[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz z trudem odwracał głowę za przechodzącym, usiłował śledzić jego ruchy i, trzeźwiejąc, modlił się w duchu, aby towarzysze nie przegapili go tak jak on – ostrzec ich już nie mógł.Jednak Zabójcy byli widocznie twardsi: usłyszał cichy szelest i prawie równoczesny, wysoki krzyk.Zobaczył, jak wojownik Nearrów padł, uderzył głową w kamień i nie poruszył się więcej.Rahe-das i Dedhi-ver wyszli z rumowiska na ścieżkę.– Immi-wu! – marynarz usłyszał ciche wołanie.Poszedł do nich pełen poczucia winy.Sam się przecież ofiarował jako obserwator.Ufał w swoje siły; życie go wszak nie oszczędzało, morze nie jest dla miękkich, a tu.– Spałeś? – w głosie Rahe-dasa nie było wyrzutu.Pochylony nad zabitym odwiązywał właśnie kołczan z jego pleców.– Nie.Nie wiem, co się ze mną stało.Wpadłem w jakiś trans, jak gdyby mózg mi zdrętwiał!Rahe-das kiwnął głową.– To normalne.Potrzeba wiele ćwiczeń woli, by trwać tak długo nieruchomo i nie zasnąć.– O mało mnie nie nadepnął, a ja nie mogłem się ruszyć!– Jak czujesz się teraz? To jeszcze nie koniec, może nawet nie połowa; musimy poczekać na pozostałych.Chcesz, to zmieni cię Dedhi-ver? On przeszedł szkołę ogaani, każdy w Bractwie ją przechodzi.Czekanie to sztuka, nowicjusze uczą się jej prawie całe kari.– Dam sobie radę – Immi-wu postanowił poprawić nadszarpniętą reputację.– To już się nie powtórzy, możesz mi wierzyć.Rahe-das uśmiechnął się nieznacznie.– Dobrze, spróbuj.Tylko pamiętaj, że tym razem błąd może kosztować więcej.Jeśli nadejdą wszyscy.– Dam sobie radę – powtórzył marynarz.– Teraz odpocznij i zjedz coś – Rahe-das przysiadł na kamieniu i otworzył sakwę.– Mamy chwilę spokoju.Nearrów nieprędko zaniepokoi nieobecność zwiadowcy.Aha, weź ten łuk, przyda ci się.Umiesz strzelać?– Oczywiście – Immi-wu wziął bron z rąk Zabójcy.– Nawet dość dobrze.– Na pewno będziesz miał okazję to udowodnić.Trochę się prześpij.Obudzimy cię, kiedy będziesz potrzebny.Potem znowu się postarasz zmienić się w skałę.Tym razem nie dał się zaskoczyć.W przedwieczornym zmierzchu najpierw dojrzał jednego, jak przemykał po stoku niczym cień, a zaraz potem drugiego po przeciwnej stronie ścieżki.Cicho ćwierknął.Near – rowie byli czujni – jeden z nich, ten, który skradał się bliżej marynarza, przystanął i szybko się rozejrzał.Ale nocnych grajków tsikko często słyszało się na Ovili, choć pora była trochę zbyt wczesna; ich koncert rozpoczynał się zwykle po północy.Nearr na szczęście nie zwrócił na to uwagi, bowiem podjął ostrożną wędrówkę wśród kamieni, jak gdyby nic się nie stało.Immi-wu pozwolił im przejść.Wiedział, że Zabójcy, ostrzeżeni jego sygnałem, już na nich czekają.Patrzył za Nearrami założywszy strzałę na cięciwę łuku, tak na wszelki wypadek, bo nie wierzył, że wspólnicy mogą zawieść.Jeszcze chwila i zobaczył dwa błyski.Noże pomknęły do celu.Uśmiechnął się z podziwem.Bracia Zabójcy działali precyzyjnie.Podniósł się, by zejść ku leżącym już nieruchomo ciałom, gdy kątem oka dostrzegł jakiś ruch za sobą.Odwrócił się błyskawicznie i w tym momencie oszołomiło go silne uderzenie w kark.Oczy zasnuła mu czerwona mgła.Upadł na ziemię.Poczuł, że świadomość mrowiącym dreszczem ucieka w niebyt.Ocknął się, gdy było już zupełnie ciemno.Nie odczuwał bólu.Był tylko odrętwiały, nie mógł się poruszyć ani wydobyć głosu.Coś silnie uciskało go w kark, jakby ściągała mu skórę jakaś olbrzymia narośl.Pulsowało w niej mocne tętno, od którego ciało nabrzmiewało rytmicznie niby od nadmiaru tłoczonej krwi.Przeraził się: dokoła panowały mrok i cisza.Wydało mu się, że pozostawiono go samego, porzucono na pastwę dzikich hangów.Poczuł, że musi coś zrobić, dać znak, że żyje, inaczej ta ciemność będzie świadkiem jego żałosnej, bezbronnej agonii.Jęknął.– Oho, nasz przyjaciel przychodzi do siebie – usłyszał głos i szelest nad głową.W polu widzenia pojawiła się sylwetka Rahe-dasa.Zabójca stanął nad leżącym.– Jak się czujesz? – zapytał.– Solidnie ci się dostało.Miałeś szczęście, że nie trafił cię w głowę.Młot rozbiłby ci czaszkę.– Co.to.było.? – wystękał Immi-wu.– Twój błąd, przyjacielu.A po trosze i nasz – odpowiedział Rahedas.– Nie domyśliłeś się, że wraca cały oddział, a ci dwaj to tylko wysłana przodem czujka.Muszę przyznać, że ja również o tym nie pomyślałem.Ale najbardziej ucierpiałeś ty, dałeś się podejść jak młokos.– A.wy?– Gdy zginęli zwiadowcy, Nearrów zostało tylko czterech.Z tyloma można sobie poradzić.Jeden uciekł, to był chyba Gor-oni, reszta już pochowana.– Nic [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • coubeatki.htw.pl