[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.siateczk¹ ma-leñkich niespodzianek.W czasie poprzednichodosobnieñ ulega³ pokusie liczenia dni, aleteraz by³o inaczej, to by³o bezterminoweodosobnienie — chyba ¿e jakiegoœ dniadziennik przyniesie mu wiadomoœæ o œmierciAleksandra Villari.W³aœciwie by³o mo¿liwe,¿e Villari ju¿ umai³ — w takim razie ¿ycieby³o snem.Ta mo¿liwoœæ niepokoi³a go, bonie móg³- rozró¿niæ, czy przynosi mu ulgê,czy te¿ smutek.Uzna³ j¹ za absurdaln¹ i od-sun¹³ od siebie.W dawnych, dalekich,dniach — mniej dalekich z powodu up³ywuczasu, ni¿ z powodu dwóch czy trzech nie-odwracalnych faktów — pragn¹³ wielu rze-czy po¿¹daniem pozbawionym skrupu³Ã³w.Tapotê¿na wola, wzbudzaj¹ca nienawiœæ mê¿-czyzn i mi³oœæ niektórych kobiet, dzisiaj ni-czego okreœlonego ju¿ nie pragnê³a pozaprzetrwaniem, odsuniêciem koñca.Smak ma-te, smak czarnego tytoniu, cieñ, który rosn¹cogarnia patio, by³y dlañ dostatecznymi pod-nietami.W domu by³ pies, ju¿ niem³ody wilk.Vii-lari zaprzyjaŸni³ siê z nim.Mówi³ do niegopo hiszpañsku, po w³osku i trochê w starym,zapomnianym., dialekcie dzieciñstwa.Usi³o-wa³ ¿yæ tylko teraŸniejszoœci¹, bez wspom-nieñ ni przewidywañ.Te pierwsze zreszt¹mniej obchodzi³y go ni¿ drugie.Nie wiedz¹cprzeczuwa³, ¿e przysz³oœæ jest substancj¹,z której zrobiony jest czas; dlatego tak szyb-ko sam przekszta³ca siê w przesz³oœæ.Nie-kiedy jego zmêczenie upodabnia³o siê doszczêœcia; wtedy stawa³ siê stworzeniem niebardziej z³o¿onym od psa.Którejœ nocy wybuch nag³ego bólu w g³ê-bi jamy ustnej przebudzi³ go i przyprawi³o dr¿enie.Ten przeraŸliwy cud powtórzy³siê o œwicie.Nastêpnego dnia Villari pos³a³po doro¿kê, która zawioz³a go do dentystyna plac Once.Tam wyrwano mu z¹b.W tejpróbie nie okaza³ siê ani odwa¿niejszy, anite¿ bardziej tchórzliwy ni¿ inni ludzie.Innej nocy, wychodz¹c z kina, poczu³, ¿ektoœ go popchn¹³.Z gniewem, z oburzeniem,z podœwiadom¹ ulg¹ zmierzy³ siê z tymzuchwalcem wzrokiem, bluzn¹³ mu w twarzchamskim przekleñstwem; tamten, zdumiony,wyb¹ka³ parê s³Ã³w usprawiedliwienia.By³to cz³owiek m³ody, wysoki, o ciemnych w³o-sach.Towarzyszy³a mu kobieta o typieNiemki.Ca³¹ noc Villari powtarza³ sobie, ¿enie zna tych ludzi, tym niemniej minê³o parêdni, zanim znów wyszed³ na ulicê.Wœród stoj¹cych na pó³ce ksi¹¿ek znajdo-wa³a siê „Boska komedia" ze starymi ko-mentarzami Andreolego.Mniej z ciekawoœci,raczej jakby z poczucia obowi¹zku Villarizabra³ siê do studiowania tego wielkiegodzie³a.Przed ka¿dym posi³kiem czyta³ jedn¹pieœñ, potem w odpowiedniej kolejnoœci ko-11 — Alefmentarze.Mêki piekielne nie wydawa³y musiê ani niewiarygodne, ani przesadne; niepomyœla³ te¿ o tym, ¿e Dante skaza³by gona ostatni kr¹g, tam, gdzie zêby Ugolina bezkoñca wgryzaj¹ siê w kark Ruggiera.Pawie z karmazynowej tapety wydawa³ysiê jak stworzone do koszmarów sennych,ale panu Villari nigdy nie œni³a siê glorietaze spl¹tanych z sob¹ ¿ywych ptaków.O œwicie zawsze powtarza³ siê ten sam sen,którego okolicznoœci ulega³y jednak zmia-nom.Albo dwóch ³udzi uzbrojonych w re-wolwery wchodzi³o wraz z Villarim do jegopokoju, albo rzucali siê na niego przy wyj-œciu z kina, albo wszyscy trzej byli równo-czeœnie nieznajomym, który go popchn¹³,albo smêtnie czekali na niego na patio, albowydawali siê w ogóle go nie znaæ.Na koñcusnu sam wyjmowa³ rewolwer z szuflady noc-nego stolika (gdzie rzeczywiœcie przechowy-wa³ rewolwer) i strzela³ do tych ludzi.Hukwystrza³u budzi³ go, ale to przecie¿ by³ tyl-ko sen — w nastêpnym œnie napad powtarza³siê i znowu musia³ ich zabijaæ.Jakiegoœ mêtnego lipcowego ranka obec-noœæ nieznanych ludzi (nie zaœ trzask otwie-ranych drzwi) zbudzi³a go.W ciemnoœciachnocnych wysocy, przez ciemnoœci nocnedziwnie uproszczeni (w snach, inspirowanychstrachem, zawsze bywali jacyœ jaœniejsi, czuj-ni, nieruchomi, cierpliwi, z oczyma spuszczo-nymi, jakby przygwa¿d¿a³ je ciê¿ar broni),Aleksander Villari wraz z jakimœ nieznajo-mym wreszcie go dosiêgli.Da³ im znak, pro-sz¹c, aby poczekali, i odwróci³ siê do œciany,jakby chc¹c powróciæ w sen.Czy uczyni³ to,aby obudziæ litoœæ tych, którzy go mieli za-biæ, czy te¿ dlatego, ¿e ³atwiej jest prze¿yæcoœ straszliwego ni¿ wyobra¿aæ to sobiei czekaæ na to bez koñca, czy — i to chybajest najprawdopodobniejsze — a¿eby zabój-cy stali siê snem, tak jak nim byli ju¿ tyle,tyle razy w tym samym miejscu i o tej samejporze?W tej magii by³ pogr¹¿ony, kiedy dosiêg³ygo kule.Prze³o¿y³a Zofia Ch¹dzyñskaBioy Casares przywióz³ z Londynu cieka-wy sztylet o trójk¹tnej klindze i rêko-jeœci w kszta³cie litery H; nasz przyja-ciel Christopher Dewey z Instytutu Brytyj-skiego powiedzia³, ¿e podobna broñ u¿ywanajest na co dzieñ w Indostanie.Stwierdzenieto zachêci³o go do wspomnienia, ¿e pracowa³w tym kraju, miêdzy dwiema wojnami.(Pa-miêtam, ¿e powiedzia³ po ³acinie ultra Auro-ram et Gangen, przekrêcaj¹c wiersz Juvena-lisa.) Z historii, jakie opowiedzia³ on owejnocy, oœmielam siê odtworzyæ tê, któr¹ ni¿ejprzytaczam.Mój tekst bêdzie wierny: niechAllah uchroni mnie przed pokus¹ dodaniakrótkich rysów okolicznoœciowych czy zepsu-cia egzotycznego klimatu tego opowiadaniaprzy pomocy interpolacji z Kiplinga.Posiadaono poza tym jakiœ staro¿ytny smak, podo-bny mo¿e do smaku „Tysi¹ca i jednej nocy",którego zagubienie by³oby strat¹.*„Dok³adna geografia wydarzeñ, które zrelacjonujê, nie ma wiêkszego znaczenia.Poztym có¿ za precyzj¹ zachowuj¹ w BuenosAires nazwy Amritsar czy Audh? Niech wiêcwystarczy, jeœli powiem, ¿e w owych latachdosz³o do zamieszek w pewnym mieœcie mu-zu³mañskim i ¿e rz¹d centralny wys³a³ ener-gicznego cz³owieka, aby zaprowadzi³ porz¹-dek.Cz³owiek ten by³ Szkotem ze znakomi-tego klanu wojowników i nosi³ we krwi tra-dycje gwa³townoœci.Raz tylko ujrza³y gomoje oczy, ale nie zapomnê w³osów bardzoczarnych, wydatnych koœci policzkowych,zach³annego nosa i ust, szerokich ramion,silnej budowy Wikinga.Dzisiejszej nocy bê-dzie siê on nazywa³ w moim opowiadaniuDawid Aleksander Glencairn; oba te imionas¹ w³aœciwe, gdy¿ nale¿a³y one do królów,którzy rz¹dzili ¿elaznym ber³em.DawidAleksander Glencairn (bêdê musia³ przyzwy-czaiæ siê do nazywania go w ten sposób) by³,jak podejrzewam, cz³owiekiem, którego siêlêkano; sama wiadomoœæ o jego nominacjiwystarczy³a, aby uspokoiæ miasto.Nie prze-szkodzi³o mu to w przedsiêwziêciu rozmai-tych energicznych kroków.Minê³o kilka lat.W mieœcie i prowincji zapanowa³ spokój:sikhowie i muzu³manie porzucili stare nie-zgody i nagle Glencairn znikn¹³.Oczywiœcienie zabrak³o g³osów, ¿e go uprowadzono czyzabito.Dowiedzia³em siê o tych sprawach od mo-jego zwierzchnika, gdy¿ cenzura by³a suro-wa i dzienniki nie skomentowa³y (ani nawet,0 ile pamiêtam, nie odnotowa³y) znikniêciaGlencairna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]