[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A później spojrzałem na tego biedaka pilota.- A więc na tobie też postawili z zimną krwią krzyżyk, Dave - powiedziałem spokojnie.- Nie powiedzieli ci o tym, że masz bombę na pokładzie?Dave zrobił wielkie oczy.- Co to ma znaczyć? Mister Nicolay, co to.Wykorzystałem ten krótki moment zamieszania, aby wyrwać stojącemu obok mnie strażnikowi pistolet z kabury.Skoczyłem dwa kroki do tyłu i wyciągnąłem colta przed siebie.Stałem lekko ugiąwszy kolana, jak na strzelnicy.- Niech się nikt nie rusza! - krzyknąłem.Wylot lufy skierowany był na brzuch Nicolaya - W przeciwnym wypadku.Klamm trząsł się ze strachu, Nicolay usiłował być spokojny, ale był bardzo blady.- I tak cię dopadniemy - wyszeptał.Cofałem się po wąskiej ścieżce prowadzącej pomiędzy plątaniną bungalowów, ciągle trzymając broń gotową do strzału.Spokojnie, spokojnie.- Na twoim miejscu, Dave, poszedłbym ze mną!Nie był głupi.Wiedział, gdzie ma choć minimalną szansę przeżycia i przeszedł na moją stronę.Jeden z goryli chciał jeszcze dowieść, ie nie bierze pieniędzy za darmo.Rzucił się na ziemię i wyciągnął swój pistolet.Strzeliłem bez zastanowienia.Trzy razy.Druga kula kalibru 38 trafiła go w ramię, trzecia odbiła się od płyty chodnikowej i zraniła Nicolaya w podudzie.Upadł, wykrzykując niezrozumiałym głosem jakieś rozkazy.Pomknąłem z Dave’em przez wąskie uliczki w kierunku dżungli.Dotarłszy tam, byliśmy już prawie bezpieczni.Kiedy po długich godzinach oczekiwania zaszło słońce, wyszliśmy znowu z lasu.Pod ochroną ciemności zakradliśmy się na brzeg morza.Przydała się moja znajomość okolicy.Chcieliśmy ukraść łódź i dotrzeć na leżącą w pobliżu, dużo większą od naszej, wyspę, a tam zobaczymy co dalej.Ale najpierw musieliśmy się stąd wydostać.Jeżeli nam się uda i nie czekają gdzieś na nas z pułapką.O ile nie widzą już nas w obiektywach noktowizorów.Odetchnąłem głęboko i wślizgnąłem się do wody.Poczułem mrowienie w plecach, tak jakby ktoś wymalował na nich tarczę.Przełożył Wawrzyniec SawickiUtrapienia z biotechnikądoznane przez Irenę Kowalski i spisane przez Karla Michaela ArmeraPowiadam panu, kochanieńki, dawniej to życie było o wiele prostsze.Mam na myśli dawne, dobre czasy.dajmy na to, no.powiedzmy coś koło 1990.A więc, kiedy spotkało się kogoś na ulicy, na przykład panią Kranze ze sklepu z komputerami za tamtym rogiem, to można było być pewnym, że to naprawdę pani Kranze we własnej osobie.Ale dziś, kiedy technicy genetyczni wtykają wszędzie swój nos, to nieraz rzeczywiście traci się głowę i wtedy nie wiadomo, co się dzieje.Pamiętam jeszcze dobrze, jak to się wszystko zaczęło kilka lat temu.A więc wchodzi do nas do jatki pan Gerber, zna go pan chyba, tego Gerbera, to ten z nadajnikiem telewizyjnym w pokoju, kanał 423, lokalna szmira, nigdy tego nie oglądam - a więc wchodzi do nas, prawda, i zamawia jak zawsze 20 dkg cielęciny z fermy, w końcu ma forsę ten typek.Pakuję mu to i zabawiam jednocześnie konwersacją: co z jego skąpanymi w smogu płucami i jaki piękny miałam urlop nad jeziorem.i wtedy patrzę, a on już za drzwiami, ten zarozumiały gbur.I co pan na to: w tym momencie wchodzi do mnie przez tylne drzwi mój stary i zaczyna mi wymyślać: „Niepotrzebnie się tak zajmujesz tym Gerberem - mówi - tamte czasy już minęły!”„Czego się tak rzucasz, ty stary zazdrośniku - ja mu na to - nie możesz chyba tego znieść, że ktoś wygląda ładnie”.„Co takiego, według ciebie ten dureń ładnie wygląda?” - mówi mój stary i zaczyna się śmiać - jak by to powiedzieć - no, tak jakoś nieprzyjemnie.I zaraz potem dodaje:”To przecież nie był Gerber, tylko klon”.„Co - wołam - to on teraz pracuje w cyrku?”„Masz chyba nie po kolei w głowie - on mi na to - to nie jest clown z czerwonym gumowym nosem.Nie, to nowy klon, taki.taki.” Tu zaczyna wymachiwać rękami w powietrzu i najwidoczniej brakuje mu słowa.„Rudolfie - pytam - co ci jest? Może w mięsie było znowu coś chemicznego? Dlaczego gadasz tak od rzeczy?”Na to on staje się od razu agresywny, no cóż, to nic nowego.„Wszystko przez to - mówi bezczelnie - że w telewizji oglądasz ciągle te bzdury o królach, księżniczkach i lekarzach.Nie widziałaś takiego programu o firmie biotechnicznej, która produkuje klony?”„Nie - mówię - nie widziałam.Nie interesuję się cyrkiem”.„Nie doprowadzaj mnie do szału tym swoim cyrkiem! - wrzeszczy.- Klon to taki sobowtór.Jeżeli już koniecznie chcesz, możesz się przejść do tej firmy i powiedzieć, żeby zrobili twoją kopię”.„E tam - mówię - to przecież niemożliwe”.„Jak to nie - zaperza się mój stary - pewnie, że możliwe.Teraz robisz wielkie oczy, co? Po prostu oddasz jedną z twoich komórek, oni ukłują cię w palec, albo w jakieś inne miejsce, i już po wszystkim.Z tego właśnie wyhodują potem twojego sobowtóra, ale tak wspaniałego, że nie dopatrzysz się żadnej różnicy.Kiedy staniesz przed lustrem, nie będziesz pewna, czy widzisz w nim siebie, czy też swoją kopię”
[ Pobierz całość w formacie PDF ]