[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za ka¿dym powtórzeniem swojej historii coraz mniej czu³ siê jak wilson.Czu³siê wa¿ny.- Nie ty, dupku - odpar³ znu¿onym g³osem Finn.- On.Wa¿niak z hoodoo.On wie.Widzi, ¿e nie jest ju¿ tak samo.Siedzê w tym fachu od zawsze.Zaczyna³em dawnotemu.Jeszcze zanim istnia³a matryca, a przynajmniej zanim ludzie wiedzieli, ¿eistnieje.- Popatrzy³ na Bobby'ego.- Mam parê butów starszych od ciebie,wiêc dlaczego do diab³a mia³bym siê spodziewaæ, ¿e coœ widzisz? Kowbojeistniej¹ od kiedy istniej¹ komputery.Pierwsze komputery zbudowali, ¿eby ³amaæniemiecki lód, zgadza siê? £amacze szyfrów.Czyli, gdyby spojrzeæ na to w tensposób, lód by³ jeszcze zanim powsta³y komputery.Zapali³ piêtnastego tego wieczoru papierosa; dym zacz¹³ wype³niaæ niewielkipokój.- Lucas wie, na pewno.Od siedmiu czy oœmiu lat dziwne rzeczy dziej¹ siê naobwodach kowbojskich konsoli.Nowi d¿okeje zawieraj¹ uk³ady z czymœ.Prawda,Lucas? Tak, pewno ¿e wiem; ci¹gle potrzebny im hard i soft, ci¹gle musz¹ byæszybsi ni¿ w¹¿ na lodzie.Ale wszyscy maj¹ sprzymierzeñców.A w ka¿dym raziewszyscy, którzy maj¹ pojêcie o ciêciu lodu.Zgadza siê, Lucas?Lucas wyj¹³ z kieszeni swoj¹ z³ot¹ wyka³aczkê i zaj¹³ siê tylnym trzonowcem.Twarz mia³ mroczn¹ i powa¿n¹.- Trony i dominia.- westchn¹³ niezbyt zrozumiale Finn.- Tak, s¹ tam dziwnerzeczy.Duchy, g³osy.Dlaczego nie? W oceanach ¿y³y syreny i ca³y ten ch³am, wmy tu mamy morze krzemowe, nie? Pewno, to tylko projektowana halucynacja,której wszyscy zgodziliœmy siê doznawaæ.Ale ka¿dy, kto siê w³¹czy, wie, wiejak cholera, ¿e to ca³y wszechœwiat.I co roku jest bardziej zat³oczony,podobny do.- Dla nas - wtr¹ci³ Lucas - œwiat zawsze dzia³a³ w ten sposób.- Tak - zgodzi³ siê Finn.- I mogliœcie od razu siê do niego w³¹czyæ, mówiæludziom, ¿e to, z czym zawieracie uk³ady, to te same wasze bóstwa z buszu.- Boscy JeŸdŸcy.- Jasne.Mo¿e nawet w to wierzysz.Ale ja jestem ju¿ stary i pamiêtam czasy,kiedy by³o inaczej.Gdybyœ dziesiêæ lat temu w Eleganckiej Pora¿ce próbowa³opowiedzieæ któremuœ z lepszych d¿okejów, ¿e gadasz w matrycy z duchami,wziêliby ciê za wariata.- Wilsona - wtr¹ci³ Bobby.Czu³ siê pozostawiony na uboczu i ju¿ wcale nie takwa¿ny.Finn spojrza³ na niego nie rozumiej¹c.- Kogo?- Wilsona.Frajera.To takie powiedzenie szpanerów.Znowu to zrobi³.A niech to.Finn przyjrza³ mu siê z dziwn¹ min¹.- Jezu.Tak to nazywacie? Chryste, zna³em tego faceta.- Kogo?- Bodine'a Wilsona.Pierwszy mój znajomy cz³owiek, który skoñczy³ jakoprzenoœnia.- By³ g³upi? - zapyta³ Bobby i natychmiast tego po¿a³owa³.- G³upi? Nie, cholera.By³ sprytny jak diabli.- Finn zgasi³ papierosa wpopêkanej, ceramicznej popielniczce Campari.- Po prostu pechowiec i tyle.Pracowa³ kiedyœ z Dixie P³aszczakiem.¯Ã³³te przekrwione oczy zapatrzy³y siê w przestrzeñ.- Finn - odezwa³ siê Lucas.- Sk¹d wzi¹³eœ ten lodo³amacz, który namsprzeda³eœ?Finn spojrza³ na niego ch³odno.