[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Moja kochana.Nie potrafię powiedzieć, czy ten pan Hawke wart jest twojej miłości.Bez wątpienia jest przystojnym i pełnym czaru jegomościem.I niewątpliwie jest tobą oczarowany.Nagły trzask pioruna rozwarł niebiosa.Lunęła ulewa.Hester, nachmurzona, wpatrywała się w zamazaną deszczem szybę, chłostaną wściekłymi potokami.Jak dobrze znała to uczucie daremności, gdy traci się czas i energię, bijąc w coś, na co nie ma się żadnego wpływu.Z holu dobiegł odgłos pukania.Hester i Verna uniosły głowy, nasłuchując, jak gospodyni otwiera drzwi.Ozwał się męski głos, po czym dało się słyszeć szuranie stóp po podłodze.Tap-tap-tap.Gospodyni, kobieta niemłoda, szła powoli.Ale Hester wiedziała, kogo zapowie, a sądząc po ukontentowaniu na twarzy Verny, wiedziała też i ona.- Pan Adrian Hawke - oznajmiła gospodyni.Verna uśmiechnęła się i poprawiła koronki przy dekolcie.- Ależ tak, dawaj go tutaj.Obie wstały, Verna spokojna i zadowolona, Hester w panice.- Masz duszę stręczycielki - syknęła.Verna tylko się roześmiała.Nie, nie stręczycielki.Gdy widziała, jak reaguje Hester na tego wysokiego, przystojnego rozpustnika - i jak on reaguje na nią - była tego pewna.Nie była stręczycielką.Była raczej Kupidynem.18Adrian upierał się, że odwiezie Hester do domu wynajętym powozem.- Trudno wymagać, bym jechał konno obok powozu, skoro szaleje burza - powiedział, gdy się sprzeciwiała.- Nikt nie wymaga, żebyś w ogóle mnie odprowadzał.- Ja sam wymagam tego od siebie.Stali na frontowym tarasie, czekając, aż ulewa na moment osłabnie, by schronić się we wnętrzu pojazdu.- Skoro nie zgadzasz się, bym jechał z tobą w środku, to chyba będę zmuszony ciągnąć za powozem i przemoknę do gołej skóry.Odwróciła oczy.Sama wzmianka o jego nagiej skórze, mokrej czy nie, wywoływała skurcz trzewi.- Ale są i bardziej naglące powody - mruknął, nachyliwszy się do jej ucha.Choć i tak serce waliło jej już, jakby miało wyskoczyć z piersi, zdecydowała się dalej kusić los.Spojrzała na niego z ukosa.- Jakież to?Szukał oczami jej oczu.Potem przeniósł palące spojrzenie na jej usta.- Muszę cię pocałować, Hester.Jeśli wkrótce cię nie pocałuję, umrę z pragnienia.- Znów spojrzał jej w oczy.- Nie chcesz, żebym umarł z pragnienia, prawda? Biorąc pod uwagę wszystko, co moglibyśmy stracić.Wkrótce siedzieli we wnętrzu powozu.Opuszczone zasłonki odgradzały ich od szalejącej na zewnątrz burzy i od chłostanych deszczem ulic.Hester usiłowała wycisnąć jakąś myśl z rozgorączkowanego mózgu.Choć jechali przez centrum miasta, byli sami.Sami, tylko we dwoje w swoim małym, wilgotnym światku.Nikt by się nigdy nie dowiedział, gdyby skorzystali z tej sytuacji.Jakaż ona jest zepsuta.A jednak ta świadomość nie zapobiegła temu, co było nieuniknione.Siedziała obok niego, w chwilę potem na jego kolanach, by w kolejnej wpółleżeć na oparciu, gdy on wpółleżał na niej.Przejechali raptem trzy przecznice, a już topniała pod nim z rozkoszy.Och, ale bo też on dobrze wiedział, jak całować kobietę do utraty zmysłów.Zagarnął jej wargi, wnętrze ust, pieszcząc, smakując, biorąc w posiadanie.A jednak, pomimo tych pocałunków i rozkosznego ciężaru spoczywającego na niej ciała, nie dążył do czegoś więcej.Nogi miała rozwarte, a on przywierał lędźwiami do jej łona.Wygięła się, podając naprzód spragnione jego bliskości piersi, pozwoliła dłoniom, by błądziły w jego wilgotnych włosach, by dotykały potężnego karku, szerokich barów.Mógł wziąć ją tu, w powozie, gdy tuż za ścianą był woźnica i tylko odgłosy burzy chroniłyby ich przed ujawnieniem.Była tak szalona, że tego pragnęła.On jednak był człowiekiem przezornym.Kiedy minęli Leicester Square, podniósł się, dźwignął ją do pozycji siedzącej i zaczął doprowadzać do ładu jej ubranie.Siedziała, oszołomiona nagłością tej zmiany, on zaś wygładził najpierw jej halki, a potem muślinową koszulę.