[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tamta przera¿ona przemian¹,jaka dokona³a siê w Ingrid, jej b³yszcz¹cymi kocimioczyma, miotaj¹cymi zimne b³yskawice, jej miedzianymiw³osami roziskrzonymi w s³oñcu, j¹ka³a:- Ale nie mo¿emy.Ona nas nigdy nie wpuœci.To prawda.Ale Ingrid Lind z Ludzi Lodu nie ba³a siê,gdy chodzi³o o sprawy naprawdê wa¿ne.A teraz chodzi³oo ¿ycie Daniela.O Daniela! O Bo¿e, ma³y, niewinnyDaniel, dla którego chcia³a tak dobrze!Pobieg³y w¹skimi uliczkami, Stine potyka³a siê, wy-straszona, wstrz¹œniêta, nie bêd¹ca w stanie stawiaæoporu.Zreszt¹ nie chcia³a.Nareszcie na rogu ulicy Ingrid dostrzeg³a dwóchposterunkowych.Nie mieli mundurów, lecz z dalekawidzia³a odznaki policyjne.Bez wahania podesz³a do nich,ci¹gn¹c Stine za rêkê.Obaj mê¿czyŸni przygl¹dali im siê podejrzliwie, alewspania³a uroda Ingrid sprawi³a, ¿e zwrócili siê do nichz zainteresowaniem.Mê¿czyŸni zawsze siê tak zachowuj¹,pomyœla³a zirytowana.Zawsze pojawia siê w ich oczachjakiœ b³ysk.- Przepraszam, ale czy moglibyœcie nam pomóc, i tonatychmiast? - rzek³a pospiesznie.- Tu chodzi o ¿yciedwojga ma³ych istot, wiêc nie mam czasu opowiadaæwszystkiego szczegó³owo.Stine i ja urodzi³yœmy niedaw-no nieœlubne dzieci, ale nie chcia³yœmy ich zabijaæ.Dlategowczoraj wieczorem ka¿da z nas odda³a swoje dzieckopewnej kobiecie, ale nam siê wydaje, ¿e to jest fabrykantkaanio³ków.Stine s³ysza³a to dziœ rano na rynku, a potem jaj¹ znalaz³am zap³akan¹ niedaleko koœcio³a.Przedtem siênie zna³yœmy.Obie by³yœmy przekonane, ¿e ta kobietaznajdzie dzieciom dobry dom u bezdzietnych rodziców.Ostatnie zdanie musia³o brzmieæ chyba doœæ paradok-salnie, ale nie mia³a czasu na prostowanie.Obaj mê¿czyŸnizmarszczyli brwi.- Poczekaj no - powiedzia³ jeden z nich.- S³ysza³aœ,¿e ktoœ nazwa³ tê kobietê fabrykantk¹ anio³ków.Kto toby³?- Ja nie wiem - odpar³a Stine zrozpaczona.- Ktoœ narynku.- Hmm - zastanawia³ siê posterunkowy.- Musimy siê spieszyæ - popêdza³a Ingrid nerwowo.- Mo¿e dzieci jeszcze ¿yj¹!- I ty w to wierzysz? Skoro to jest fabrykantkaanio³ków, to za³atwi³a siê z nimi szybko.Jak mówicie, ¿eona siê nazywa?- Madame Andersen.- A, ona! - zawo³a³ drugi z policjantów i ruszy³pospiesznie w stronê domów.- Zawsze siê zastanawialiœ-my, sk¹d wziê³a pieni¹dze na kupno ca³ej kamienicy.ChodŸcie szybko! Z³apiemy tê babê! Ale nie spodziewajciesiê, ¿e odnajdziecie swoje dzieci!Ingrid strasznie siê ba³a, ¿e policjant ma racjê.Stinezaczê³a znowu p³akaæ, ale bieg³a razem ze wszystkimiw stronê domu madame Andersen.- Otwieraæ! Rozkazujê w imieniu prawa! - zawo³a³jeden z policjantów, dobijaj¹c siê do drzwi.S¹siedzizaczêli wysuwaæ g³owy ze swoich mieszkañ, ale natych-miast znowu je chowali.Zostawiali jednak w drzwiachw¹skie szparki.Nie chcieli siê mieszaæ w policyjne sprawy,ale dobrze by³o wiedzieæ, czy ta baba Andersen dostaniewreszcie za swoje.Za te wszystkie kobiety, poci¹gaj¹cenosami, które wieczorami sk³ada³y jej potajemne wizyty!Z mieszkania dochodzi³y jakieœ dziwne dŸwiêki.Wszyscy nas³uchiwali przy drzwiach.- Mam wra¿enie, ¿e ona jest chora - powiedzia³aIngrid.- Chyba tak - zgodzi³ siê policjant.- Bêdziemy musieliwywa¿yæ drzwi.- Myœlisz, ¿e powinniœmy? - mia³ w¹tpliwoœci tendrugi.Widaæ bardziej siê przejmowa³ nakazami prawa ni¿zasad¹ mi³oœci bliŸniego.- Tu chodzi o ¿ycie - wyjaœni³ tamten ¿yczliwy.