[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jego ręka odbijała się od materaca, jakby zapraszał ją do wspólnego baraszkowania.Prezenter uciszy! mnie, unosząc pięść i wpatrzył się w siebie.Jego usta otwierały się w odpowiedzi na będący jego znakiem rozpoznawczym repertuar kuszących uśmiechów i płochliwych grymasów, które odzwierciedlać miały głębokie zainteresowanie gośćmi w studiu.Mimo nikłego światła widziałem go wyraźnie w bladej aurze otaczającej go podmiejskiej sławy.Jego medium stanowiła ciemność, zmieniała jego wygląd niczym wnętrze telewizyjnego studia.Byłem zdumiony, że wydawał się taki mały, mimo że mierzył prawie sześć stóp wzrostu i miał wygląd bywalca siłowni.Był dowcipny, ale nie autoironiczny.Pomniejsze bóstwa nie powinny nigdy podawać w wątpliwość swojego istnienia.Pod każdym względem był tworem telewizji, z siwymi włosami eksponującymi twarz i skrywającymi wysokie czoło oraz wewnętrznym chłodem w oczach.Dawno temu musiał sobie wmówić, że lubi towarzystwo zwykłych ludzi i to złudzenie utrzymywało go przy życiu.Kaskada iskier zalśniła za północną trybuną stadionu.Ktoś podpalił magazyn – ubezpieczeniowy kant, wykorzystujący wydarzenia ostatniej nocy.Cruise skrzywił się i odwrócił w kierunku swojego samochodu.– Dom wariatów – szabrownictwo, podpalenia, wybija nie szyb.Ktoś podłożył bombę w Metro-Centre.Zupełnie jakbyśmy i bez tego nie mieli wystarczająco dużo proble mów.– Widziałem zniszczenia.Policja zabrała mnie na par king.– Był pan tam? Odważny z pana człowiek.Podłożyli bombę w czyimś samochodzie.Doszedł do lincolna.Kierowca stał przy otwartych drzwiach od strony pasażera.Postanowiłem zaryzykować i dodałem:– Tak się składa, że to był mój samochód.– Pański samochód? – Cruise zawahał się.Wpatrzył się we mnie, jakby widział mnie po raz pierwszy, jakbym był twa rzą w tłumie w studiu, której opis usłyszał w tkwiącej w uchu słuchawce.– Wysadzili pański samochód? Biedaku.Musiał pan być w szoku.– Byłem.Stary jensen.Przepiękne auto.Nic w nim nie działało, łącznie z zamkiem w drzwiach.– Całkiem zniszczony? Dzięki Bogu zamachowiec zginął.– Cruise pokazał w stronę cichego wału.– To dlatego przyszedł pan tutaj, na tor wyścigowy.Chciał pan usłyszeć jeszcze raz te silniki.Coś autentycznego, jak pański jensen.– Może i ma pan rację.– Pewnie, że mam! – Położył mi na ramionach dwie potęż ne dłonie, zupełnie jakby uspokajał pogrążonego w smutku uczestnika konkursu.– Wiem, to dlatego pan tu przyszedł.Ta ruina to jedyne prawdziwe miejsce w Brooklands.– Metro-Centre jest prawdziwe.– Chyba pan żartuje.– Chwycił mnie za ramię.Głęboko zamyślony zaczął odchodzić od lincolna.– Czy myśmy się już kiedyś nie spotkali?– Wczoraj.Przed Metro-Centre.Przyjechał pan na swój popołudniowy program.– Nie.Gdzie indziej.Przed laty.– Wpatrzył się w moją twarz chłodnym wzrokiem patologa oglądającego zwłoki.– Był pan młodszy, twardszy, bardziej ambitny.Pana głos był wyższy, rozstawiał mnie pan po kątach.Boże, jak ja potrzebowałem tej pracy.Z jakiej pan jest branży?– Reklamowej.– Właśnie! Ta zwariowana reklama skody.Grałem pirata drogowego.Wszyscy uważali ją za szaloną.– Miała być szalona.Taki był nasz zamysł.– Agent ostrzegał mnie, żebym nie przyjmował tej propo zycji.„Za dziwaczna", powiedział.„Zostaniesz zaszufladko wany".Marna szansa, nie pracowałem przez rok.Tak się złożyło, że okazałem się za duży do tego samochodu, nie mieściłem im się w kadrze.Potem już nigdy do tego nie wracałem.Mój agent od razu odrzucał takie propozycje.W pewnym sensie dzięki panu, panie.– Richard Pearson.Był pan bardzo dobry.