[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeœli pan ich nie chce, to niech siê pan wynosi.Greenberg po³o¿y³ teczkê na stoliku i otworzy³.Sam Kressel, zdetonowany,podszed³ do niego w milczeniu.Matlock patrzy³ na wytart¹ skórzan¹ teczkê, zaledwie parê godzin temuprzyczepion¹ do nadgarstka cz³owieka, który teraz le¿a³ martwy.Wiedzia³, ¿ezacz¹³ siê taniec œmierci.Ju¿ pierwsze kroki zapowiada³y piek³o.Trzeba teraz pomyœleæ, jakie podj¹æ decyzje, komu stawiæ czo³a.6Tabliczka pod dzwonkiem dwurodzinnego piêtrowego domu g³osi³a: “Pan i paniArcher Beeson”.Matlock wprosi³ siê do nich bez trudnoœci.M³ody historyk,Beeson, czu³ siê zaszczycony jego pomys³em zorganizowania wspólnego seminariumkoordynuj¹cego ich oba kursy.Beeson czu³by siê zaszczycony, gdyby ktoœ z gronapracowników o pozycji Matlocka spyta³ go, jaka jest w ³Ã³¿ku jego ¿ona(wiêkszoœæ spekulowa³a na ten temat).A poniewa¿ Matlock by³ niew¹tpliwiemê¿czyzn¹, Archer Beeson spodziewa³ siê, ¿e “kolacja przy kieliszku” z jego¿on¹ krêc¹c¹ siê po domu w mini spódniczce mo¿e pomóc w scementowaniuznajomoœci z wysoko cenionym wyk³adowc¹ literatury angielskiej.Matlock us³ysza³ zadyszany okrzyk z pierwszego piêtra:- Ju¿ lecê, minutkê!Pozna³ wystudiowany, brzmi¹cy nieco karykaturalnie akcent ¿ony Beesona.Wyobrazi³ j¹ sobie, jak biega patrz¹c, czy pó³misek serów i tacka z koreczkamistoj¹ na swoim miejscu - pó³misek wyszukanych serów i tacka wymyœlnychkoreczków: “to tylko takie ma³e co nieco na z¹b” - gdy tymczasem jej m¹¿sprawdza koñcowy efekt wyeksponowanych na rzecz goœcia ksi¹¿ek; tu i tamroz³o¿onych z najwy¿sz¹ starannoœci¹, choæ na pozór niedbale, uczonych tomów,których nie sposób nie zauwa¿yæ.Matlock zastanawia³ siê, czy ci dwoje schowaj¹ te¿ przed nim tabletki LSD imetedryny.Drzwi otworzy³y siê i stanê³a w nich uœmiechniêta szeroko drobna ¿ona Archera,ubrana w oczekiwan¹ krótk¹ spódniczkê i przeœwituj¹c¹ jedwabn¹ bluzkê,rozchylon¹ na du¿ych piersiach.- Czeœæ! Jestem Ginny Beeson.Spotkaliœmy siê ju¿ na kilku zwariowanychprzyjêciach.Tak siê cieszê, ¿e przyszed³eœ.Archie w³aœnie koñczy czytaæ pracestudentów.ChodŸmy na górê.Ruszy³a przodem, nie dopuszczaj¹c go do s³owa.- Teschody to coœ strasznego! Có¿, taka jest cena zaczynania kariery od samegodo³u.- Jestem pewien, ¿e to d³ugo nie potrwa - powiedzia³ Matlock.- Archie te¿ tak mówi.Mam nadziejê, ¿e ma racjê, bo inaczej bêdê mia³a nogimuskularne jak atleta.- Na pewno ma racjê - przytakn¹³ Matlock, patrz¹c na miêkk¹ liniê ods³oniêtychprzed nim niemal na ca³¹ d³ugoœæ nóg.W mieszkaniu Beesonów sery i koreczki sta³y dumnie na awangardowym stoliku dokawy, a wyeksponowane na czeœæ goœcia dzie³o wysz³o spod rêki samego Matlocka.By³o zatytu³owane “Interpolacje w Ryszardzie II”, le¿a³o na stole obok, podlamp¹ z frêdzlami, i rzeczywiœcie nie sposób by³o go nie zauwa¿yæ.W momencie, gdy Ginny zamknê³a drzwi, do ma³ego saloniku wpad³ Archie, z równiema³ego, jak Matlock przypuszcza³, gabinetu.Niós³ w lewej rêce plik papierów,praw¹ na ca³¹ d³ugoœæ wyci¹gn¹³ do goœcia.- Co za dzieñ! Cieszê siê, ¿e mog³eœ wpaœæ, stary!.Siadaj, siadaj.Nale¿ynam siê po kielichu! Jezu!.Marzê o chwili wytchnienia.W³aœnie spêdzi³emtrzy godziny czytaj¹c dwadzieœcia ró¿nych wersji wojny trzydziestoletniej!- Tak to bywa.Wczoraj dosta³em referat na temat “Volpone'a” znajdziwaczniejszym zakoñczeniem, jakie sobie mo¿na wyobraziæ.Okaza³o siê, ¿estudent w ogóle nie czyta³ ksi¹¿ki, tylko obejrza³ filmow¹ wersjê w Hartford.