- Wychodzisz dziś wieczorem? - spytał, tak jakby nic szczególnego nie zaszło.- Ja.hm.tak.Na bal.u Caldecortów.Zapiął guziczek przy staniku, poprawił koronkę przy dekolcie.Wstrzymała oddech, gdy ją wygładzał; dotyk jego palców prawie bolał.Podniósł oczy, ale ręka pozostała tam, gdzie była.- Musisz iść na ten bal?Hester z trudem oddychała, tak była podniecona.Wiedziała jednak, że ma zobowiązania wobec podopiecznych.- Muszę.Gwałtownie chwyciła dech.Jednym palcem - dosłownie koniuszkiem - powiódł po jej piersi.Ześliznął się niżej, ku zagłębieniu, zaledwie okrytemu koronką, i znów powiódł palcem w górę, by poddać takiej samej udręce drugą pierś.Brodawki zmieniły się w twarde, napięte guzki, łaknące jego dłoni, która je ukoi.Ale ona wiedziała, że byłaby to jedynie kolejna, jeszcze bardziej cudowna odmiana tortury.- Musimy się znowu zobaczyć, Hester.Tylko we dwoje - powiedział schrypniętym z pożądania głosem.Hester była niemal nieprzytomna.Drżała.Mimo to zdała sobie sprawę, że i jego dręczy ta sama tęsknota co ją.Pragnął jej.Jej!- Może.jutro?- Dziś.- Zgiętym palcem pociągnął w dół stanik, wycięty w kształcie litery V, nachylił się i ucałował wychylający się z dekoltu rowek.Hester krzyknęła lekko i wygięła się w łuk.Jeszcze!.Jęknęła, gdy się odsunął.- Psiakrew, zjadłbym cię - mruknął.Odsunął się, ale nadal pożerał ją spojrzeniem.- Pragnę cię, Hester.Tak samo jak ty mnie.Jak długo każesz mi czekać?- Ja w ogóle nie chcę czekać! - wybuchnęła i zalała się szkarłatem.Adrian zacisnął szczęki.Zacisnął - i rozluźnił.- W takim razie zaproś mnie teraz do domu.Och, jakże chciała to zrobić.Ale musiała liczyć się z obecnością Dobbsów.Być może gospodyni jej matki współdziałała z Isabelle, jeśli chodzi o organizację miłosnych schadzek, ale służba Hester raczej nie byłaby równie wyrozumiała.- Nie mogę.Wiesz, że nie mogę.- W takim razie później.Poślij służących po jakiś sprawunek.- Nie mogę.- Hester pokręciła głową.- To za trudne.Za ryzykowne.Adrian przez chwilę milczał.Z zewnątrz dochodził równy szum deszczu, odgradzający ich i ich naglący problem od bardziej trywialnych spraw reszty świata.Dopiero gdy powóz zatrzymał się przed jej domkiem na Portland Street, Adrian przemówił.Głos miał niemal gniewny, choć Hester podejrzewała, że to raczej gorycz niż prawdziwy gniew.- Jeżeli zamierzasz się ze mną drażnić, to ostrzegam cię: w tym pożarze możemy spłonąć oboje.Będę dziś wieczorem na balu u Caldecortów.Za nic w świecie nie przepuszczę tej okazji.Bądź jednak przygotowana na taką uwagę z mojej strony, do jakiej dotąd nie przywykłaś.Nie przesiedzisz ani jednego tańca, Hester.Nie pozwolę ci na to.Będziemy tańczyć, tańczyć i tańczyć, dopóki ta bliskość nie stanie się dla nas zbyt trudna do zniesienia.Ujął fałdkę jej spódnicy i potarł w palcach.- Ludzie mogą to zauważyć.Mogą gadać.Ja o to nie dbam.A ty?Wyrwała mu spódnicę.- Czy nie dość, że.- Pokręciła głową.- Chcesz mnie skompromitować w oczach ludzi, dzięki którym mogę zarobić na życie? Czy jesteś aż tak samolubny? Aż tak okrutny?- Nie! - Chwycił ją za rękę.- Nie jestem okrutny.Jestem zdesperowany! - Zniżył głos.- Chcę się z tobą kochać, Hester, najszybciej i najczęściej jak się da.Rozumiesz?Choć ściskał jej nadgarstek żelaznym chwytem, nie wyrywała ręki.Tak, rozumiała go.Powoli skinęła głową.- Spróbuję coś wymyślić.Dopiero gdy woźnica zapukał do drzwi, Adrian ją puścił
[ Pobierz całość w formacie PDF ]