[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-Nie chcę przeszkadzać, ale pod drzwiami stoi policja.Mówią, że to w związku ze skargą na hałas.Mam ich poprosić do środka?- Że co? - wydarła się Marcie tuż nade mną.- Nie widzę radiowozu.-Pewnie musieli zaparkować dalej.W każdym razie widziałam zakazane substancje u kilku gości.- No i co? - warknęła Marcie.- Jest impreza.- Alkohol jest nielegalny poniżej dwudziestu jeden lat.- Super! - krzyknęła Marcie.- Co mam zrobić? - Zamilkła, po czym wydarła się znowu.-Pewnie sama ich wezwałaś!- Kto, ja? - zapytała Vee.- Miałabym stracić okazję na darmową wyżerkę? Niemożliwe.Chwilę później wściekłe szczekanie Boomera ucichło w głębi domu, a w sypialni zgasło światło.Przez chwilę czekałam całkiem bez ruchu, nasłuchując.Kiedy miałam pewność, że w pokoju Marcie nikogo nie ma, przykucnęłam znowu i podpełzłam do okna.Psa nie było, Marcie nie było, żeby tylko udało mi się.Nacisnęłam na okno, żeby je podnieść, ale ani drgnęło.Chwyciłam w lepszym miejscu i włożyłam w pchnięcie całą moją siłę.Nic.Okej, pomyślałam.Spokojnie, Marcie pewnie zamknęła okno na zasuwę.Pozostaje mi jedynie przeczekać tu pięć godzin do końca imprezy, a potem zmusić Vee, żeby przyszła z drabiną.Usłyszałam kroki na ścieżce, więc wychyliłam się, żeby zobaczyć, czy przypadkiem Vee nie przyszła mi z odsieczą.Ku mojemu przerażeniu zobaczyłam plecy Patcha, idącego w stronę jeepa.Wystukał jakiś numer na komórce i uniósł telefon do ucha.Dwie sekundy później moja komórka zadzwoniła w kieszeni.Zanim zdążyłam ją rzucić w krzaki na granicy posiadłości, Patch zatrzymał się.Spojrzał przez ramię, wędrując wzrokiem w górę.Zauważył mnie i przez momentpomyślałam, że wolałabym zostać rozszarpana przez Boomera.- No, no.Myślałem, że to domena facetów.- Nie musiałam go widzieć, żeby wyobrazić sobie jego uśmiech.- Nie śmiej się - powiedziałam, czując, że jestem czerwona z upokorzenia.- Zdejmij mnie stąd.- Skacz.-Co?- Złapię cię.- Oszalałeś? Wejdź do środka i otwórz okno.Albo przynieś drabinę.- Nie potrzebuję drabiny.Skacz.Nie upuszczę cię.- Jasne! Mam w to uwierzyć?- Chcesz mojej pomocy czy nie?- Nazywasz to pomocą? - syknęłam z wściekłością.-Ładna mi pomoc!Obrócił kluczyki w palcach i ruszył przed siebie.- Ależ cham z ciebie! Wracaj!- Cham? - powtórzył.- To nie ja szpieguję przez okno.- Nie szpiegowałam.Ja tylko.tylko.- Wymyśl coś, powiedziałam do siebie z rozpaczą w głosie.Wzrok Patcha powędrował ku oknu nade mną, a ja wiedziałam, że już rozumie, co się stało.Odchylił głowę i wybuchnął zduszonym śmiechem.- Przeszukiwałaś sypialnię Marcie.- Nie.- Przewróciłam oczami, jakby była to kompletnie absurdalna sugestia.- Czego szukałaś?- Niczego.- Wyszarpnęłam z kieszeni baseballówkę Patcha i cisnęłam w niego.- Masz swoją głupią czapkę!- Poszłaś tam po moją czapkę?- Całkiem niepotrzebnie, jak się okazuje!Założył ją.- Skaczesz?Zerknęłam niepewnie na krawędź portyku i poczułam, że ziemia znalazła się o kolejne dziesięć metrów dalej.Żeby uniknąć odpowiedzi, zapytałam:- Czemu dzwoniłeś?