– Nie, ciągle starałem się udawać.To wielki błąd w tym biznesie.Musisz być sobą.To kosztuje dużo pracy.Każdy z nas jest kilkoma osobami.Teraz wmawiam sobie, że jestem reżyserem wystawiającym nową sztukę.Wszyscy ci ludzie przyszli na przesłuchanie i wszyscy oni są mną.Niektórzy są bardziej ciekawi, inni mniej, niektórzy są bardziej realni, nie którzy mogą chwycić za serce.To dzieje się każdego ranka, kiedy się budzę.Mogę wybierać i być bezlitosny.Rozumie pan?– Oczywiście.To kwestia znalezienia właściwych ról.Ta kich ról, w których nie musi się udawać.– Właśnie.Pamiętam, w zeszłym roku dostał pan jakąś nagrodę branżową.W Savoyu, widziałem, jak ją pan odbie rał.Wyprostował się, otrząsając się z zamyślenia.Doszedłem do wniosku, że za chwilę o mnie zapomni, twórca jego kariery zostanie pozostawiony tutaj jak Ben Gunn tej betonowej pustyni.Potem zauważyłem, że kierowca przeszedł na drugą stronę lincolna.Drzwi z obu stron były teraz otwarte.– Richard.– Cruise chwycił mnie swą opaloną ręką za łokieć, popychając w kierunku samochodu, jakby prowadził szczęśliwego zwycięzcę do jego nagrody.– Zjedzmy śniada nie u mnie w domu.Jest kilka spraw, o których musimy po rozmawiać.Może będziesz mógł mi doradzić.Coś mi mówi, że będziemy razem pracować.21.Nowa polityka– Brooklands? Cale to miasto jest stuknięte.Nie łapię te go wszystkiego.– David Cruise zmiął papierową chusteczkę i rzucił ją w stronę kamery stojącej na trójnogu obok basenu.– Co, na miłość boską, się tutaj działo wczoraj w nocy?– Myślę, że wiesz.– Wpatrzyłem się w wodę, spokojną i nieruchomą jak tafla szkła.– Próba puczu.– Puczu?– Przewrotu pałacowego.Cruise skrzywił się do swojego odbicia w lustrze.– Niby gdzie jest ten patac?– Żyjemy w nim.To Metro-Centre i wszystkie galerie handlowe pomiędzy Brooklands a Heathrow.Ty, ja i ludzie, którzy oglądają twoje programy.– Nie jest ich wystarczająco dużo – w tym właśnie pro blem.Kto miałby stać na czele tego przewrotu?– To też wiesz.Ty.– Ja? Muszę zapamiętać, żeby następnym razem zażądać garderoby i samochodu do dyspozycji.Też mi przewrót, też mi paląc.Siedzieliśmy przy basenie w domu Cruise'a w ekskluzywnym osiedlu Seven Hills, w którym mieszkali kiedyś Beatlesi, Tom Jones i inne gwiazdy pop.Kopulasty szklany dach – jak się domyślałem, rozmyślne echo Metro-Centre – przypominał obserwatorium astronomiczne, ale jedyną gwiazdą, którą się tutaj oglądało, był David Cruise.Dom był w swoim zasadniczym zrębie tudorowskim gmaszyskiem.Pokoje były tak duże, że można by rozgrywać w nich mecze sąuasha, i umeblowane jak hotel poza sezonem.W mieszczącej się obok toalet części biurowej pracownicy negocjowali honoraria za występy swojego szefa na cele charytatywne i odpowiadali na listy jego fanów.Gdy przyjechaliśmy, mój gospodarz przejrzał faksy i emaile, po czym poprowadził mnie przez puste pokoje do basenu, gdzie wyciągnęliśmy się na leżakach obok baru.Dwie potulne młode Filipinki podały nam śniadanie – papaję, kawę i kotlety jagnięce – ale prezenter przejawiał większe zainteresowanie wódką.Patrzyłem na jego pulchne ciało spoczywające na leżaku; biały smoking i koszula odcinały się wyraźnie od tła.Kiedy przechodziliśmy przez pokoje jego posiadłości, wydawał się znudzony i nieco podejrzliwy w stosunku do tego, co miało być jego domem, świadom, że jest to niewiele więcej niż dekoracja sceniczna.Wbrew sobie polubiłem go.Podchodził z rezerwą do sukcesu, który osiągnął, i szukał czegoś pewnego w swoim życiu, chociaż cała jego kariera była zbudowana na iluzji i zestawie emocjonalnych trików karcianych.Był apodyktyczny, ale zarazem bardzo niepewny siebie i cały czas domagał się ode mnie pochlebstw.Tymczasem postanowiłem przeprowadzić mały eksperyment, ostatnią próbę uwolnienia się z sieci spisków, które odpowiadały za śmierć mojego ojca [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • coubeatki.htw.pl