[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Przestańcie! - ryknął basem, który zagrzmiał wśród skał.- Słuchajcie no, co on mówi, ha, ha, ha!- Jak mnie nie zostawicie - krzyknął Rugo - to powiem waszym rodzicom, że byliście tutaj.Wtedy wszyscy przystanęli, tuż tuż koło niego i przez chwilę słychać było tylko ujadanie psów.Po czym Sam rzucił szyderczo:- Te, kto cię tam będzie słuchał, stary trollu!- Myślę, że mi uwierzą - odparł Rugo.- Jeśli uważacie inaczej, spróbujcie się przekonać.Dzieci zawahały się przez chwilę, niepewne, gapiąc się jedne na drugie.Potem Sam zawołał:- Dobra, stary skarżypyto, dobra.Ale się do nas nie wtrącaj, zgoda?- Niech tak będzie - rzekł Rugo, a z trudem wstrzymywany oddech wyrwał mu się głębokim westchnieniem.Uświadomił sobie, że serce wali mu aż do bólu, a nogi ma jak z waty.Naburmuszone dzieci powróciły do zbierania jagód, a Rugo poczłapał w dół urwiska i poszedł w przeciwnym kierunku.Dzieci przywołały psy i wkrótce nikogo już nie było widać.Po obu stronach wodospadu ściany wąwozu wznosiły się wysoko i stromo.Tutaj rzeka płynęła wartko, niby zielonobiała kipiel, zimna i hałaśliwa tam, gdzie w welonie tęczowej mgiełki przeskakiwała przez próg.Jej szum wypełniał powietrze, dźwięczał wśród nawisłych skał i niósł się echem po wydrążonych przez wodę jaskiniach.Ziemia nieustannie drżała od wibracji wywoływanych przez przewalający się strumień.Było tu chłodno i mokro, a w całym wąwozie zawsze igrał wiatr.Wodospad nie był wysoki, miał zaledwie pięć metrów, lecz rzeka waliła w dół z gniewnym impetem, a poniżej katarakty było głęboko; prąd rwał szybko, mnóstwo było skał i wirów.Cała roślinność - krzaczki i kilka smukłych drzew - rozproszyła się pomiędzy głazami.Rugo znalazł parę dużych liści tsuga, skręcił je razem robiąc sporych rozmiarów torbę, tak jak nauczyła go matka, i zaczął zbieranie.Jagody rosły na niskich, okrągłolistnych krzaczkach, które wyrastały kępkami spod skał i wyższych roślin, wszędzie tam, gdzie mogły znaleźć schronienie.Znalezienie ich było dość trudną sztuką, ale Rugo miał za sobą wiele dziesiątek lat praktyki.Zajęcie było kojące;.Rugo czuł, jak przycichają płuca i serce, jak spływa na niego zadowolenie i uspokojenie.Tak samo chodził z matką, bardzo często w okresie, który widzi wyraźniej niż wszystkie pozostałe, zlewające się w jedno lata.Czuł się tak, jakby matka szła teraz obok niego, pokazywała, gdzie szukać, i uśmiechała się, gdy przeginał krzak i znajdował niebieskie kuleczki.Rugo zbierał jedzenie dla przyjaciela i to właśnie było dobre.Po pewnym czasie dotarło do jego świadomości, że dwoje dzieci, chłopczyk i dziewczynka, opuściło całą grupę i idzie za nim, zachowując dyskretną odległość i milczenie.Rugo odwrócił się i wlepił w nie wzrok zastanawiając się, czy mimo wszystko chcą go zaatakować, a one zakłopotane spojrzały w bok.;W końcu chłopiec odezwał się nieśmiało:- Nazbierał pan bardzo dużo jagód, panie trollu.- Rosną przecież tutaj - mruknął Rugo niepewnie.- Przepraszam, że dzieci były dla pana takie niedobre - powiedziała dziewczynka.- Nas tam nie było; my byśmy na to nie pozwolili.Rugo nie mógł sobie przypomnieć, czy rano tych dwoje było z całą zgrają.Nieważne.Zachowują się grzecznie tylko dlatego, że mają nadzieję, iż pokaże im, gdzie rosną jagody.A przecież dawniej nawet sporo dzieci Obcych darzyło go sympatią, głównie te, które były za duże, żeby wrzeszczeć z przerażenia na jego widok, albo za małe, żeby przejąć od innych uprzedzenie do niego.On ze swej strony też je lubił.Tych dwoje, niezależnie od pobudek, odzywało się grzecznie.- Mój tata powiedział niedawno, że może będzie miał dla pana pracę - powiedział chłopiec.- Dobrze panu zapłaci.- Kto jest twoim ojcem? - spytał Rugo bez entuzjazmu.- To pan Jack Stackman.No tak, Stackman był zawsze wyjątkowo miły, choć ze skrępowaniem i nieudolnie, jak zwykle ludzie.Niektórych gnębiło poczucie winy za wszystko, co zrobili ich pradziadowie, jakby można było cokolwiek zmienić.Dobre jednak i to.Ludzie w większości byli dość przyzwoici; ich główna przywara polegała na tym, że wtedy, gdy ich pobratymcy szerzą zło, oni się nie wtrącają, stoją z boku, w milczeniu, ogarnięci zakłopotaniem.- Pan Whately nie da mi tam dojść - stwierdził Rugo.- Och, ten.Mój tata zajmie się tym mąciwodą Whately - rzucił chłopiec z wyszukaną pogardą.- A ja nie lubię Sama Whately - wtrąciła dziewczynka.- Jest tak samo podły jak jego stary.- No więc dlaczego robicie wszystko, o wam każe? Chłopcu zrobiło się głupio.- Jest większy od nas wszystkich - mruknął.Tak, ludzie postępują akurat w ten sposób i właściwie nie można ich winić za to, że tacy jak Manuel Jones są wśród nich rzadkością.- Tu jest dorodny krzak jagód - rzekł Rugo.- Możecie zrywać, jeśli chcecie.On sam usiadł na omszałym brzegu, przyglądał się, jak dzieci zajadają, i pomyślał, że tego dnia chyba dużo uległo zmianie.Może mimo wszystko nie będzie musiał się stąd wynosić.Dziewczynka podeszła i usiadła obok niego.- Czy może mi pan opowiedzieć bajkę, panie trollu? - zagadnęła.- Co? - mruknął Rugo, niespodziewanie wyrwany z zadumy.- Mój tatuś mówi, że ktoś tak stary jak pan musi dużo wiedzieć - dodała.Czemu nie, pomyślał Rugo, rzeczywiście dużo wie, ale nie są to takie opowieści, które można przekazać dzieciom.One nie wiedzą, co to głód, osamotnienie, zimowy chłód przeszywający dreszczem, słabość i ból oraz powolne wykruszanie się nadziei, a on przecież wcale nie chce, żeby to kiedykolwiek poznały.No, ale przecież oprócz tego pamięta coś jeszcze.Ojciec opowiadał mu baśnie o tym, co bywało dawniej.„Duch waszej rasy zawsze będzie nas nawiedzać i niezależnie od tego, jak długo człowiek tu zostanie, coś z was weń przeniknie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]