[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.By³oto coœ zwariowanego i dziwacznego, ale jednoczeœnie stanowi³o jedyne wyjœcie.Otoczy³ kó³kiem maleñki znaczek w pobli¿u miasta Jinan.Lotnisko.Œwit.Wszêdzie wilgotno.Ziemia, wysokie trawy i metalowa siatka ogrodzeniab³yszcza³y od porannej rosy.Nieco dalej pojedynczy pas startowy stanowi³czarn¹, po³yskuj¹c¹ szramê, która przecina³a pole z krótko przystrzy¿on¹ traw¹,czêœciowo zielon¹ od dzisiejszej wilgoci, a czêœciowo wypalon¹ do br¹zuwczorajszym upalnym s³oñcem.Limuzyna typu Szanghaj znajdowa³a siê z dala odprowadz¹cej na lotnisko drogi w takiej odleg³oœci, na jak¹ morderca móg³ odniej odjechaæ, i znowu ukryta by³a pod ga³êziami.Sobowtór znowu by³unieruchomiony, tym razem dziêki zwi¹zanym kciukom.Jason przy³o¿y³ mu lufê doskroni i poleci³ zabójcy odwin¹æ drut ze szpulek, sporz¹dziæ dwie pêtlezaciskowe i za³o¿yæ je na kciuki.Potem odci¹³ szpule, przeci¹gn¹³ drut zpowrotem i dok³adnie okrêci³ oba koñce wokó³ jego przegubów.Komandos przekona³siê natychmiast, ¿e najmniejszy ruch, próba rozsuniêcia r¹k albo zmiany ichpo³o¿enia wzglêdem siebie, powoduje coraz mocniejsze wpijanie siê drutu wcia³o.- Na twoim miejscu - rzek³ Bourne - by³bym ostro¿ny.Wyobra¿asz sobie, jakprzykro jest ¿yæ bez kciuków? Albo co bêdzie, je¿eli przetniesz sobieprzeguby?- Pieprzony technik!- Mo¿esz mi wierzyæ!Z drugiej strony pola startowego w parterowym budynku z rzêdem niewielkichokien na œcianie zapali³o siê œwiat³o.By³o to coœ w rodzaju baraku, prostego ifunkcjonalnego.Potem zapali³y siê nastêpne œwiat³a - go³e, rzucaj¹ce md³yblask ¿arówki.Barak.Jason siêgn¹³ po zrolowan¹ odzie¿, któr¹ mia³przymocowan¹ na plecach.Rozpi¹³ paski, rozwin¹³ poszczególne czêœci garderobyna trawie i u³o¿y³ je oddzielnie.By³a tu du¿a bluza w stylu Mao, parawygniecionych, za du¿ych spodni i p³Ã³cienna czapka z daszkiem.Wszystko tostanowi³o typowe ubranie wieœniaka.Jason w³o¿y³ czapkê, zapi¹³ kurtkê, tak ¿enie by³o widaæ ukrytego pod ni¹ czarnego swetra, wci¹gn¹³ spodnie na te, któremia³ na sobie.Trzyma³y siê na plecionym pasku z materia³u.Obci¹gn¹³ obszern¹,ciemn¹ bluzê na biodrach i odwróci³ siê do obserwuj¹cego go z zaciekawieniem izdumieniem sobowtóra.- PodejdŸ do ogrodzenia - poleci³ Jason schylaj¹c siê i grzebi¹c w plecaku.-Uklêknij i oprzyj siê o nie - mówi³ dalej wyci¹gaj¹c pó³torametrow¹ cienk¹,nylonow¹ linkê.- Przyciœnij twarz do siatki.Patrz przed siebie! Szybko!Zabójca zrobi³, co mu kazano.Jego skrêpowane rêce znalaz³y siê miêdzy jegocia³em a ogrodzeniem, sprawiaj¹c mu ból i niewygodê, a twarz mia³ przyciœniêt¹do siatki.Bourne podszed³ do niego, szybko przewlók³ linkê przez ogrodzenie zprawej strony karku zabójcy i przek³adaj¹c palce przez oczka siatki przeci¹gn¹³linkê przed twarz¹ komandosa i ponownie przewlók³ j¹ na swoj¹ stronê.Nastêpniezacisn¹³ mocno i zawi¹za³ przy podstawie czaszki sobowtóra.Dzia³a³ takb³yskawicznie i niespodziewanie, ¿e by³y oficer, zanim poj¹³, co siê dzieje,zd¹¿y³ tylko wykrztusiæ:- Co, u diab³a.O, Chryste!- Powtórzê tylko to, co ten szaleniec powiedzia³ do d'Anjou, zanim œci¹³ mug³owê: ,,Nigdzie st¹d nie odejdziesz, majorze".