[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wielkolud ustąpił pierwszy — zrobił krok do tyłu i położył rękę na ramieniu Petersa, jednak ten nie zareagował.— Idę spać — oznajmił w końcu Malcolm.Przeszedł między nimi i ruszył do domu.Zza pleców dobiegł go głos Petersa.— Tak nie można, Powell — krzyczał stary.— W końcu będziesz musiał wybrać, po której jesteś stronie.Zapamiętaj moje słowa.Szeryf zawrócił, podszedł szybko do tamtego i z całej siły wyrżnął go w szczękę.Peters z głuchym odgłosem wylądował na ziemi.— To za bar.Jesteśmy kwita — Powell stanął nad oszołomionym Frankiem.— A teraz ty zapamiętaj moje słowa — jego głos był zimny i dobitny.— Jestem szeryfem w tym mieście.Tu istnieje tylko jedna strona: moja.Jeśli coś ci się nie podoba, zawsze możesz stąd wyjechać.Ale nie będziesz działał wbrew mnie.Podniósł wzrok na zaskoczonego Connorsa.— Zabierz stąd tego durnia.Nie czekając na reakcję, odwrócił się i poszedł do domu.Wcześniej wstąpił do biura i wrzucił do sejfu nieco sfatygowany plik zdjęć.Nawet nie próbował im się przyglądać.Cicho podszedł do drzwi celi i zajrzał przez okienko.Maggie leżała nieruchomo na pryczy, twarzą do ściany.Spała albo udawała, że śpi, on zaś nic widział sensu w sprawdzaniu.Nie wiedział, co mógłby jej powiedzieć.Czy jeszcze kiedykolwiek będzie w stanie patrząc na nią, pozbyć się sprzed oczu obrazu zmasakrowanych zwłok Chada? I czy w ogóle kiedykolwiek jeszcze ją zobaczy, gdy proces dobiegnie końca?Kiedy wchodził do domu, d’Elvis też spał już w najlepsze na kanapie, przykryty narzutą.Ubłocone ubranie leżało na stercie obok.Powell przez chwilę rozważał, czy go obudzić.Ostatecznie stwierdził, że wszystko, co ma do powiedzenia, może zaczekać do rana.Przyłapał się na tym, że jest zdziwiony brakiem czegokolwiek do roboty.Przemoczony i zmarznięty uznał w końcu, że nie warto szukać na siłę.Poszedł do łazienki i uważając, żeby nie wywrócić niczego ze sprzętu fotografa, wziął z apteczki dwie aspiryny.Niemal powłócząc nogami, dobrnął do kuchni i popił tabletki resztkami śniadaniowej herbaty.Wreszcie skierował się do sypialni.Przez jakieś pół minuty, zanim pogrążył się w błogiej nieświadomości, obawiał się, że jeszcze długo nie będzie mógł zasnąć.Wtorek, godz.19:22Ekipa federalnych zjawiła się z samego rana i Powell nie mógł już narzekać na bezczynność.Zabrali wszystko, co do tej pory zgromadził i pojechali do domu Petersów.Uwinęli się tam bardzo sprawnie, później zaś wzięli na spytki Malcolma, Jacoba, d’Elvisa i wreszcie samą Maggie.Przesłuchanie było jak zwykle długie i męczące, pełne drobnych haczyków i pytań z podwójnym dnem, ale najwyraźniej w ostatecznym rozrachunku wszystko w zeznaniach się zgodziło.Około piątej po południu zabrali ze sobą Meg, ciało Chada, dowody, zeznania i raporty, i równie szybko jak się zjawili, wynieśli się z powrotem.W tej sprawie nie mieli problemu z ustaleniem i schwytaniem przestępcy, a dalszy rozwój wydarzeń pozostawał w gestii prokuratora i ławy przysięgłych.Wreszcie w biurze zapanował względny spokój.Powell siedział na swoim krześle z nogami opartymi o biurko, próbując uporządkować sobie wydarzenia ostatnich dni.Czy dobrze się stało, że nie zdążył zamienić z Maggie choćby kilku zdań, zanim zabrali ją agenci FBI? Zresztą, co tak naprawdę miałby jej do powiedzenia? Była dla niego kimś znaczącym, ale czy było to głębsze uczucie, czy tylko sympatia i troska wynikające ze znajomości jej sytuacji? A może po prostu przewróciła mu w głowie ta jedna noc, którą kiedyś spędzili razem, gdy Chad wyjechał na targi rolnicze? Nigdy o tym nie rozmawiali — nawet wtedy, po wszystkim, zwyczajnie zabrała się od niego i wyszła jeszcze przed świtem.Było jednak między nimi coś szczególnego.Co by się stało, gdyby pewne słowa zostały wypowiedziane? Nie umiał sobie odpowiedzieć na to pytanie, więc zaczął myśleć o d’Elvisie.Fotograf nie potrafił zdecydować, czy zgłosić oficjalnie pobicie, czy zostawić sprawę i nie zaogniać całej sytuacji.Szeryf nie umiał mu doradzić.Patrząc od służbowej strony, nie było to coś, co powinno ujść płazem Frankowi Petersowi i pozostałym, szczególnie, że gdyby się tam nie zjawił, mogło się skończyć znacznie gorzej.Z drugiej strony d’Elvis lada moment zamierzał wyjechać, a sprawa o napaść niepotrzebnie przedłużyłaby jego styczność z miejscowymi i jeszcze pogorszyła atmosferę w miasteczku.Malcolm nie miał tego dnia wiele czasu na rozmowy z ludźmi, jednak zauważył niechęć, z jaką przyjęto w Springville jego kontakty z fotografem.Nie wiedział, co kto komu powiedział, ale było tego najwyraźniej dosyć, żeby odsunięto się od niego.W Springville panował spokój, lecz Powell czuł, że coś jeszcze wisi w powietrzu.Tak, jakby w mieście podjęto bez jego udziału jakąś decyzję, o której miał się dowiedzieć po fakcie.Na wszelki wypadek polecił d’Elvisowi, żeby nie oddalał się z budynku.Jedyne spacery, na jakie chwilowo mógł sobie pozwolić fotograf, odbywały się na trasie mieszkanie — biuro.Czyli jakieś sześć, siedem jardów.Jak na zawołanie drzwi otworzyły się i do biura wszedł d’Elvis.Był najwyraźniej poruszony.— Szeryfie, ktoś właśnie zabrał mój samochód.Co tu się dzieje, do jasnej cholery?Ford d’Elvisa stał obok budynku.Ktoś bezczelnie sprzątnął go Powellowi sprzed nosa.Szeryf poczuł, że ogarnia go złość.Miał już dosyć tych gierek, podchodów i niedomówień.Tym razem cela będzie aż przepełniona.— Widział pan, w którym kierunku odjechał złodziej?— Chyba na zachód.Szeryf zdjął nogi z biurka i wyciągnął z szuflady kilka papierów.— Proszę wracać do mieszkania i pod moją nieobecność wypełnić formularze zgłoszenia kradzieży i skargi w związku z pobiciem.Jeśli nie będzie pan wiedział, co gdzie wpisać, proszę zostawić wolne miejsce; wypełni się je później.Ja jadę za złodziejem.Szybkim krokiem ruszył do wyjścia.Zatrzymał się jeszcze w drzwiach.— I proszę stamtąd nie wychodzić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]