[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uparcie wbija³ wzrok w œcianê; jedn¹ d³oñ trzyma³ wkieszeni.Ile czasu tak sta³? Nie wiedzia³.Czu³, jak jego umys³ powoli osuwasiê w szaleñstwo.By³o to prawdziwe, namacalne uczucie, bardzo interesuj¹ce.Wyobrazi³ sobie, ¿e podobnie czuje siê przygniecione ciê¿arem szadzi drzewo -jeœli drzewa w ogóle coœ czuj¹ - podczas potê¿nej burzy, tu¿ przed tym, nim siêz³amie.- Gage, chcesz jechaæ ze mn¹ na Florydê? - zawo³a³ wreszcie.Znów ten chichot.Louis odwróci³ siê i ujrza³ swoj¹ ¿onê, której kiedyœ zaniós³ w zêbach ró¿ê.Le¿a³a w po³owie korytarza.By³a martwa.Nogi mia³a rozrzucone tak jak Jud;g³owa i plecy opiera³y siê o œcianê pod dziwnym k¹tem.Wygl¹da³a jak kobieta,która zasnê³a, czytaj¹c w ³Ã³¿ku.Ruszy³ ku niej.Witaj, kochanie, pomyœla³.Wróci³aœ.Rozbryzgana na tapecie krew tworzy³a bezsensowne kszta³ty.Rachel zosta³adŸgniêta dziesiêæ, mo¿e dziesi¹tki razy.Jego skalpelem.Nagle zobaczy³ j¹, naprawdê j¹ zobaczy³, i zacz¹³ krzyczeæ.Jego przeraŸliwe krzyki odbija³y siê echem i rozchodzi³y po domu, w którymmieszka³a ju¿ i kr¹¿y³a tylko œmieræ.Wrzeszcza³, wyba³uszaj¹c oczy, wrzeszcza³z poczerwienia³¹ twarz¹ i zje¿onymi w³osami; dŸwiêki wyrywa³y siê z jegospuchniêtego gard³a niczym piekielne dzwony, upiorne wrzaski, zwiastuj¹cenadejœcie szaleñstwa.Nagle jego umys³ zala³y potworne wizje.Widzia³ VictoraPascowa, umieraj¹cego na pod³odze w przychodni, Churcha, wracaj¹cego do domu zeskrawkiem zielonej folii na w¹sach, baseballow¹ czapeczkê syna na drodze,pe³n¹ krwi; lecz przede wszystkim istotê, któr¹ dostrzeg³ w pobli¿y MoczarówMa³ego Boga, istotê, która powali³a drzewo, istotê o ¿Ã³³tych oczach, Wendigo,stwora z pó³nocnej krainy, martw¹ istotê, wzbudzaj¹c¹ ohydne ¿¹dze.Rachel nie zginê³a tak po prostu.Coœ j¹.coœ j¹ zaatakowa³o.(! KLIK !)Ostatni dŸwiêk rozleg³ siê w jego g³owie.By³ to odg³os przepalaj¹cego siêprze³¹cznika, zgrzyt na zawsze zablokowanej dŸwigni, huk pioruna trafiaj¹cegowprost w cel, dŸwiêk otwieraj¹cych siê drzwi.Têpo uniós³ wzrok, z krzykiem wci¹¿ wibruj¹cym w gardle, i wreszcie ujrza³Gage'a z twarz¹ wysmarowan¹ krwi¹, ociekaj¹cym krwi¹ podbródkiem i ustamiwygiêtymi w piekielnym uœmiechu.W d³oni trzyma³ skalpel Louisa.Gdy nim machn¹³, Louis cofn¹³ siê bez namys³u.Skalpel œmign¹³ tu¿ obok jegotwarzy i Gage siê zachwia³.Jest równie niezdarny jak Church, pomyœla³ Louis,kopniakiem zwalaj¹c go z nóg.Gage upad³ niezgrabnie; nim zd¹¿y³ wstaæ, Louisrzuci³ siê na niego.Usiad³ na nim, kolanem przyciskaj¹c do pod³ogi d³oñtrzymaj¹c¹ skalpel.- Nie - wydysza³a istota pod nim.Jej twarz wykrzywia³a siê i marszczy³a, oczylœni³y mœciwym blaskiem, niemal owadzie w swej bezmyœlnej nienawiœci.- Nie,nie, nie.Louis rozpaczliwie siêgn¹³ po strzykawkê.Bêdzie musia³ dzia³aæ szybko.Tarzecz pod nim by³a jak nat³uszczona ryba i nie chcia³a wypuœciæ skalpela,choæby nie wiem jak mocno naciska³ jej przegub.Jej twarz zdawa³a siê falowaæi zmieniaæ: na oczach Louisa sta³a siê twarz¹ Juda, patrz¹c¹ martwo przedsiebie; powgniatanym, strzaskanym obliczem Victora Pascowa z wywróconymioczami; lustrzanym odbiciem jego w³asnej twarzy, upiornie bladej i szalonej.Apotem zmieni³a siê raz jeszcze i Louis ujrza³ oblicze istoty w lesie - niskieczo³o, martwe ¿Ã³³te oczy, d³ugi, szpiczasty, rozdwojony jêzyk, uœmiechniête,sycz¹ce usta.