- Czterdzieœci lat w tym interesie, Lucas.Wiesz, ile razy zadawali mi topytanie? Wiesz, ile razy by³bym ju¿ trupem, gdybym odpowiedzia³?Lucas kiwn¹³ g³ow¹.- Uznajê twój argument.Ale pozwól, ¿e przedstawiê ci swój.- Niczymminiaturowy sztylet wymierzy³ w Finna wyka³aczkê.- Siedzisz tu z nami inawijasz, poniewa¿ s¹dzisz, ¿e ci trzej sztywni na górze maj¹ jakiœ zwi¹zek zlodo³amaczem, który nam sprzeda³eœ.I bardzo by³eœ zainteresowany, kiedy Bobbyopowiada³, jak ktoœ skasowa³ mieszkanie jego matki.Prawda?- Mo¿e.- Finn ods³oni³ zêby.- Ktoœ ma ciê na swojej liœcie, Finn.Ci trzej martwi ninje na górze kosztowalikogoœ masê forsy.Kiedy nie wróc¹, ktoœ spróbuje znowu, tym razem bardziej naserio.Przekrwione ¿Ã³³te oczy mrugnê³y.- Byli napakowani sprzêtem.Gotowi do zamachu, ale jeden mia³ te¿ inne rzeczy.Do zadawania pytañ.- Poplamione nikotyn¹ palce o kolorze zbli¿onym do barwyskrzyde³ karalucha potar³y krótk¹ górn¹ wargê.- Dosta³em go od WiganaLudgate'a - rzek³.- Wiga.- Nigdy o nim nie s³ysza³em - wyzna³ Lucas.- Pieprzniêty facet - wyjaœni³ Finn.- Kiedyœ by³ kowbojem.By³o tak, opowiada³ Finn, a dla Bobby'ego by³o to nieskoñczenie ciekawe, nawetlepsze ni¿ s³uchanie Beauvoira i Lucasa.Wigan Ludgate przez piêæ lat dzia³a³jako d¿okej, co nie jest z³ym wynikiem jak na kowboja cyberprzestrzeni.Popiêciu latach kowboje albo s¹ bogaci, albo odmó¿d¿eni i martwi.Albo utrzymuj¹stajniê m³odszych krakerów i zajmuj¹ siê tylko organizacj¹.Wig w pierwszych,gor¹cych latach m³odoœci i chwa³y, uderzy³ szturmem w niezbyt zat³oczonesektory matrycy, reprezentuj¹ce obszary geograficzne znane niegdyœ jako TrzeciŒwiat.Krzem siê nie zu¿ywa; mikrochipy s¹ praktycznie nieœmiertelne.Wig wzi¹³ topod uwagê.Jak ka¿de dziecko w jego wieku wiedzia³ jednak, ¿e krzem siêstarzeje, a to jeszcze gorsze ni¿ zu¿ycie.Fakt ten by³ dla Wiga ponur¹, aleakceptowan¹ zasad¹.Zreszt¹ bardziej siê martwi³, ¿e jego sprzêt zostanie wtyle za najnowszymi osi¹gniêciami sztuki, ni¿ œmierci¹ (mia³ dwadzieœcia dwalata) czy podatkami (nie wype³nia³ zeznañ, ale singapurskiej pralni pieniêdzywyp³aca³ roczny procent, mniej wiêcej równy temu, ile musia³by zap³aciæ, gdybyzadeklarowa³ swoje dochody).Wig pomyœla³ jednak, ¿e ca³y ten przestarza³ykrzem musi przecie¿ gdzieœ trafiaæ.Trafia³, jak siê dowiedzia³, w licznebardzo ubogie miejsca, gdzie z wolna rozwija³a siê baza przemys³owa.Dokrajów tak zacofanych, ¿e wci¹¿ powa¿nie traktowa³y koncepcjê narodu.Wigprzestuka³ siê przez parê afrykañskich dziur i poczu³ siê jak rekin kr¹¿¹cy wbasenie z wod¹ gêst¹ od kawioru.¯adne ze smakowitych jajeczek nie by³o wielewarte, ale móg³ otworzyæ szeroko paszczê i zbieraæ.£atwe, syc¹ce i sumujesiê.Wig pracowa³ w Afryce przez tydzieñ, mimochodem doprowadzaj¹c do upadku conajmniej trzy rz¹dy i wywo³uj¹c niewypowiedziane ludzkie cierpienia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]