[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Jak ty to zrobiłeś, stary człowieku? — zapytał.— Zasługuję chyba na to, żeby się dowiedzieć, zanim opuszczę ten kraj?Milczałem przez dłuższą chwilę.— Jestem mundumugu — powiedziałem w końcu i odwróciwszy się do niego plecami, wróciłem do wsi.Tego samego dnia po południu rozebraliśmy jego dom.A wieczorem sprowadziłem deszcz, który oczyścił Kirinyagę z ostatnich śladów zepsucia, jakie się wśród nas zalęgło.Następnego ranka poszedłem długą, krętą ścieżką do wioski, żeby pobłogosławić strachy na wróble.W chwili, gdy doszedłem na miejsce, otoczyły mnie dzieci, prosząc, żebym opowiedział im bajkę.— Dobrze — powiedziałem, zatrzymując się z nimi w cieniu akacji.— Dzisiaj opowiem wam bajkę o butnym myśliwym.— Czy ta bajka ma szczęśliwe zakończenie? — spytała jedna z dziewczynek.Rozejrzałem się po wsi i zobaczyłem, że ludzie z zadowoleniem zabrali się do swoich codziennych zajęć, a potem popatrzyłem na spokojną zieloną równinę.— Tak — powiedziałem.— Tym razem bajka ma szczęśliwe zakończenie.Przełożyła Anna BartkowiczHarry TurtledoveChora naturatyt.oryg.„Strange Eruptions* IASFM nr 811986Autor zarówno pod swoim nazwiskiem, Jak i pod pseudonimem Eric G.toerson publikował opowiadania w IASFM, „Analogu” i w „Amazing”.Chora natura przenosi nas w świat Cesarstwa Bizantyńskiego.…chora natura nieraz dziwnie bucha…Szekspir: Henryk IV” a.l,s.3, przekład Leon UrlichBazyli Argyros czul się osaczony przez piętrzące się na jego stole zwały papirusów.Nie po raz pierwszy zastanawiał się, czy przyjęcie stanowiska magistrianosa było posunięciem słusznym.Kiedyś czuł się wspaniale jako oficer wywiadu wojskowego rzymskiej armii: egzotyka, przygody… Teraz tonął wśród stert dokumentów, choć właściwe zajęcie magistrianoi — agentów państwowych wysokiego szczebla — na terenie imperium, polegało na prowadzeniu działalności szpiegowskiej i prac typowych dla wywiadu.Ich zwierzchnik podlegał bezpośrednio cesarzowi.Argyros spodziewał się raczej zwiększenia zasięgu terytorialnego swej działalności, niż zmiany charakteru pracy.Nie przypuszczał, że będzie się musiał trudnić analizą raportów, nie wyjeżdżając prawie w ogóle z miasta.No cóż, trzynaście wieków imperialnej biurokracji zrobiło swoje.Miał więc teraz mnóswo doniesień do pilnego rozpatrzenia.Westchnął i z niechęcią spojrzał na leżący przed nim dokument, nad którym pracował.Sporządzał właśnie raport dotyczący kupców frankońskich przyłapanych na przemycie z Konstantynopola tkanin w kolorze cesarskiej purpury.Niemieccy i pólnocno–galijscy książęta — południe należało oczywiście do Cesarstwa — gotowi byli płacić bajońskie sumy, byle tylko móc się ; przyodziać w materiał oficjalnie zarezerwowany dla Cesarza Rzymu.Wykrycie niezgodności w rachunkach farbiarza jedwabiu nic satysfakcjonowało Argyrosa i nie zaspokajało jego potrzeby działania.Niestety, aresztowanie przemytników nie należało do jego obowiązków.Westchnął raz jeszcze.Raport był prawie gotowy.Zawsze to lepsze niż nic! Zapadający zmrok utrudniał mu pisanie.Argyros złożył swój podpis pod dokumentem i opatrzył go stosowną adnotacją:Sporządzono w roku 6816 od Shmrzenia Świata, w szóstym indykcie, dnia 16 lipca, poświęconego Świętemu…Przerwał poirytowany, wyjrzał z gabinetu i spytał przechodzącego urzędnika:— Jakiego mamy dziś patrona?