jak to wygląda: w moim mieszkaniu leży trup, a ja zniknęłam.Do rana będę już oskarżona o morderstwo.- To wszystko moja wina, to ja cię wciągnąłem w ten bajzel.- Nieprawda.Poprosiłeś mnie o pomoc i mogłam odmówić.Wiedziałam, w co się pakuję.- Naprawdę?- No nie, nie do końca.Po tych słowach Will nachylił się, żeby ją pocałować w policzek, ale w ostatniej chwili się zatrzymał, poczuł bowiem wokół jej twarzy pole oporu.No oczywiście.Nie wolno jej było dotykać mężczyzny, a co dopiero być przezeń całowaną tu, w sercu Crown Heights.Ograniczył się więc do zwyczajnego „do widzenia”.Patrząc na obłoczki pary, jakie tworzył jego oddech, skręcił za róg.Był na skrzyżowaniu ulic Montgomery i Henry.Za sobą miał nieduży park, a przed sobą kamienicę, której szukał.Przystanął, żeby jej się przyjrzeć.W trzech oknach paliło się jeszcze światło.I co dalej? Nie zastanawiał się jeszcze nad tym, co zrobi po dotarciu na miejsce.Nie mógł przecież zacząć pukać do wszystkich drzwi i opowiadać, że przeprowadza sondę dla „Timesa”.Co więc mu pozostało?Najpierw musiał się dostać do budynku.Potem być może rzucić okiem na spis lokatorów albo skrzynki na listy, zapisać kilka nazwisk i przepuścić je przez Google w palmtopie.Może coś z tego wyjdzie.O, świetnie.Ktoś wychodzi.To była szansa, żeby się wśliznąć do środka.Niestety, ten ktoś poruszał się bardzo szybko, niemal biegiem.W kiepskim świetle lampy nad wejściem trudno było przyjrzeć mu się dokładniej.Gdy jednak stanął pod latarnią, rozglądając się nerwowo na boki, Will zobaczył wystarczająco wiele.Najbardziej uderzało przeszywające spojrzenie zimnych, jasnoniebieskich oczu.Przede wszystkim pamiętał jednak jego postawę.Pewną siebie postawę człowieka, który często musi polegać na sprawności własnego ciała.Był teraz inaczej ubrany, lecz trudno go było pomylić z kimś innym, bez względu na to, czy nosił czapkę baseballową czy nie.Poniedziałek, 00.13, ManhattanW pierwszym odruchu Will postanowił obserwować „tajniaka”, jak nazwał go w myślach.Dopiero po chwili uzmysłowił sobie, że obserwacja nie wystarczy, że będzie musiał sam śledzić tamtego.Powinien działać ostrożnie.Ulice były wyludnione i łatwo mógł zostać zauważony.Trzymał się więc daleko za swym obiektem, przeklinając w duchu skórzane buty, w których trudno iść cicho.Starał się stąpać niemal na palcach.Mężczyzna jednak szedł bardzo szybko Henry Street, nie oglądając się za siebie.To ośmieliło Willa.Przyspieszył, utrzymując dystans kilkunastu metrów.Mężczyzna niósł czarną skórzaną torbę, przewieszoną przez ramię.Sprawiał wrażenie schludnego i skoncentrowanego, miał energiczne ruchy.Will nie był specjalistą, ale zdziwiłoby go, gdyby ten człowiek nie był związany z wojskiem.Minęli róg Clinton i Jefferson.Dokąd szedł „tajniak”? Do samochodu, którym miał uciec? Skoro tak, to czemu tak daleko? Może więc zmierzał do metra.Will przeklął w duchu swoją słabą znajomość topografii miasta, nie wiedział, gdzie jest najbliższa stacja.Nagle mężczyzna się obejrzał.Will dostrzegł ruch jego głowy i bez namysłu skręcił na schodki najbliższej kamienicy, wyjmując jednocześnie z kieszeni pęk kluczy.Z daleka „tajniak” zobaczył przechodnia, który wchodzi do własnego domu.Na szczęście nie zatrzymał się i Will przestał wstrzymywać oddech.Tamten skręcił ostro w prawo i Will starał się znaleźć poza jego polem widzenia.- Hej, Ashley? Masz do mnie numer na komórę?Nie widział, jak nadchodzą, lecz nagle znalazły się tuż przed nim.Trzy murzyńskie nastolatki, zajmujące całą szerokość chodnika.Chciał je wyminąć, lecz były najwyraźniej w im-prezowym nastroju.- Co się tak spieszysz, przystojniaczku? Nie podobamy ci się? - zawołała jedna, a pozostałe wybuchnęły śmiechem.Spojrzał ponad ich głowami, „tajniak” skręcił w ulicę, prowadzącą do East Broadway i zniknął mu z oczu.- Halo, tutaj jestem, słodziutki! - szefowa całej paczki machała mu dłonią przed oczami.Gdyby był nowojorczykiem, rzuciłby krótkie „spierdalaj” i poszedł dalej.Lecz nawet teraz, podczas tej niebezpiecznej misji, pozostał sobą.- Bardzo przepraszam, ale spieszę się.Proszę mnie przepuścić - powiedział.Po tych słowach ominął Ashley i jej koleżanki, słysząc za plecami śmiech i okrzyki.- Koleżanka mówi, że może ci dać swój numer!Will ruszył biegiem, chcąc dogonić „tajniaka”.Na skrzyżowaniu skręcił w prawo i wytężył wzrok.Zobaczył tylko jakąś parę wchodzącą na ganek.Obiekt zniknął.Oprócz kamienic stały tu dwa budynki niemieszkalne, w których mężczyzna mógł się ukryć.Z pewnością nie doszedł do Broadwayu, bo wówczas byłby jeszcze w zasięgu wzroku.Will zwolnił i rozejrzał się, nie chcąc wpaść w pułapkę.Po piętnastu krokach dał sobie spokój, uznał, że zgubił tamtego nieodwołalnie.Z miejsca, gdzie stał, mógł dojrzeć tablice na obu budynkach stojących po przeciwnych stronach ulicy.W jednym z nich mieścił się Kościół Chrystusa Odrodzonego.W drugim natomiast - synagoga prowadzona przez chasydów z Crown Heights.Poniedziałek, 00.28, ManhattanCzy miał się włamać do któregoś z tych miejsc, albo do obydwu, w pogoni za „tajniakiem”? Prawdziwy człowiek czynu tak właśnie by postąpił.Jednak gdy podchodził do pierwszego budynku, ulicą przejechał wóz patrolowy z migającym kogutem.Will się zatrzymał, jeszcze tylko tego brakowało, żeby został w środku nocy aresztowany za próbę włamania do synagogi.Jakie właściwie miał podstawy, by śledzić tego człowieka? Dostrzegł, jak wychodził z budynku na Lower East Side.I widział go wczoraj przed domem TC.Nie miał natomiast pojęcia, czy popełnił jakieś przestępstwo.Jak to mawiał Harden: „Masz notes pełen śmieci”.Tyle że narastało w nim ponure podejrzenie.Wrócił pod dom przy Montgomery Street.Procedurę działań omówili z rabbim Freilichem bardzo pobieżnie, Will miał po prostu do niego zadzwonić.- Nawet jeżeli nie będziesz pewien, że to on, dzwoń.- I co wtedy?- Przyjedziemy ci z pomocą.Will nie był całkiem pewien, co to oznaczało.Podszedł do wejścia do budynku.Zobaczył smużkę światła, drzwi nie były zamknięte! „Tajniak” widocznie zostawił je uchylone, żeby nie trzasnęły przy zamykaniu.Will wszedł do środka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]