[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przyjrzawszy się okolicy, King stwierdził, że trudno byłoby o bardziej niedostępny i odludny zakątek.Znajdowali się poniżej grzbietu Great Smoky Mountains.Ukształtowanie terenu wymagało najwyższego wysiłku nawet od pojazdów z napędem na cztery koła.Ściana sosnowego i dębowego lasu była tak gęsta i wysoka, że zmierzch zapadał tu dwie godziny wcześniej niż na otwartej przestrzeni.Nawet teraz, około jedenastej rano, nie było całkiem jasno.W powietrzu wisiał wilgotny chłód, który przenikał ich do szpiku kości nawet w samochodzie.Suburban zatrzymał się przed chatą i kierowca wysiadł.Nie było widać innych pojazdów, z komina nie unosił się dym, nie zaszczekał pies i nic się nie poruszało.Uzbrojeni po zęby agenci siedzący w furgonetce byli niewidoczni za lustrzanymi szybami.No cóż, pomyślał King, sztuczka z koniem trojańskim działa od tysięcy lat, więc powinna zadziałać i tutaj.Kiedy wyobrażał sobie przyczajonych agentów, myśl o koniu trojańskim przywołała inne myśli, lecz odpędził je i skupił się na rozwoju akcji.Chatę otaczali w pewnej odległości agenci z drugiego suburbana, ukryci wśród zarośli i skał.Karabiny wycelowali w ściśle określone punkty: drzwi, okna i inne ważne strefy pierwszego strzału.King pomyślał, że lokator górskiego domku musiałby być magikiem, żeby wydostać się z tego oblężenia.Pewien problem stanowił jednak podziemny bunkier.Rozmawiali o tym z Parksem.Mapka, którą zdobył szeryf, nie ukazywała jednego istotnego elementu: usytuowania zewnętrznych drzwi bunkra i otworów wentylacyjnych, które musiały być w nim zainstalowane.Rozmieścili więc ludzi w taki sposób, żeby mieli na oku ewentualne miejsca, przez które można byłoby się wydostać na zewnątrz.Pierwszy z agentów podszedł już do drzwi, a z furgonetki wysiadł drugi, który wyładował statyw geodezyjny.Na drzwiach auta umieścili oznaczenia gminnej służby terenowej.Mężczyźni włożyli pod obszerne kurtki kamizelki kuloodporne, a do pasów przytroczyli kabury z gotowymi do strzału pistoletami.Agenci w samochodzie mieli dość ciężkiej broni ręcznej, żeby zaatakować pułk wojska.Agent zapukał do drzwi.King i Michelle wstrzymali oddech.Minęło trzydzieści sekund, potem sześćdziesiąt.Mężczyzna zapukał ponownie, po czym zawołał.Po upływie kolejnej minuty obszedł dom dookoła i skierował się z powrotem do auta.Wyglądał, jakby mówił coś do siebie.King wiedział, że pyta o pozwolenie na zaatakowanie celu.Musiał je otrzymać, gdyż tylne drzwi furgonetki się otworzyły i wyskoczyli z nich pozostali agenci.Pobiegli ku drzwiom chaty, wyrwanym tymczasem z zawiasów jednym strzałem z karabinu prowadzącego.Przez ten otwór wpadło do środka siedmiu ludzi i zniknęło z pola widzenia.Ze wszystkich stron zaczęli się zbliżać agenci ukryci w terenie, z bronią wycelowaną w domek.Czekali w napięciu na pierwszy strzał, który oznaczałby, że wróg jest wewnątrz, gotów zginąć w ogniu.Na razie jednak słyszeli tylko szum drzew i świergot ptaków.Po półgodzinie do uszu Kinga i Michelle dobiegł sygnał, że teren jest czysty.Zjechali na dół, by dołączyć do Parksa i reszty myśliwych.Górska chata była niewielka i wyposażona tylko w kilka prostych sprzętów.Kominek był zimny, lodówka pusta, a w szafkach zalegało zepsute jedzenie.Wejście do bunkra znaleźli w piwnicy.Podziemna budowla okazała się wielokrotnie większa od wnętrza chaty.Dobrze oświetlona i wysprzątana, wyglądała, jakby niedawno ktoś jej używał.Wprawdzie półki w pomieszczeniach magazynowych były puste, lecz w zalegającym na nich kurzu pozostały ślady przedmiotów, które składowano tu nie tak dawno temu.Podziemna strzelnica również była niedawno używana, sądząc po unoszącym się w niej zapachu prochu.Dotarli do korytarza z celami i Parks skinął na Kinga i Michelle, żeby podeszli za nim do uchylonych drzwi jednej z nich.Pchnął drzwi stopą i otworzyły się na oścież.Pokój był pusty.– Nigdzie nikogo – mruknął Parks.– Totalna klapa.Ale widać, że niedawno ktoś był w tym bunkrze.Przeczeszemy to miejsce centymetr po centymetrze.Poszedł wydać polecenia swoim ludziom.King zajrzał do celi, a potem oświetlił latarką wszystkie kąty.Nagle coś błysnęło pod stojącą w rogu pryczą.Wszedł do środka i zajrzał pod nią.Poprosił Michelle o chusteczkę i podniósł przez nią w palcach niewielki przedmiot.Był to kolczyk.– Joan takie miała – stwierdziła Michelle.– Skąd wiesz? – King spojrzał na nią sceptycznie.– Kolczyk jak kolczyk.– Dla mężczyzny może tak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]