[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Gdyby on cię zabił, a Cajli zabił mnie.tak, przypuszczam, że wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej.Jednak muszę przy-znać, że ten szalony chłopak bardziej mi się podoba.– Nie uzbrojone kmiotki – powiedział z goryczą Soukyan.– Nawet tamci dwaj to też słabe, bezbronne kmiotki.Żałosne.Żałosne.Pomyśl tylko, gdzie bywaliśmy, co przeżyliśmy, co widzie-liśmy i zrobiliśmy, i musieliśmy zrobić, jakich mieliśmy przyja-ciół i wrogów – strasznych, walczących zgodnie z nakazami honoru wrogów – i żeby tak skończyć!Jak rzeźnicy! Jest mi bardzo wstyd, Lal.Żałuję, że dożyłem świtu.– Jestem pewna, że Boudrigal czuje to samo – odparła.– Jestem mniej dumna od ciebie.Dla mnie śmierć to śmierć; zawsze jest jednakowa, a honor nie ma z tym nic wspólnego.Szkoda, że musiałam zabić tych ludzi, ale stało się.No cóż, musimy się dostać do Kulpai.– Kulpai.Co mnie opętało? Dlaczego było to takie ważne, że musiałem ciągnąć cię ze sobą w podróż? Wybacz mi, Lal.Wracaj do domu, zostaw mnie z tym drugim głupcem i wracaj do tamtego mądrego, drogo okupionego życia, z którego cię wyrwałem, sam już nie wiem czemu.Nie chcę ci więcej sprawiać kłopotów.Lal milczała długo i Soukyan w końcu pomyślał, że zasnęła.Omal nie podskoczył z wrażenia, gdy usłyszał jej słowa: spokojne i jakieś dalekie, ale bardzo wyraźne.– Mam swoje powody, aby z tobą podróżować.Niepokój o pomylonego starca był tylko jednym z nich.Potem naprawdę zasnęła i on również, a kiedy się obudzili, słońce zaczęło się już obniżać.Riaan rozpalił małe ognisko i piekł nad nim trzy małe rybki na odartych z kory gałązkach krzaka harsi.Napełniłbukłaki wodą ze strumienia, gdzie złowił ryby, nakłonił churfy do objedze-nia kępki niebieskich jeżyn, które przedkładały nad inne, i siedział teraz blisko ognia, z rękami splecionymi wokół kolan.Nos miał nadal spuchnięty, a twarz siną.Niemniej jednak był ładnym chłopcem, szarookim i czarnowłosym, i wydawał się zadowolony z tego, gdzie jest, gdy tak za-patrzony w ogień czekał, aż się obudzą.Lal przez wiele ranków widziała tak samo cierpliwie czekającą Choushi-wai.– Nigdy nie byłem tak daleko od domu – powiedział do nich cicho.– Nigdy nie widziałem takich ludzi jak wy.Z wyjątkiem pielgrzymów i domokrążców, nigdy nie widziałem nikogo, kogo nie znałbym całe życie.A wy z pewnością nigdy nie spotkaliście nikogo, kto wiedziałby równie mało jak ja.– Jego niepewny uśmiech sprawił, że wyglądał nawet na mniej niż siedemnaście lat.– Nie dalej jak wczoraj zabiłam dwóch ludzi – westchnęła Lal.Chłopiec nerwowo przełknął ślinę, a Soukyan rzekł:– Jedziemy do Kulpai.Możesz się z nami tam wybrać albo pozostać w Jahmanyar, jak wolisz.Sądzę, że twoi panowie nie będą cię ścigać.– Nie będą – wyszeptał Riaan.– Też niewielkie mają pojęcie o świecie.Pomyśleliby, że słowa takie jak Kulpai czy Jahmanyar to przekleństwa albo coś do jedzenia.Ja wiem, że to duże miasta, ale nigdy jeszcze żadnego miasta nie widziałem, nie widziałem też innej wsi, tylko moją rodzinę.W chwili gdy was ujrzałem, zrozumiałem, że niczego nie wiem.Nie przydam się wam w podróży, nawet jako towarzysz, będę tylko ciężarem.Zapomnijcie o mnie.Dziękuję wam i zapomnijcie o mnie.Soukyan usiadł przy ognisku bez słowa.Zdjął z patyka jedną z ryb i zjadł ją od razu.