[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— To ty, Siemion? — zapytał robot energicznym głosem Alberta Minca, który pełnił wachtę nawigacyjną.— Coś ty wykombinował?Bykowiec nie odpowiedział.Zamiast tego z całej siły uderzył kantem prawej dłoni w giętką szyję automatu i jednocześnie lewą pięścią rąbnął go w bok, tam gdzie pod cienkim pancerzem ukryte były łącza.Stal wygięła się, wewnątrz robota coś zatrzeszczało.Bykowiec prawie natychmiast potężnie kopnął w dolną część kadłuba.Robot pochylił się i zaczął się przewracać.Siemion nie czekając, aż upadnie, ruszył do przodu i namacał kluczem otwór zamka.— Co ty wprawiasz? Siemion! — krzyknął robot.— Co się dzie… Klucz przekręcił się.Ale metalowa łapa dopadła Siemiona i cisnęła go do tyłu.Robot leżał na boku nie mogąc się podnieść, ale jego manipulator doskonale wiedział, co robić.Ze wszystkich stron świeciły gwiazdy.Bykowiec leżał na szklanej podłodze.Nie wiedział, ile czasu już minęło.Robot znów przegradzał mu drogę.Gdy Bykowiec usiadł, manipulator poruszył się groźnie.A więc znów podłączyli go do komputera.Ale teraz było już wszystko jedno.Bykowiec powoli wyciągnął pistolet.Ciężki, zimny.Uniósł broń.Czuł się jak morderca.Nie wygłupiaj się, powiedział w duchu.To zwykły MW.Mechanizm wykonawczy.Mechanizm.Zaraz przybiegną następne, które równie sprawnie wykonują polecenia.Zamknął oczy i nacisnął spust.MW — do diabła z nim.Błysk oślepił go nawet przez mocno zaciśnięte powieki.Otworzył oczy.Manipulator leżał nieruchomo — osobno.Siemion wstał.Przeszedł przez zmasakrowany automat, wyjął klucz z zamka, popchnął drzwi ramieniem.Luk uchylił się wolno.Natychmiast w ładowni zapaliło się światło.Lewą ręką ujął krawędź luku.Prawa dłoń ściskała rękojeść pistoletu.Promiennik przydał się.I to zanim rozpoczęła się właściwa akcja.Bykowiec spojrzał za siebie.Robot leżał na wznak z wgniecionym bokiem, okaleczoną szyją oraz nieomal na wylot przedziurawionym kadłubem.Jego ramię było osmalone, w detektorach wizyjnych odbijało się zimne światło gwiazd.Obok leżał oderwany manipulator.Hen, daleko w ciemności znajdowało się wyjście do korytarza.Jeszcze nikt stamtąd nie nadbiegał.Drzwi były jeszcze zamknięte.Zamknięte.Jeszcze nikt stamtąd nie biegnie.Nawet roboty, a one umieją szybko się poruszać.Bykowiec, stojąc na progu ładowni, opuścił lufę promiennika w dół.W przezroczystą podłogę uderzyły białe błyskawice.Szkło pokryło się pęcherzami.Lej stawał się coraz szerszy i głębszy.Wreszcie rozległ się syk.Powietrze z pokładu obserwacyjnego zaczęło gwałtownie uciekać w próżnię.Luk powoli zamykał się.Bykowiec przytrzymał go.W oddali, w ciemności, pojawiła się świetlista plama.Ktoś otworzył drzwi wiodące z korytarza na pokład obserwacyjny.Bykowiec uniósł bron.Na tle białej plamy światła, widniała czyjaś sylwetka.Człowieka, nie robota.Siemion przesunął nieco lufę.Białe błyskawice trafiły w ścianę tuż koło jasnego otworu.Ludzka sylwetka przesunęła się w głąb korytarza, świetlna plama zniknęła.Zrobione.Bykowiec wszedł do ładowni i puścił masywny właz, który powoli zamknął się pod naporem powietrza.Wiatr ucichł.Siemion wsunął promiennik za pasek — lufa parzyła — i usiadł na pokrytej szronem podłodze.W ładowni było bardzo zimno, on jednak czuł, że jest cały spocony.Otarł twarz dłonią i wstał.Pomieszczenie, w którym się znajdował, było przy wejściu dość przestronne, po kilku jednak metrach zwężało się, tworząc długi korytarz o ścianach uformowanych z dwóch równych rzędów kontenerów.Ładunek nasion, który wieźli do układu słonecznego.Teraz ładownię od części roboczo–mieszkalnej oddzielała niezawodna przegroda — pokład obserwacyjny wypełniony próżnią.Zrobił, co trzeba, ale nie powinien tracić czasu.Podszedł do stelaży, z wysiłkiem zdjął jeden kontener.Nacisnął zamek.Pokrywa odskoczyła.Kontener wypełniony był dużymi, żółtymi nasionami przypominającymi trochę kukurydzę.Bykowiec uniósł pistolet.Krótki rozbłysk i zawartość pojemnika przekształciła się w zwęglony popiół.Przeklęte nasiona.Zawartość kontenera.Jednego.A jest ich tu kilkaset.Trzeba się brać do roboty.Zdjąć kontener, postawić na podłodze, nacisnąć zamek, nacisnąć spust…Bykowiec sięgał po trzeci kontener, gdy nagle kątem oka zobaczył jakiś ruch.Odwrócił się, trzymając pistolet w pogotowiu.Roześmiał się.Rzeczywiście był to robot, ale komunikacyjny.Kamera telewizyjna na kółkach, zupełnie niegroźna.Choć gdyby ją dobrze rozpędzić…Robot mknął w jego stronę długim przejściem między dwupiętrowymi stelażami.Bykowiec uniósł broń.Tak.Najpierw po obiektywach.Potem po kołach.Kamera zawirowała w miejscu jak bąk.Zatrzymała się.Znów odwrócił się w stronę kontenera.Zdjął go, nacisnął zamek.Przykrywa odskoczyła.Jeszcze jedna skrzynka wypełniona zwęglonym pyłem.Bykowiec sięgnął po nowy kontener.Ktoś zachrypiał za nim jak w agonii.Siemion obejrzał się.W pomieszczeniu nikogo nie było.Tylko kamera zdeformowana trafieniami promiennika.— Szemon — powiedziała kamera nieznanym, sepleniącym głosem.— Przesztań natychmiast.Przesztań, proszę czę po dobroczi.Pamiętaj, że czę widzę.Pojedyncze, szklane oko patrzyło nań ze środka nadtopionej szramy.— Przesztań natychmiast — powtórzyła kamera.— Żwariowałesz? Szłyszysz mnie?— Coś za jeden? — zapytał Bykowiec.— Mincz — odparła kamera ochrypłym, nie dającym się zidentyfikować głosem.— Albert Mincz, dyżurny nawigator.Ocalały cudem obiektyw spoglądał władczo, hipnotyzował.Bykowiec uniósł pistolet.— Ani szę waż — zasepleniła kamera.— Natychmiaszt przesztań! Bykowiec wycelował starannie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]