[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Moe z jego pomoc atwiej nam bdzie przedosta sido.- Trzymaj jzor na wodzy - przerwa mu ostro Wiedmin.- Daleje, dobdmiecza, Nilfgaardczyku.- Nie bd si bi.I nie jestem Nilfgaardczykiem.Pochodz z Vicovaro, anazywam si.- Nie obchodzi mnie, jak si nazywasz.Dobd broni.- Nie.- Wiedminie - Milva przechylia si w siodle, spluna na ziemi.- Czasbiey, a deszcz moczy.Nilfgaardczyk nie chce ci stan, a ty, cho srogiestroisz miny, przecie go nie zarbiesz z zimn krwi.Mamy tak stercze, tu dousranej mierci? Wsadz jego ciskowi strza w sabizn i jedmy w swoj drog.Pieszo za nami nie nady.Cahir, syn Ceallacha, jednym susem dopad cisawego ogiera, wskoczy na siodo ipogalopowa z powrotem, krzykiem popdzajc wierzchowca do szybszego biegu.Wiedmin przez chwil patrzy za nim, potem wsiad na, Potk.W milczeniu.Inie ogldajc si.- Starzej si - mrukn po jakim czasie, gdy Plotka zrównaa si z karoszemMilvy.- Zaczynam miewa skrupuy.- Ano, zdarza si u starych - uczniczka spojrzaa na niego ze wspóczuciem.-Odwar z miodunki pomaga na to.A na razie kad sobie poduszeczk na siodo.- Skrupuy - wyjani powanie Jaskier - to nie to samo co hemoroidy, Milva.Mylisz pojcia.- A kto by tam poj wasze mdre gadanie! Ustawicznie gadacie, to jeno umiecie!Dalej, w drog!- Milva - zapyta po chwili Wiedmin, chronic twarz przed deszczem siekcym wgalopie.- Zabiaby pod nim konia?- Nie - przyznaa niechtnie.- Ko niczemu nie winien.A i tenNilfgaardczyk.Po kiego biesa on za nami ledzi? Czemu gada, e musi?- Niech mnie diabli, jeli wiem.Padao nadal, gdy nagle las si skoczy i wyjechali na gociniec wijcy siwród wzgórz z poudnia na pónoc.Lub odwrotnie, stosownie do punktu widzenia.To, co zobaczyli na gocicu, nie zaskoczyo ich.Widzieli to ju.Wywrócone iwybebeszone wozy, trupy koni, porozrzucane pakunki, juki i uby.Izachmanione, zastyge w dziwnych pozach ksztaty, które jeszcze niedawno byyludmi.Podjechali bliej, bez lku, Bo widoczne byo, e rze miaa miejsce nie dzi,lecz wczoraj lub przedwczoraj.Nauczyli si ju rozpoznawa takie rzeczy, amoe wyczuwali je icie zwierzcym instynktem, który obudziy i wyczuliy wnich poprzednie dni.Nauczyli si te penetrowa pobojowiska, bo niekiedy -rzadko - udawao si im znale wród porozrzucanego dobytku odrobin prowiantualbo worek paszy.Zatrzymali si przy ostatnim furgonie rozgromionej kolumny, zepchnitym dorowu, przechylonym na piast strzaskanego koa.Pod wozem leaa tga kobieta znienaturalnie zgit szyj.Konierz kabata pokryway rozmyte przez deszczwyki zakrzepej krwi z rozszarpanej maowiny ucha, z którego wydartokolczyk.Na kryjcej wóz pachcie widnia napis: "Vera Loewenhaupt i Synowie".Synów w pobliu nie byo wida.- To nie chopi - zacisna wargi Milva.- To kupcy.- Szli z poudnia, od Dillingen ku Brugge, tutaj ich nacignli.Niedobrzejest, wiedminie.Mylaam ju tutaj ku poudniu wykrci, ale teraz icie niewiem, co czyni.Dillingen i cae Brugge ju niechybnie w nilfgaardzkich rkach, tdy do Jaruginie dojdziemy.Mus nam dalej na wschód, przez Turlough.Tam lasy i bezludzie,tamtdy wojsko nie pójdzie.- Nie jad dalej na wschód - zaprotestowa.- Musz dosta si do Jarugi.- Dostaniesz si - odrzeka niespodziewanie spokojnie.- Ale bezpieczniejszymszlakiem.Jeli std na poudnie ruszysz, popadniesz Nilfgaardczykom prosto wpaszcz.Nic nie zyskasz.- Zyskam czas - warkn.- Jadc na wschód, wci i go trac.Mówiem wam, niemog sobie na to.- Cicho - powiedzia nagle Jaskier, obracajc konia.- Przestacie na chwilgada.- Co si stao?- Sysz.piew.Wiedmin pokrci gow.Milva parskna.- Omamy masz, poeto.