- Z nowym zakoñczeniem?- Ca³kowicie.- Dobry Bo¿e! To dopiero historia! - wykrzykn¹³a Ginny z emfaz¹.- Co chcesz dopicia, Jim? Mogê mówiæ do ciebie po imieniu, prawda panie doktorze?- Oczywiœcie, Ginny.Bourbona z odrobin¹ wody, proszê.Nigdy siê nieprzyzwyczai³em do tytu³u doktora.Mój ojciec uwa¿a, ¿e to jakieœ oszustwo.Doktorzy nosz¹ stetoskopy, nie ksi¹¿ki.Matlock usiad³ w fotelu przykrytymindiañskim kocem.- Skoro ju¿ jesteœmy przy tym temacie, to w³aœnie zabieram siê za pracêdoktorsk¹.To lato i jeszcze dwa nastêpne przy biurku powinny zrobiæ swoje.Beeson wzi¹³ kube³ek na lód z r¹k ¿ony i podszed³ do d³ugiego sto³u pod oknem,gdzie ustawiono niedbale butelki i szklanki.- Ale to siê op³aci - powiedzia³a z naciskiem Ginny - Prawda, ¿e siê op³aci,Jim?- Oczywiœcie, to bardzo wa¿ne.I zwróci siê w przysz³oœci.- To i publikacje.- Ginny wziê³a sery i krakersy, podsuwaj¹c Matlockowi.-Spróbuj tego dziwnego irlandzkiego serka.Dasz wiarê, ¿e nazywa siê “Blarney”?Znalaz³am go dwa tygodnie temu w ma³ym sklepiku w Nowym Jorku.- Wygl¹da wspaniale.Nie zna³em go dot¹d.- Mówi¹c o publikacjach, wpad³y mi ostatnio w rêce twoje “Interpolacje”.Co zaœwietna ksi¹¿ka! Naprawdê!- Bo¿e, niemal ju¿ o niej zapomnia³em.Napisa³em j¹ cztery lata temu.- To powinna byæ lektura obowi¹zkowa! Archie tak twierdzi, prawda, Archie?- Jasne, ¿e tak! Masz tu swoj¹ truciznê, stary - powiedzia³ Beeson wrêczaj¹cMatlockowi szklankê.- Czy masz swojego agenta, Jim? Nie to, ¿ebym by³wœcibski.Min¹ ca³e lata, zanim sam coœ napiszê.- To nieprawda i dobrze o tym wiesz - wtr¹ci³a Ginny g³osem pe³nym oburzenia.- Tak, mam agenta.Irvinga Blocka w Bostonie.Jeœli pracujesz nad czymœ,móg³bym mu pokazaæ.- Och, nie, nie œmia³bym.To by³oby straszne zarozumialstwo z mojej strony.- Z udan¹ skromnoœci¹ Beeson osun¹³ siê na kanapê obok ¿ony i, zapewnenieœwiadomie, wymieni³ z ni¹ tryumfuj¹ce spojrzenie.- Daj spokój, Archie.Jesteœ bystrym goœciem i stanowisz prawdziw¹ zdobycz dlanaszej uczelni.Czy inaczej mówi³bym z tob¹ o tym seminarium? Mo¿e to w³aœniety mnie wyœwiadczysz przys³ugê.Mo¿e dziêki temu Block dostanie pierwszorzêdnepióro.Czêœæ chwa³y spadnie i na mnie, wiesz.Twarz Beesona wyra¿a³a najg³êbsz¹ wdziêcznoœæ.Matlock z trudem zmusza³ siê,¿eby patrzeæ mu w oczy, dopóki nie dostrzeg³ w nich pewnego szczególnegowyrazu.Nie potrafi³ go zdefiniowaæ, ale to by³o widoczne.Jakaœ szczyptaszaleñstwa, jakiœ œlad paniki.Oczy cz³owieka, któremu nie jest obce dzia³anie narkotyków.- To fantastyczne z twojej strony, Jim.Jestem okropnie wzruszony, wierz mi.Sery, drinki i kolacja jakoœ minê³y.Czasem Matlock mia³ wra¿enie, ¿e patrzy nasiebie jakby z boku, obserwuj¹c trzy postacie w scenie ze starego filmu.Nastatku pasa¿erskim albo w niedbale eleganckim nowojorskim apartamencie z trzemaosobami dramatu ubranymi w dopasowane, wieczorowe stroje.Zada³ sobie pytanie,dlaczego tak to widzi - i nagle zrozumia³.Jego gospodarze starali siê utrzymaæw stylu lat trzydziestych.Wypaœæ jak bohaterowie starych filmów.Zalatywalinutk¹ anachronizmu; nie wiedzia³, ile by³o w tym pozy.Nie byli sztuczni sami wsobie, ale by³o coœ ze sztucznoœci w ich afektowanych uwagach, w ichprzestarza³ych wyra¿eniach.A przecie¿ byli typowymi przedstawicielami obecnegopokolenia.LSD i metedryna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]