[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nadpełzała zewsząd i na dobrą sprawę znikąd.Ciemność walczyła ze światłem tak, jak czasem zło walczy z dobrem przyjmując jego kształt, jego postać.Lecz uwaga Połynowa, sterowana skojarzeniami z majakami sennymi, zwrócona była tylko na widzialny ruch fal mroku - głuchy przypływ nocy, zamykający otaczającą ich przestrzeń.Tę obserwację przerwał mu głos Baadego.- Słuchaj, tu jest płytko i, wiesz co, wejdę kawałek, żeby, powiedzmy, wykąpać się trochę.Jego hełm widniał już w szczelinie skalnej.- Henryk, oszalałeś?- Przecież to zupełnie bezpieczne! Tu jest płytko, zmierzyłem.Woda czyściutka, masz wrażenie, że za chwilę wypłynie złota rybka.No nie, zrozum, człowieku: wykąpać się w merkuriańskim jeziorze!!! Co? Jak chcesz, to podejdź bliżej i ubezpieczaj mnie liną, dobra?Połynow podbiegł do krawędzi zwisającej nad jeziorem płyty skalnej.Baade siedział w kucki i przesuwał rękawicą po powierzchni, obserwując rozbiegające się wolno i niechętnie kręgi.Obok leżał, żałośnie mrugając lampką kontrolną, aparat do pobierania próbek.Przez gęsty, oleisty płyn widać było drobniutkie kamyczki na dnie.Połynow zrozumiał, że okrucieństwem byłoby nie pozwolić Baademu spełnić jego pragnienia.Dzieciak, pomyślał tkliwie.Dorosły dzieciak.Zresztą, ma rację, żadnego realnego niebezpieczeństwa nie ma.A pomysł z kąpielą jest kuszący.- Poczekaj - powiedział, włączając na wszelki wypadek reflektory transportera.Wyciągnął linę i jeden koniec rzucił Baademu.- Opasz się nią.Baade zrobił krok na spotkanie swego zniekształconego przez falę odbicia.- E! Tu jest płycej niż myślałem.No tak, przecież to nie woda, inny jest współczynnik załamania.Solidna bryła metalu - tak Baade wyglądał w skafandrze - powoli wchodziła w jezioro.Przysiadła, plasnęła dłońmi po płynie, zanurzyła się.Człowiek kąpał się w mieszaninie gazów szlachetnych, był tam, gdzie nigdy nie było i nie będzie słońca.Inżynier głośno parskał.Drobniutkie fale z cichym szelestem uderzały o brzeg.Wokoło powoli zapadała ciemność.Połynow, dopóki nie było za późno, zaterkotał kamerą filmową.To, co obaj tu wyprawiali, nie mieściło się w żadnej instrukcji.Było straszliwym pogwałceniem wszelkich norm i zasad.Ale Połynow z własnego doświadczenia, pomnożonego o doświadczenie wielu ekspedycji, wiedział dobrze, że nic tak nie zbliża człowieka z otoczeniem, nie podnosi nastroju, zapada w pamięć, jak takie nie zaplanowane, a raczej nawet zabronione rozrywki, których cały pożytek i rozkosz polega na tym, że są właśnie nieoczekiwane, że stają się jakby podarkiem, powstają jak oaza w unormowanej pustyni zadań i obowiązków.Baade doskonale zdawał sobie z tego sprawę.Buszował w jeziorze z pluskiem, jakby tańczył jakiś przedziwny taniec.- No, dosyć - po chwili wahania powiedział wreszcie Połynow.Inżynier wyszedł posłusznie i otrząsnął się.- Ale było fajnie.Połynowa też korciło, żeby się wykąpać.Ale powstrzymał się: nie należy dwukrotnie kusić losu.Mimo to jednak odniósł wrażenie, jakby po kąpieli przyjaciela planeta przestała być zupełnie obca.Tymczasem przeciwległy brzeg zmętniał i przybliżył się, zawisając nad jeziorem.Noc jednak ciągle zwlekała.Po krótkiej naradzie kosmonauci uznali, że jeszcze zdążą zapoznać się z otoczeniem jeziora.Tym bardziej że tak czy owak wymagał tego program: nie sposób zapoznać się z jakimś miejscem, oglądając je przez szybę pojazdu.By tego dokonać, należało chodzić pieszo, koniecznie pieszo.Połynow szedł powoli, oglądał brzeg, czubkiem buta przewracał kamyki.Kamienie jak kamienie, takie same jak wszędzie - bazalt z na wpół przezroczystymi żyłkami oliwinu.Gdyby nie świecąca, a zarazem ciemna mgła, wytrącająca z równowagi swym brakiem podobieństwa do ziemskich mgieł, można by było sobie wyobrazić, że wreszcie udało się zharmonizować widziany obraz z rzeczywistością.Ale harmonii tej jednak nie było.Trudno wszystko sprowadzać do zwykłego mirażu czy fatamorgany.Sprawa jest bardziej złożona, pomyślał Połynow.I niech mnie diabli, nie mogę znaleźć nazwy na to, co ciągle, poza paroma momentami, oddziela mnie od tej dziwnej planety.Nie ma się czego uchwycić: nie mogę odszukać jakiegoś ziemskiego odpowiednika.Wszystko, wszystkie skojarzenia okazują się bądź nieścisłe, bądź mylne.Cóż wiec robić, i czy w ogóle należy coś robić?Dobiegło go pomrukiwanie Baadego:- Tak, tak, płyta wypolerowana jak lustro.Podobne do obsydianu.Nie, to coś innego.Psycholog uniósł głowę.Niewyraźna sylwetka misiowatej postaci Baadego majaczyła jak na źle wywołanym zdjęciu.Drżała lekko, wydawało się, że widać ją przez taflę lekko pomarszczonej wody i że lada chwila rozpłynie się w falach zagadkowego światłomroku.Baade zrobił jeszcze jeden krok
[ Pobierz całość w formacie PDF ]