- Cicho! Zamknijcie si! Kto piewa, mówi wam! Nie syszycie?Geralt cign kaptur, Milva równie nadstawia uszu, po chwili spojrzaa nawiedmina i w milczeniu kiwna gow.Muzyczny such nie zawodzi trubadura.To, co wydawao si niemoliwe, okazaosi prawd.Stali oto w rodku lasu, wród mawki, na drodze zasanej trupami,a dobiega ich piew.Od poudnia kto nadchodzi, piewajc ranie i wesoo.Milva szarpna wodze karosza, gotowa do ucieczki ale Wiedmin powstrzyma jgestem.By ciekawy.Bo piew, który syszeli, nie by gronym, rytmicznym,dudnicym wielogosowo piewem maszerujcej piechoty ani buczuczn piosenkkawalerzystów.Zbliajcy si piew nie budzi lku.Wrcz przeciwnie.Deszcz szumia w listowiu.Zaczli rozrónia sowa piosenki.Wesoej piosenki,zdajcej si w tym pejzau wojny i mierci czym obcym, nienaturalnym iabsolutnie.nie na miejscu.Patrzajta, tam pod borem wilczysko tacujeZby szczerzy, chwastem macha, rano podskakujeCzemu to tak wesoa ta lena bestyja?Widno jeszcze nie onata, kiedy tak wywija!Um-ta, um-ta, uhu-ha!Jaskier nagle zamia si, wycign spod mokrego paszcza lutni, nie baczcna sykania wiedmina i Milvy szarpn struny i zawtórowa na cae gardo:Patrzajta, tam na lgu wilczek apy wleczeeb spuszczony, chwast skulony, z oka ezka, cieczeCzemu to ta bestyja taka zasmucona?Widno wczoraj oeniona albo zarczona!- Hu-hu-ha!!! - odwrzasny z cakiem bliska liczne gosy.Hukn gromki miech, kto przenikliwie zagwizda na palcach, po czym zzazakrtu gocica wyonia si dziwna, acz malownicza kompania, maszerujcagsiego, rozbryzgujca boto rytmicznymi uderzeniami cikich buciorów.- Krasnoludy - stwierdzia pógosem Milva.- Ale to nie Scoia'tael.Bród niemaj zaplecionych.Nadchodzcych byo szeciu.Odziani byli w krótkie, mienice si niezliczonymiodcieniami szaroci i brzu paszcze z kapturami, noszone zwykle przezkrasnoludy w czasie soty.Paszcze takie, jak wiedzia Geralt, miay zaletabsolutnej wodoodpornoci, uzyskiwan w drodze kilkunastoletniej impregnacjidziegciem, kurzem z gociców i resztkami tustej strawy.Praktyczna taprzyodziewa przechodzia z ojca na najstarszego syna, tote dysponoway ni zreguy wycznie dojrzae krasnoludy.Krasnolud osiga dojrzao, gdy brodasigaa mu pasa, co nastpowao zwykle w wieku pidziesiciu piciu lat.aden ze zbliajcych si nie wyglda na modszego.Ale i nie na starszego.- Prowadz ludzi - mrukna Milva, ruchem gowy wskazujc Geraltowi grupkwyaniajc si z lasu w lad za szóstk krasnali.- Niechybnie zbiegów, botoboami objuczeni.- Sami te objuczeni s niele - stwierdzi Jaskier.W samej rzeczy, kady krasnolud taszczy baga, pod którym w krótkim czasiepadby niejeden czowiek i niejeden ko.Oprócz zwykych rukzaków i sakw Geraltdostrzeg zamczyste kuferki, spory miedziany kocioek i co, co wygldao jakmaa komódka.Jeden niós na plecach koo od wozu.Idcy na czele nie niós bagau.Za pasem mia niewielki toporek, na plecachdugi miecz w pochwie owinitej skórami prgowatych kotów, a na ramieniuzielon, mokr, i nastroszon papug.Wanie ten ich pozdrowi.- Witajcie! - rykn, zatrzymujc si porodku drogi i biorc pod boki.- Czasytakie, e lepiej wilka spotka w boru nili czowieka, a jeli ju, to radziejspotkanego betem z kuszy nili dobrym sowem powita! Ale kto piewem wita,kto muzyk si przedstawia, ten wida swój chop! Albo i swoja baba, zprzeproszeniem miej pani! Witajcie.Jestem Zoltan Chivay.- Jestem Geralt - przedstawi si po chwili wahania Wiedmin.- ten, którypiewa, to Jaskier.A to jest Milva.- Rrr-rrwa ma! - zaskrzeczaa papuga.- Zamknij dziób - warkn na ptaka Zoltan Chivay.- Wybaczcie.Mdre tozamorskie ptaszysko, ale nieobyczajne.Dziesi talarów za cudaka daem.Zowiesi Feldmarszaek Duda.A to reszta mojej kompanii
[ Pobierz całość w formacie PDF ]