- I wcale nie mam na myœli madame Andersen!Jego kolega pos³a³ obu m³odym kobietom spojrzenie,œwiadcz¹ce o tym, co on myœli o ludziach dzia³aj¹cychnieroztropnie.Mo¿e mia³ zamiar je aresztowaæ zamiast tejstaruchy? Za to, ¿e sprowadzaj¹ na œwiat niechciane dzieci.Jakkolwiek by³o, pomóg³ koledze sforsowaæ drzwii obaj wpadli do mieszkania.M³ode matki posz³y za nimi,Ingrid z gard³em œciœniêtym ze strachu, co tam znajd¹.ZnaleŸli madame Andersen le¿¹c¹ na szerokim, po-krytym ³achmanami ³Ã³¿ku.Twarz mia³a sin¹, prawieniebiesk¹ i desperacko walczy³a o odrobinê powietrza,przyciskaj¹c rêce do gard³a i piersi, jakby chcia³a wyrwaæcoœ, co j¹ dusi³o.- Ona jest chora - powiedzia³ ¿yczliwszy z policjan-tów.Madame Andrsen zdo³a³a wykrztusiæ kilka s³Ã³w.- Zabierzcie to, zabierzecie to - charcza³a.O Bo¿e, to alrauna, pomyœla³a Ingrid, patrz¹c, jakkobieta zmaga siê z czymœ, czego nie by³o widaæ.Podesz³ado starej i pochyliwszy siê tak, by inni nie mogli widzieæ,co robi, po³o¿y³a d³oñ na jej mostku i wymamrota³a coœpod nosem.Madame Andersen odetchnê³a g³êboko z ogromn¹ulg¹.- Bo¿e, czu³am siê tak, jakby próbowa³ mnie udusiæwielki paj¹k! Le¿ê tu tak od wczoraj wieczorem, nawet niemog³am zawo³aæ o pomoc.Usiad³a na ³Ã³¿ku i dopiero teraz zorientowa³a siê, ktoto przyszed³ do niej z wizyt¹.- Co? Co wy tu robicie, dziewczêta? Policja wasz³apa³a? Dlaczego przysz³yœcie do mnie?Pod koniec jej g³os przemieni³ siê w piskliwy krzyk.Zanim ktokolwiek zd¹¿y³ otworzyæ usta, zaczê³a wrze-szczeæ znowu z szybkoœci¹ trzystu s³Ã³w na minutê:- Niewdziêcznice, oto kim one s¹, tyle tylko mogêwam powiedzieæ, moi panowie! Pomagam tym latawicomumieœciæ ich bêkarty w dobrych domach, prawie zadarmo, nie myœlê o sobie, a one mnie tu nachodz¹z przedstawicielami prawa, drêcz¹ mnie i.- Wydaje mi siê, ¿e wptost przeciwnie, jedna z tychdziewcz¹t dopiero co uratowa³a pani ¿ycie - rzek³ jedenz policjantów jowialnie.- Tak, ale jak ona to zrobi³a! - wrzasnê³a stara.- Zapomoc¹ czarów, moi panowie! Odczynia³a nade mn¹jakieœ hokus-pokus!Ingrid zaczê³a siê niecierpliwiæ.- Nie mamy czasu na g³upstwa.Baba cierpia³a naparali¿ duszy, spowodowany wyrzutami sumienia.Cozrobi³aœ z naszymi dzieæmi? - zwróci³a siê do starej g³osemdr¿¹cym z niepokoju.- Z dzieæmi? - zdziwi³a siê madame Andersen z roz-bieganym wzrokiem.- Ju¿ je odda³am.Umówieni ludzieprzyszli wieczorem i zabrali je.Wtedy Ingrid zapomnia³a o wszelkiej ostro¿noœci.Jednym kolanem opar³a siê o ³Ã³¿ko, drugie wbi³a w bo³estarej i mocno naciskaj¹c, wysycza³a:- To nieprawda.Jej oczy nigdy chyba nie by³y takie b³yszcz¹ce, takiestraszne.- Powiedz zaraz, gdzie one s¹, ty piekielna babo, bo jaknie, to ciê.Na szczêœcie opanowa³a siê, zanim zd¹¿y³a wypowie-dzieæ: "przemieniê w koñski nawóz na drodze".- No w³aœnie - popar³ j¹ policjant.- Mów zaraz, gdzies¹ dzieci!- Nic im nie zrobi³am, przysiêgam! Mogê przysi¹c naBibliê i na Boga.Wygl¹da³o na to, ¿e nie k³amie.- Poszukamy - oœwiadczyli policjanci.Wszyscy zerwali siê z miejsc.- Nie, teraz sobie przypominam.W³aœnie mia³am je³adnie ubraæ, kiedy napad³y mnie d³awi¹ce bóle, a terazdzieci zniknê³y.Ktoœ je ukrad³!Ze schodów dobieg³o ich wo³anie s¹siadki:- Szukajcie w chlewiku!Zanim zd¹¿y³a skoñczyæ, ju¿ Ingrid, Stine i jedenpolicjant wybiegli na podwórze.Drugi zosta³, by pil-nowaæ starej, która miotala straszliwe wyzwiska.Nietrudno by³o znaleŸæ w³aœciwy chlewik.Na podwórzunieoczekiwanie pojawili siê s¹siedzi starej, gotowi dzia³aæ.Ju¿ z daleka Ingrid s³ysza³a p³acz noworodka.- Przynajmniej jedno z dzieci ¿yje - krzycza³a roz-gor¹czkowana.- Stine, s³yszysz? Jedno z nich ¿yje!Dziewczyna dr¿a³a na ca³ym ciele
[ Pobierz całość w formacie PDF ]