– Dobra – pochwalił.– Bardzo smaczna.Lal poklepała Riaana lekko po ramieniu i wzięła swoją rybę.– Jesteś odważny i potrafisz gotować – stwierdziła.– Zjedz śniadanie, a potem przedstawię cię Motylowi.Nawet w dolinie noce były już mroźne, często brakowało suchego drewna, które można by dorzucać do ognia aż do rana.Staruszkowie – którzy do tego czasu przyzwyczaili się do odoru – spali coraz bliżej churf.Chłopiec nie skarżył się, ale Soukyan raz podejrzał, że całą noc chodzi w tę i z powrotem, i zabija ręce dla rozgrzewki.Zniknął wczesnym rankiem jeszcze tego samego dnia i dogonił ich dopiero po zachodzie słońca, a z ramion zwisała mu skóra guangsu o gęstej sierści, żyjącego na nizinach dzikiego kuzyna rishu.– W zamian za mięso wieśniacy pomogli mi ją wyprawić – powiedział, zbywając wyrazy wdzięczności ze strony Riaana.– W tym kraju wiedzą, jak szybko wygarbować skórę.Prostacki, niedbały sposób, ale skuteczny.Riaan spał tej nocy cieplej niż oni, na co kilka razy zwracała uwagę Lal.Gdy już zeszli ze wzgórz, wokół rozciągały się tereny rolnicze.Najpierw ukazały się pastwiska, najlepsze łąki roiły się od tłustych rishu i pokrytych meszkiem jejebhais; na najsłabszych pasły się chude dwunożne drushindis, bezwar-tościowe, pomijając ich łajno, które może być używane zarówno jako opał, jak i dobry nawóz.Wędrowcy całymi dniami nie widywali ludzi.Niebo było wysokie i blade, i stale zamglone, co sprawiało, że oszacowanie odległości stało się prawie niemożliwe.To wszystko fascynowało chłopca, ale Lal była znudzona, a nawet przygnębiona.Soukyan popędzałwierzchowce, prawie nie patrząc na prawo i lewo.– Wciąż jeszcze możemy dotrzeć do Kulpai, zanim spadnie śnieg, jeżeli będziemy jechać od świtu do zmierzchu.I, oczywiście, jeżeli nie będziemy musieli się zatrzymywać, żeby pochować jeszcze kogoś.45 / 77Peter S.Beagle - Olbrzymie kościPrzyjemniej było jechać wśród sadów.Teren pofałdował się znowu – chociaż nigdzie nie wybrzuszał się na tyle, aby stać się prawdziwymi wzgórzami – a białe niebo rozpadało się na tysiące białych wytwornych chmurek.Liście drzew ki były już tak złote jak ich wielkie niczym pięść owoce, które roje rozkrzyczanych dzieci zbierały do splecionych w kratkę siatek, zawieszonych na wysokich tyczkach.Widać też było późne maradisy, a nawet jabłka zimowe – Soukyan twierdził, że tu, daleko na południu, są używane wyłącznie jako pasza.Lal zerwała kilka, gdy przejeżdżali pod przeciążonymi gałęziami, i pokazała Riaano-wi, że można je jeść.Pierwszy kęs wypluł, następne próbował ostrożnie, a potem zjadł wszystkie owoce.Mniej się jej krępował niż Soukyana.Bardzo cichy w ciągu dnia, wieczorem, kiedy już się położyli w jakimś gęstym, pachnącym gaju, zasypywał ją pytaniami bez końca na temat świata i ich życia.Tego Lal oczekiwała, natomiast zdziwiło ją, że tak wiele pytań dotyczyło jej rodziny i rodziny Soukyana
[ Pobierz całość w formacie PDF ]