[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chciała krzyczeć, pomstować, ale gdy spojrzała na Niebiesa, coś ją zdusiło boleśnie.- Waluś - powiedziała łagodniej - powiedz mi, ale tak po prawdzie, co z tobą będzie? Mówię ci, zmarniejesz.Zamiast wrócić do chałupy, wziąć się do gazdowania, to ty ino czas przeonaczasz.Lepiej byś przyszedł ku nam, dopomógł, bo przecie wiesz, że my same z Brońcią.Między ludźmi może byś o tym swoim nieszczęściu zapomniał.A tak.Niebies nie słuchał jej.Uniósł skrzypki do brody, przejechał smykiem po strunach.- Ostaw, Waluś - krzyknęła niemal.- Nie słyszysz, że do ciebie gadam? Mówię ci, ostaw, bo prasnę tymi gęślikami o ścianę.- W głosie jej zabrzmiał bezsilny gniew.Chciała podejść, wyrwać mu skrzypki, lecz w tej samej chwili, za oknem dało się słyszeć ujadanie Buśtyna.Bukowa wyjrzała, na podwórze.Biały owczarek szarpał łańcuch, wspinał się, szczerzył zęby.Spoza jasieni odezwał się przeciągły skowyt innego psa.Bukowa struchlała.- Co to? - zapytała, tknięta złym przeczuciem.Naraz spoza drzew wyłonił się wilczur, a za nim trzy postacie w hełmach.Bukowa wydała stłumiony okrzyk i uniosła dłonie do twarzy.- Niemcy!I nagle czas ruszył przyspieszonym tempem.Niebies rzucił na ławę skrzypki, dopadł drzwi, a gdy znalazł się w sieni, zawahał się, bo Niemcy byli już na podwórzu.Pies skowytał zajadle, żandarmi krzyczeli coś niezrozumiale.Niebies szarpnął drzwi i zasłonił się nimi, ale pies poszedł prosto na niego.Dopadł go za drzwiami.Niebies odrzucił go potężnym kopniakiem.Pies potoczył się przez całą sień, lecz nie ustąpił, rzucił się z jeszcze większą zajadłością.Biegnący za nim żandarm ściągał już z ramienia karabin.Walek wyrwał zza, pasa nóż.Przeorał nim skaczącego mu do gardła psa.Ten ze skowytem upadł na ziemię, maznął ją gorącą krwią i znieruchomiał.Niemiec coś krzyknął, uniósł karabin, ale zanim zdążył wystrzelić, góral runął na, niego z nożem.Tamten zasłonił się karabinem, tak że nóż ześliznął się po lufie.Niebies zatoczył się w głęboki śnieg.Nie upadł jednak, tylko drobnymi krokami przebiegł jeszcze w kierunku węgła i wtedy skosiła go seria z automatu.Runął twarzą w puszysty śnieg i znieruchomiał.Z izby doszedł rozpaczliwy krzyk Bukowej:- Jezusie! Jezusie!Ujadanie, skowyt psów, okrzyki Niemców wyrwały Jędrka z pełnego majaków snu.Zdało mu się, że to, co go otacza, jest dalszym ciągiem sennego koszmaru.Słyszał jednak wyraźnie niemieckie słowa padające twardo jak kamienie.Zerwał się.Był tak słaby, że nogi ugięły się pod nim.Zatoczył się i chwiejnym krokiem doszedł do okna.W tej właśnie chwili rąbnął automat, jakby ktoś prętem przejechał po żelaznych sztachetach i nagle w niewielkim odcinku okna Jędrek ujrzał padającego Niebiesa.Nie poznał go, lecz zrozumiał, że wokół domu dzieje się coś groźnego.Potem z dołu doszedł nieludzki krzyk matki.Wtedy dopiero zaczął się w popłochu ubierać.Na dole trzej żandarmi wpadli do kuchni.Na widok skamieniałej z przestrachu i bólu kobiety zamarli na chwilę w bezruchu.Bukowa oderwała dłonie od twarzy.Jej wykrzywione krzykiem usta bezgłośnie wyszeptały jedno jedyne słowo: "Jędruś!" Trwało to mgnienie powieki.Nagle podoficer doskoczył do kobiety i pchnął ją kolbą na ławę.Zatoczyła się, zakryła rękami głowę.Na jej barki i plecy posypały się straszliwe ciosy.Jęknęła cicho, osunęła się na podłogę.Żandarm ze szramą na twarzy kopnął ją.- Wstawaj, ty stara wiedźmo! - ryknął.Jednym szarpnięciem poderwał ją z podłogi.Bukowa zachwiała się.Opadła na ławę.- Czego chcecie! Czego ode mnie chcecie?- Milcz! - zawołał podoficer.Rozejrzał się rozbieganymi oczyma po izbie i nagle, jak gdyby ogarnięty szałem, zaczął kolbą automatu zrzucać z półek naczynia.Posypały się skorupy glinianych garnków, zabrzęczały blaszane rondle i wnet podłogę zasłoniło szkło i odłamki.Naraz zatrzymał się przed Bukową.Zamierzył się kolbą, lecz napotkał na tak uporczywe spojrzenie, że ramię jego zwisło w powietrzu.Zaklął przez zaciśnięte zęby, a potem zapytał chrapliwym głosem:- Gdzie twój mąż? Gdzie twoje dzieci? Bukowa wciąż patrzyła na niego pełnymi nienawiści i pogardy oczyma.- Gdzie mąż? - krzyknął podoficer.Kobieta milczała.Pchnął ją, a żandarm ze szramą na twarzy doskoczył i uderzył pięścią w twarz.Zalała się krwią, lecz nie powiedziała ani słowa, tylko wciąż mierzyła ich rozpłomienionym wzrokiem.Żandarmi rozbiegli się po domu.Podoficer wpadł do białej izby, z wściekłością rozjuszonego zwierzęcia zdzierał z łóżek pierzyny i stosy starannie poukładanych poduszek.Ten ze szramą na twarzy wpadł do sieni.Rozejrzał się.Zobaczył wąskie schody prowadzące na górę.Przycisnął bliżej automat i ostrożnie jął wspinać się po trzeszczących stopniach.Bukowa stała w drzwiach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]