[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niedawno sam szukałeś ich mieszkańców, nie byłeś pewien ostatecznego wyludnienia miasta.– Szkoda, że nie spotkaliśmy się wcześniej, może udzielilibyście mi zbawiennej rady, co można robić po katastrofie statku, jeśli nie szukać pomocy u potencjalnych mieszkańców planety.Tym bardziej że cywilizacja istniała tutaj naprawdę.– Dlaczego mówisz w czasie przeszłym? Mamy dowody działalności tych istot w celu nawiązania kontaktu z innymi cywilizacjami wszechświata.Bieżącej działalności.– Skąd to przekonanie?– To proste.Istnieje pewien nośnik energetycznego potencjału czy też kwantowy przejaw biogenezy.Nie potrafimy sprecyzować zależności, co jest czego przyczyną: czy życie jest wynikiem owego „kwantu życia”, czy na odwrót.Ogólnie przyjęliśmy, że podobnie jak charakterystyczne procesy wzrostu, rozmnażania lub dostosowywania się do warunków środowiskowych są przejawem życia w ujęciu makroskopowym, tak występowanie „kwantu życia” towarzyszy na poziomie submolekularnym tym specyficznym reakcjom fizykochemicznym, które uważa się za symptomy życia w ogóle.Dysponując odpowiednią aparaturą rejestracyjną wyodrębniliśmy w kosmicznym szumie pasmo promieniowania będącego pochodną procesów organizacji materii na tym właśnie poziomie.– Domyślam się, że rozporządzając tego rodzaju aparaturą, jeszcze w przestrzeni stwierdziliście występowanie życia na tej planecie?– Więcej, odkryliśmy działalność istot rozumnych.– W jaki sposób?– Promieniowanie tego globu jest świadomie modulowane.– Niemożliwe!– Raczej nieprawdopodobne.Co nie zmienia faktu, że cywilizacja tej planety stworzyła jedyną w swoim rodzaju stację sygnalizacyjną, wprzęgając w mechanizm modulujący promieniowanie biosferę całego globu, żywą materię wszystkich mikroorganizmów, roślin i zwierząt.Nie istnieje bardziej uniwersalny sposób przesłania informacji o swoim istnieniu niż włączenie systemu znaków poddających się matematycznej analizie w puls promieniowania, które już samo w sobie jest emisją życia.– Więc oni – Rudier spojrzał w stronę miasta – od wielu, może od tysięcy lat usiłują nawiązać łączność z istotami rozumnymi z innych światów? Dlaczego więc ja przez osiem lat nie mogłem dobić się kontaktu, bodaj śladu zainteresowania z ich strony?– Nawet nie widziałeś ich nigdy? Nie wiesz, gdzie mogą być?– W tym rzecz, że nie mogę ich znaleźć, wbrew podświadomemu przekonaniu, iż nie mogli odejść stąd, ot tak sobie, zostawiając wszystko.Wiem na pewno, że jeszcze jakieś sto, dwieście lat temu ulice tych miast tętniły życiem.Oni byli tu i nagle gdzieś zniknęli, ale nie w przestrzeni.Oni nigdy nie wyszli poza atmosferę planety.Kierunek rozwoju ich cywilizacji jest wręcz obcy człowiekowi, nie zdołałem zrozumieć symboliki ich nauki i kultury, gdybym choć potrafił przeniknąć we wnętrza budowli ich miast.– Dlaczego nie mają wejść?– Nie wiem.Może, kiedy oni zniknęli, wszystkie otwory zabliźnił ten przeklęty żywy kamień?– Dziwny świat.– Zobaczycie jeszcze, jak bardzo dziwny – powiedział Rudier.– Nie ma tu wiatrów, gdyż nie ma nocy, pór dnia, wahań temperatury.Przecież planeta krąży wokół czerwonego karła nie dającego światła ni ciepła.Szkarłatna luminescencja sączy się nieprzerwanie z niskiego pułapu obłoków, które przesłaniają niebo szczelną powłoką, a ciepło wydziela tu sama ziemia.Lecz z chmur nie pada deszcz, nigdzie nie płyną rzeki.Rośliny wyrastają tu z nagiego kamienia, jak gdyby były jego częścią, a zwierzęcą padlinę czarna skała wchłania prędzej, nim tlen powietrza dokona jej rozkładu.Gdybym mógł zajrzeć w głąb ziemi, przeniknąć ściany.Po co zbudowali miasta bez bram.– Spróbujemy razem, Rudier.– Może wam się poszczęści.Ale musicie się spieszyć.Ten kamień.on się rozpada, kruszeje z każdym rokiem, z każdym dniem.W zupełnej ciszy lekki szmer jakby nieśmiałego tchnienia wiatru poruszył powietrze i znowu wrócił spokój.– To dziwne, Rudier.Ten głos odebrany przez nas z odległości kilku parseków, modulowany przez rozumne istoty sygnał biosfery całego globu, też osłabł wyraźnie.Prowadziliśmy obserwacje i stwierdziliśmy, że wygasa od kilku lat.Rudier z lękiem obejrzał się na spiętrzony za jego plecami głuchy i posępny masyw muru.– To koniec – powiedział.– Kiedy będziecie tutaj ?– Już jesteśmy.Odwrócił się gwałtownie i postąpił krok do przodu, w niemym geście wyciągając dłoń.Pośród pasm mlecznego różu, który rozścielało nieruchome morze traw stały trzy wysokie postacie, jakby nagie w opinającym ciała lśnieniu żywego srebra.Chciał dojrzeć twarze tych ludzi, lecz z niecierpliwego wzruszenia zaszkliły mu się oczy i nie mógł w szkarłatnym zarzewiu nieba rozróżnić ich rysów.Gwiazdy znowu odnalazły swoje miejsce, rozpięły w przestrzeni zawój Mlecznej Drogi.Sięgając ich chciwym spojrzeniem, czuł się jakby bliżej domu pod błękitnym niebem, bliżej tego miejsca, które gwiazdy usiłowały zagubić w swym mrowiu.A przecież nie zmalał szmat wiodącej tam drogi, wobec dziesiątków świetlnych lat nic nie znaczył ten pierwszy krok spod okapu szkarłatnych obłoków, które teraz snuły się w dole, wyginając nalany purpurą owal globu.– Słyszysz nas, Rudier?To głos stamtąd.– Słyszę.Czekałem cały czas.Leży nieruchomo na dnie gigantycznej czaszy, po brzegi wypełnionej perspektywą kosmicznej przestrzeni.– Szczęście, że nie matu wiatrów.kruszeje wszystko.– Co z wami?– Przenikamy w ich świat.To ostatnia szansa kontaktu.– idziecie wszyscy trzej?– Tylko Orst i Paldan.Wystarczy dwóch.Rudier obraca się w ognisku kryształowej sfery, każdym ruchem, każdą myślą przemieszczając wypustki srebrzystej przędzy, która napiętymi strunami nanizuje elementy przestrzennej konstrukcji.Nie czuje własnego ciała, jest w jednej chwili wszędzie, jak wypreparowany z czaszki mózg włóknami neurytów sięga najdalszych zakamarków kosmicznego statku, w obwodach niewidzialnych maszyn znajduje nieomylność matematycznych abstrakcji, ulegając jednocześnie ludzkim niepewnościom.Mógłby nie pytać o nic
[ Pobierz całość w formacie PDF ]