- Straciłem cię z oczu tam w domu.Chciałem się upewnić, że wszystko w porządku.Zabrzmiało to szczerze, ale on był doświadczonym kłamcą.- A ta cola?- Fajka pokoju.Skaczesz czy nie?Nie mając za bardzo wyboru, podpełzłam ostrożnie do krawędzi dachu.W żołądku mi się przewracało.- Jeśli mnie upuścisz.- ostrzegłam.Patch wyciągnął ręce.Zacisnęłam powieki i zsunęłam się z gzymsu.Powietrze owiało mnie ze wszystkich stron, a chwilę później znalazłam się w ramionach Patcha, przytulona do niego.Trwałam tak przez chwilę z walącym mocno sercem, co było wynikiem zarówno działania adrenaliny, jak i jego bliskości.Był ciepły i znajomy.Mocny i gwarantujący bezpieczeństwo.Chciałam wczepić się w jego koszulę, wtulić twarz w ciepłe zagłębienie na jego szyi i nigdy go nie puścić.Patch wsunął niesforny kosmyk moich włosów za ucho.- Chcesz wracać na imprezę? - wymruczał.Pokręciłam przecząco głową.- Odwiozę cię.- Wskazał podbródkiem na jeepa, ponieważ wciąż nie wypuścił mnie z ramion.- Przyjechałam z Vee - odparłam.- Powinnam z nią wrócić.- Vee niech wstąpi po drodze do Chińczyka i kupi jedzenie na wynos.Chińskie żarcie na wynos.To oznacza, że Patch wpadnie na farmę, żeby to zjeść.Mamy nie ma w domu, a to oznacza, że będziemy sami.Uznałam, że mogę podjąć pewne ryzyko.Zapewne byliśmy bezpieczni.Zapewne nigdzie w pobliżu nie czaili się archaniołowie.Patch nie sprawiał wrażenia zaniepokojonego, więc ja też nie musiałam się martwić.No i chodzi tylko o kolację.Spędziłam długi, nudny dzień w szkole i zgłodniałam po godzinie na siłowni.Jedzenie na wynos z Patchem brzmiało zachęcająco.W czym mógł zaszkodzić przygodny wspólny posiłek? Ludzie bez przerwy jedzą razem posiłki i do niczego to nie prowadzi.- Tylko kolacja - powiedziałam, bardziej dla przekonania samej siebie niż Patcha.Zasalutował po harcersku, ale jego uśmiech nie wróżył nic dobrego.Uśmiech niegrzecznego chłopca.Szelmowski, urokliwy uśmiech faceta, który raptem dwie noce temu całował się z Marcie.A dziś wieczór umawiał się ze mną na kolację, zapewne w nadziei że wyniknie z tego coś zupełnie innego.Uważał, że jeden ujmujący uśmiech wystarczy, żebym zapomniała o całym cierpieniu.Zapomniała, że całował się z Marcie.Wszystkie moje wątpliwości rozprysły się, kiedy wróciłam do teraźniejszości.Rozważania przyblakły, zastąpione przez nagłe nieodparte poczucie niepewności, które nie miało nic wspólnego z Patchem ani niedzielnym wieczorem.Dostałam gęsiej skórki.Wpatrywałam się w cienie na obrzeżach trawnika.- Mmm? - mruknął Patch, wyczuwając mój niepokój i obejmując mnie mocniej ramionami.Wtedy poczułam to znowu.Zmianę w powietrzu.Niewidzialną mgłę, dziwacznie ciepłą, wiszącą nisko, tłumiącą wszystko dookoła, podpełzającą bliżej niczym setki niewidocznych węży lecących w powietrzu.Uczucie było bardzo niepokojące - trudno mi było uwierzyć, że Patch się nie zorientował, że coś jest nie w porządku, nawet jeśli nie mógł odczuć tego bezpośrednio.- Co się stało, Aniele? - Jego głos był cichy, pytający.- Jesteśmy bezpieczni?- Czy to ważne?Przebiegłam wzrokiem po ogrodzie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]