— Świętego Mouameta — padła uprzejma odpowiedź.— Dzięki.Argyros zmarszczył gęste brwi, które utworzyły na jego czole grubą, czarną linię.Jakże mógł zapomnieć! Mouamet był przecież jego najukochańszym świętym.Urodził się w rodzinie arabskiej — a więc pogańskiej; przyjął chrześcijaństwo podczas podróży do Syrii, gdzie spędził wiele lat w klasztorze nieopodal Damaszku.Podczas wielkiego najazdu Persów musiał uchodzić do Konstantynopola.Tu opanował język grecki i zajął się komponowaniem wzniosłych i natchnionych pieśni religijnych.Dożył sędziwego wieku.Śmierć zastała go w dalekiej Hiszpanii, gdzie pełnił funkcję arcybiskupa Nowej Kartaginy.O zmroku Argyros opuścił Praitorion — okazały gmach, w którym pracował.Zszedłszy ze schodów, odzyskał dobry nastrój.Wyszedł przecież na Mesę — reprezentacyjną ulicę Konstantynopola, najwspanialszego miasta świata.Nie miałby szans mieszkać w tej metropolii, gdyby nie przyjął stanowiska magistrianosa.Ale cóż to? Od zachodniej strony zbliżała się procesja zmierzająca najwyraźniej w kierunku wielkiej katedry Hagia Sophia — procesja księży w czarnych sutannach, ze świecami, drewnianymi krzyżami… Jeden z nich niósł wizerunek świętego.Słysząc słowa hymnu: „Chrystus jest synem Twoim, Panie Boże nasz…” Argyros z szacunkiem się przeżegnał.Uśmiechnął się pod nosem.Gdyby wcześniej usłyszał dźwięki hymnu, nie miałby wątpliwości, jak zakończyć służbowy raport.Siedemset lat po śmierci autora, pieśń ta wciąż krzepiła serca prawdziwych chrześcijan.Nikt z nawróconych, prócz Pawła zapewne, nie kochał swej nowej wiary tak żarliwie jak właśnie Mouamet.Magistrianos zatrzymał się, odprowadził wzrokiem procesję, po czym udał się tam, skąd nadeszła.Szedł do swego domu, który usytuowany był w centrum miasta, w połowie drogi między kościołem Świętych Apostołów i Akweduktem Walcnsów.Przyspieszył kroku.Oczekiwała go przecież młoda żona Helena i maleńki synek Sergios.Na myśl o dziecku pociągła, posępna zwykle twarz Argyrosa rozchmurzyła się nieco.Sergios od niedawna rozpoznawał swego ojca i obdarzał go szerokim, bezzębnym, wzruszającym uśmiechem.Argyros zdumiał się, jak szybko przeleciał czas.Zaledwie parę miesięcy temu chłopczyk był małą, kwilącą bryłką ciała.I oto już staje się osobą!Helena i Sergios — to dla nich powinien być nadal magistrianosem.Gdyby nie przyjął tej funkcji, nie zamieszkałby w Konstantynopolu, nie poznałby Heleny, nie byłoby dziecka… Cóż za niepokojąca myśl!Skręcił na północ, zagłębiając się w bocznych uliczkach, które dzięki dobremu planowaniu i rygorystycznym przepisom były podobnie jak główny trakt, brukowane i szerokie na cztery metry.W niczym nie przypominały ciasnych, błotnistych ulic w Serrhes — rodzinnym mieście Argyrosa na Bałkanach.Przepisy regulowały w Konstantynopolu nawet odstępy balkonów od przeciwległych ścian — nie mogły być one mniejsze niż trzy metry — oraz ustalały, że balkony te mogą zwieszać się co najmniej pięć metrów nad ziemią
[ Pobierz całość w formacie PDF ]