- Nie, nie, nie-nie-nie.Stwór szarpn¹³ siê pod nim.Strzykawka wylecia³a Louisowi z d³oni i odturla³asiê na bok.Siêgn¹³ po nastêpn¹, wyj¹³ j¹ i wbi³ dok³adnie w krzy¿ Gage'a.Istota wrzasnê³a; jej cia³o podskoczy³o i wstrz¹snê³o siê gwa³townie, o ma³o gonie zrzucaj¹c.Z g³uchym pomrukiem Louis wyci¹gn¹³ trzeci¹ strzykawkê; tymrazem wbi³ ig³ê w ramiê Gage'a i natychmiast przycisn¹³ t³oczek do oporu.Potemzeskoczy³ z cia³a i powoli zacz¹³ cofaæ siê korytarzem.Gage wolno dŸwign¹³ siêz ziemi i potykaj¹c siê, ruszy³ ku niemu.Po piêciu krokach skalpel wypad³ mu zrêki; upad³ ostrzem w dó³ i wbi³ siê w drewno.Dr¿a³ przez chwilê.Dziesiêækroków i dziwne ¿Ã³³te œwiat³o oczu zaczê³o gasn¹æ.Dwanaœcie i stwór upa³ nakolana.Teraz Gage spojrza³ na niego i przez moment Louis ujrza³ swego syna -prawdziwego syna - z nieszczêœliw¹, przepe³nion¹ cierpieniem twarz¹.- Tato! - krzykn¹³ i upad³.Przez moment Louis sta³ bez ruchu.Wreszcie podszed³ do Gage'a, ostro¿nie,spodziewaj¹c siê jakiegoœ podstêpu.Nie by³o jednak ¿adnego podstêpu, ¿adnegorzucania siê naprzód z zakrzywionymi jak szpony d³oñmi.Louis fachowoprzesun¹³ palcami po gardle Gage'a, znalaz³ puls i przytrzyma³.Po raz ostatniw ¿yciu odegra³ lekarza, œledz¹cego puls a¿ do samego koñca, gdy nie by³o ju¿nic, ani w œrodku, ani na zewn¹trz.Kiedy serce stwora zatrzyma³o siê wreszcie, Louis wsta³ i chwiejniepomaszerowa³ korytarzem a¿ pod œcianê.Przykucn¹³ tam, kul¹c siê w k¹cie,coraz mocniej i mocniej.Odkry³, ¿e mo¿e staæ siê jeszcze mniejszy, wsuwaj¹ckciuk do ust i zrobi³ to.Siedzia³ tak ponad dwie godziny.a potem, stopniowo, w jego umyœle pojawi³siê mroczny, lecz jak¿e poci¹gaj¹cy pomys³.Louis wyci¹gn¹³ kciuk z ust.Rozleg³o siê ciche mlaœniêcie.Wsta³(hey-ho, let's go)i zabra³ siê do pracy.W sypialni, w której ukrywa³ siê Gage, Louis zdj¹³ z ³Ã³¿ka przeœcierad³o iwyniós³ je na korytarz.£agodnie, z mi³oœci¹ owin¹³ nim cia³o ¿ony.Nuci³,choæ sam o tym nie wiedzia³.Benzynê znalaz³ w gara¿u Juda: piêæ galonów w czerwonym kanistrze obokkosiarki.Wystarczy a¿ nadto.Zacz¹³ w kuchni, gdzie Jud wci¹¿ le¿a³ podœwi¹tecznym obrusem.Louis dok³adnie obla³ go benzyn¹, po czym, z otwartymkanistrem, przeszed³ do salonu, rozbryzguj¹c bursztynowy p³yn po dywanie,kanapie, stojaku z gazetami, krzes³ach, i dalej, korytarzem na dó³, do tylnejsypialni.W powietrzu unosi³a siê woñ benzyny, ostra i przenikliwa.Zapa³ki Juda le¿a³y na paczce papierosów obok fotela, na którym pe³ni³ sw¹daremn¹ wartê.Louis zabra³ je.Stan¹³ w drzwiach frontowych, cisn¹³ za siebiezapalon¹ zapa³kê i wyszed³.Natychmiast omiot³a go gwa³towna fala gor¹ca; mia³wra¿enie, ¿e od rozgrzanego podmuchu skurczy³a mu siê skóra na karku.Staranniezamkn¹³ drzwi.Tylko przez moment zatrzyma³ siê na werandzie, obserwuj¹cpomarañczowe rozb³yski za zas³onami Normy.Ju¿ przy schodach ponownieprzystan¹³, wspominaj¹c piwa, wypijane tu z Judem milion lat wczeœniej is³uchaj¹c miêkkiego, narastaj¹cego pomruku ognia.Potem odszed³.62.Steve Masterton pokona³ ostatni zakrêt przed domem Louisa i niemal natychmiastdostrzeg³ dym.Nie dochodzi³ on z domu Creedów, lecz z domostwa starego prykapo drugiej stronie drogi.Steve przyjecha³ tego ranka, bo martwi³ siê o Louisa, i to bardzo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]