[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Choby nie wiem jak pikny by to kraj - odezwa si za nami Kemoc - czowiekmusi mie dwie rzeczy schronienie i pokarm.Nie sdz, eby te ruiny mogy namshzy za dom lub dwór.I na jaki czas musimy zamieni si w myliwych, ebyzdoby poywienie.Chciabym te dowiedzie si czego wicej o naszychssiadach.Zgodziem si z nim.Zawsze dobrze jest wiedzie, e cie rzucany przez drzewojest tylko cieniem i nie kryje w sobie nieprzyjemnej niespodzianki.Zjedlimy wicej misa i napilimy si cierpkiego soku z winogron, po czymprzygotowalimy si do dalszej podróy.Przed opuszczeniem naszego wzgórzaKaththea znów zebraa pewn ilo zió zawijajc je w kawaek materiauoderwany od sukni, która teraz sigaa jej tylko troch za kolana.Nadal przyciga nas zielonkawy blask, sabo widocznyz powodu oowianych chmur.Ale szlimy czujnie, kryjc si za drzewami.Kaththea nie sygnalizowaa niepokojcych zapachów, a niewielki zagajniksprawia wraenie normalnego, wypeniay go ptaki i inne dzikie stworzenia.Nie by zbyt rozlegy i w kocu dotarlimy do zewntrznego piercienia zarolipo jego drugiej stronie.Tam znów spostrzeglimy otwart przestrze, przezktór wia si rzeka.W zakolu tego cieku wodnego sta pierwszy prawdziwybudynek, który napotkalimy po tej stronie gór.Mia znajomy ksztat -przypomina stanice-wiee stranicze, w jakich wiele razy kwaterowalimy wEstcarpie.Z wskich okien na trzecim i czwartym pitrze, a jeszcze wicej zeszczytu tej wiey, o której zaawansowanym wieku wiadczy tylko brak kilkukamieni na parapecie, wydobywao si tajemnicze wiato.Przygldajc si podobnemu do stanicy budynkowi nie miaem najmniejszej chcibada go dalej.Wprawdzie nie powita nas ciosem za, jak stwór kryjcy si wkamiennej pajczynie.ale roztacza wokoo dziwne uczucie wycofywania siniczym milczcy sygna przestrzegajcy ludzi przed przybyciem.Ktokolwiek tammieszka, nie musia by wrogo ustosunkowany do naszego gatunku, ale na pewnonie zostalibymy powitani z radoci.Nie umiem wytumaczy, jak si o tymdowiedziaem, lecz Kemoc zgodzi si ze mn.Kaththea skoncentrowaa si na swoim wewntrznym wzroku, a potem pokrciagow.- Umys nie moe tam przenikn, a nie chciaabym robi tego cielenie.Jeli si tam co kryje, to niech si kryje, skoro tak chce.Od niepamitnychczasów istniay siy, które nie byy ani dobre, ani ze - mogy i zabi, iwyleczy.Wtrcanie si w ich sprawy jest jednak ryzykowne, lepiej ich niebudzi.Nadal wszake mylaem z niechci o tym, e obserwuje mnie co lub te ktokryjcy si w owym budynku.Moje rodzestwo zgodzio si przelizn z powrotemdo lasu, pod jego oson zatoczy krg i dotrze do rzeki.Szlimy w dó rzeki,oddalajc si od kamiennej sieci, a Kaththea wcigaa w puca wiatr, ebyzwszy nawet najmniejsze lady za.Nie padao, lecz niebo zakryway cikie chmury, gdy tak wdrowalimy, majcrzek za przewodnika.Okolica bya gciej zadrzewiona, wic i ciemniejsza.Niebawem zauwayem wiee lady jednego z wielkich nielotnych ptaków, któreuwaa si za bardzo smaczne w Estcarpie.Poniewa s niezwykle czujne, uznaem,e najlepiej bdzie zapolowa na nie w pojedynk, lecz musiaem solennieobieca, i nie ulegn czarom z powodu najzwyklejszej ciekawoci.Zrzuciem naziemi baga, manierk, a nawet hem, eby otaczajca szyj druciana osona niebrzczaa cicho.Wiedziaem, e ptaki eroway w anach dzikich zbó rosncych nad rzek, wpobliu za zauwayem wysokie trzciny, wród których mógbym si ukry.Jednaknie zdoaem dotrze do zdobyczy.Ostrzeg mnie jaki ruch po drugiej stronierzeki.Wyrzucone przez dawniejsze powodzie pnie drzew spitrzyy si na mielinie,tworzc