- Masz zamiar mnie tu zostawiæ? - spyta³ oszo³omiony zabójca.- Nie b¹dŸ g³upi.Jesteœmy jak papu¿ki nieroz³¹czki.Gdzie ja pójdê, tam i ty.A teraz, prawdê mówi¹c, ty idziesz pierwszy.- Gdzie?- Przez ogrodzenie - stwierdzi³ Jason, wyjmuj¹c z plecaka obcêgi do ciêciadrutu.Zacz¹³ przecinaæ siatkê wokó³ torsu mordercy i stwierdzi³ z ulg¹, ¿edruty s¹ nieporównywalnie cieñsze od tych w rezerwacie ptaków.Kiedy skoñczy³,cofn¹³ siê o krok, uniós³ stopê i opar³ j¹ miêdzy ³opatkami sobowtóra.Wyprostowa³ gwa³townie nogê.Zabójca wraz z siatk¹ upad³ na trawê po drugiejstronie ogrodzenia.- Jezu! - wrzasn¹³ z bólu komandos.- Pewnie uwa¿asz to za cholernie œmieszne,co?- Wcale nie mam ochoty na ¿arty - odpar³ Jason.- Ka¿dy mój ruch jest powa¿ny,nie robiê niczego dla zabawy.Wstawaj i mów szeptem.- Na rany Chrystusa, przecie¿ jestem przywi¹zany do tego cholernego ogrodzenia!- Jest odciête.Wstawaj i odwróæ siê.- Zabójca niezgrabnie podniós³ siê zziemi.Bourne przyjrza³ siê swemu dzie³u.Widok kawa³ka siatki przymocowanegodo górnej po³owy cia³a mordercy za pomoc¹ przewleczonej linki istotnie by³zabawny.Ale powód, dla którego siê tam znajdowa³, wcale nie by³ œmieszny.Tylko wtedy wszelkie ryzyko by³o wyeliminowane, kiedy mia³ obezw³adnionegozabójcê bez przerwy na oku.Jason nie by³ w stanie kontrolowaæ tego, czego niewidzia³, a to mog³o kosztowaæ go ¿ycie.a co wa¿niejsze, ¿ycie ¿ony DawidaWebba, a nawet samego Dawida.Odczep siê ode mnie! Nie przeszkadzaj! Jesteœmyzbyt blisko!Bourne podniós³ rêkê, szarpniêciem rozwi¹za³ wêze³, lecz nie wypuœci³ linki zrêki.Kawa³ek siatki upad³ na ziemiê, ale zanim komandos zdo³a³ zareagowaæ,Jason okrêci³ linkê wokó³ jego g³owy tak, ¿e wcisnê³a siê miêdzy jego wargi.Zaci¹gn¹³ j¹ mocno, coraz mocniej, rozsuwaj¹c szczêki mordercy do chwili, gdyjego usta przekszta³ci³y siê w czarn¹ dziurê obramowan¹ bia³ymi zêbami, a zgard³a komandosa zaczê³y wydobywaæ siê nieartyku³owane dŸwiêki.- Nie mogê przypisywaæ sobie tego patentu - oznajmi³ Bourne.Zawi¹za³ cienk¹,nylonow¹ linkê pozostawiaj¹c mniej wiêcej siedem-dziesiêciopiêciocentymetrow¹koñcówkê.- Obserwowa³em d'Anjou i innych.Nie mogli mówiæ, byli w stanie tylkod³awiæ siê w³asnymi wymiotami.Ty widzia³eœ to równie¿ i uœmiecha³eœ siê.A jakteraz siê czujesz, majorze?.Och, zapomnia³em, ¿e nie mo¿esz mi odpowiedzieæ,prawda? - Popchn¹³ zabójcê do przodu, a potem chwyci³ go za ramiê i skierowa³ wlewo.- Obejdziemy koniec pasa startowego - powiedzia³.- Ruszaj!Podczas gdy trzymaj¹c siê granicy cienia szli po trawie p³yty lotniska, Bourneprzygl¹da³ siê jego doœæ prymitywnym zabudowaniom.Za barakiem znajdowa³ siêniewielki, okr¹g³y i niemal ca³kowicie przeszklony budynek.By³ zupe³niewygaszony, tylko z niewielkiej, kwadratowej nadbudówki na dachu dochodzi³ s³abypoblask.By³ to dworzec lotniczy w Jinan, a sk¹po oœwietlona nadbudówka nadachu - wie¿¹ kontroln¹.Z lewej strony baraku, szeœædziesi¹t metrów nazachód, znajdowa³ siê ciemny, otwarty hangar o wysokim, ³ukowym dachu.Wstoj¹cych przed jego szerokimi drzwiami wielkich drabinach samolotowych nakó³kach odbija³o siê œwiat³o wczesnego poranka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]