co w rodzaju grobli.A na niej i w jej wntrzu migay cienie -czarne, zwinne i poruszay si tak szybko, e nie mogem dostrzec, co to s zazwierzta.Lecz ich ukradkowe zblianie si i rosnca liczba stanowiyostrzeenie.I jak gdyby wyczuy mój niepokój, zbliay si bowiem corazszybciej i coraz liczniej.Pierwsze stworzenie wskoczyo ju do rzeki, a jegowski pysk obi w wodzie bruzd w ksztacie litery V.Ale silny prd opóni wdrówk nieznanych zwierzt, znoszc je w dó rzeki.Byem jednak peavny, e gdzie tam wyjd na brzeg.Te stworzenia nie polowayna ptaki, ale na mnie!Klopoty - skierujcie si na otwart przestrze - na najblisze pole.Wymówiwszy w mylach to ostrzeenie, zerwaem si i wybiegem z trzcin.Stworyte potrzeboway osony, na odkrytym terenie mona im si przeciwstawi bardziejskutecznie.Kemoc przyzna mi racj i poleci skierowa si w prawo.Zwolniem biegu izaczem wycofywa si tyem, gdy nie chciaem, eby skoczyo mi co na plecy.Przedsiwzite rodki ostronoci okazay si niezbdne, gdy kilka chwilpóniej na moich oczach pierwszy osobnik z czarnej gromady wypad zza krzaka iskry si wród masywnych korzeni powalonego drzewa.Wdrowaem przez sigajce mi do ramion zarola, a wic okolica nie sprzyjaaucieczce przed skradajcymi si przeladowcami.Istniao tam zbyt wiele miejscwietnie nadajcych si do urzdzenia zasadzki.Przecie to zwierzta!Moliwe, e przeyem zbyt wielki wstrzs w kamiennej pajczynie.Przedtemudawao mi si kontrolowa zwierzta, dlaczego wic nie miaoby mi si powiei tym razem? Wysaem na prób myl w stron tego, co kryo si wród korzeni.Nie byo to zwierz - w kadym razie nie byo to normalne zwierz! Co? Krwawysza, dz mordu, bij, zabij - obd, który nie mia nic wspólnego zezwierzcoci, lecz stanowi sam w sobie dzik wcieko poczon na innympoziomie ze sprytem.Nie mogem tego kontrolowa, budzio to we mnie jedyniewstrt i strach, jaki zdrowi odczuwaj wobec chaotycznych gbin szalestwa.Iznów popeniem bd, gdy mylowy kontakt ze mn podnieci te stworzeniajeszcze bardziej, zwikszy targajcy nimi straszny gód.Poza tym byo ichduo - o wiele za duo.Chciaem biec, przedrze si przez zarola, które teraz stay si dla mniewizieniem, i w którym stwory te powaliyby mnie na ziemi i zabiy wedle swegoupodobania.Caym wysikiem woli zmusiem si, by i bez popiechu, trzymajcw rku gotowy do strzau pistolet i szukajc wzrokiem potwora, który znalazbysi w jego zasigu.Krzaki stay si nisze.Wkrótce byem wolny, znalazem si na sporej poaciodkrytego terenu.W pewnej odlegoci ode mnie szli Kemoc i Kaththea, kierujcsi ku rodkowi tej przestrzeni.A przecie zbliao si cae stado czarnychbestii.Jak damy rad im wszystkim?Pragnc jak najszybciej doczy do rodzestwa, potknem si i upadem.Usyszaem krzyk Kaththei, obróciem si i zobaczyem fal czarnych stworówzdajc w moj stron.Biegy cicho, nie tak jak psy, które szczekaj podczaspolowania, i ta cisza sprawiaa, e wydaway si jeszcze bardziej niesamowite.Nie znane mi bestie miay krótkie nogi, co wcale nie zmniejszao ich szybkoci,pokryte gadk sierci ciaa, bardzo gitkie i zwinne, gowy za wskie,koczce si ostrymi pyskami, w których poyskiway ótawe ky.A oczy ichbyszczay niby iskierki czerwonego ognia.Nie miejc traci czasu strzeliem lec.Przywódca stada skrci si,szarpic wbit w barki strzak, lecz mimo bólu i wciekoci nie wyda gosu.Nieszczcie, które spotkao wodza, odebrao odwag reszcie czarnych potworów.Rozbiegy si na wszystkie strony i pochoway, pozostawiajc rannego przywódc,który niebawem znieruchomia.Pobiegem tam, gdzie stali Kemoc i Kaththea
[ Pobierz całość w formacie PDF ]