[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ryk okaza³ siê szumem samochodowych silników:Richard wyszed³ w³aœnie z przejœcia pod Trafalgar S¹uare.By³ póŸny ranek ciep³ego paŸdziernikowego dnia.Richard sta³ na placu,przyciskaj¹c do siebie torbê i mru¿¹c oœlepione s³oñcem oczy.Obok niego z³oskotem przeje¿d¿a³y auta i czerwone autobusy, a turyœci rzucali garœciamiziarno legionom spasionych go³êbi i robili sobie zdjêcia pod kolumn¹ Nelsona,pomiêdzy dwoma wielkimi landseerowskimi lwami.Niebo mia³o barwê nieskazitelnego, idealnego b³êkitu ekranu telewizora,nastrojonego na nieistniej¹cy kana³.Richard poszed³ przed siebie, zastanawiaj¹c siê, czy jest prawdziwy.Japoñscyturyœci ignorowali go kompletnie.Próbowa³ zagadn¹æ ³adn¹ dziewczynê, jednakrozeœmia³a siê tylko i odpowiedzia³a coœ w jêzyku, który Richard uzna³ zaw³oski, a który w rzeczywistoœci by³ fiñskim.Dostrzeg³ dziecko nieokreœlonej p³ci, zapatrzone w go³êbie i z obsceniczn¹zach³annoœci¹ poch³aniaj¹ce czekoladowy bato-nik.Przykucn¹³ obok niego.— Czeœæ — powiedzia³.Dziecko w skupieniu ssa³o batona, nie zdradzaj¹c ¿adnych oznak zainteresowania,jakby nie dostrzega³o w Richardzie drugiego cz³owieka.-Hej! — w g³osie Richarda zabrzmia³a nutka desperacji.— Widzisz mnie?Dzieciaku? Hej!Z wysmarowanej czekolad¹ buzi spojrza³o na niego dwoje gniewnych oczu.Nagledziecko umknê³o i z ca³ej si³y pochwyci³o nogi najbli¿szej doros³ej kobiety.- Maaaamo! Ten pan mnie zaczepia.On mnie zaczepia, mamo.Matka dzieckaodwróci³a siê gwa³townie.- Co pan sobie myœli? Czemu zaczepia pan Leslie? Takich ludzi powinno siêzamykaæ, ot co!Richard uœmiechn¹³ siê szeroko, radoœnie.Nawet cios ceg³¹ w czaszkê niespêdzi³by z jego twarzy tego uœmiechu.- Naprawdê bardzo przepraszam - rzek³, szczerz¹c zêby niczym kot z Cheshire.A potem, œciskaj¹c torbê, pobieg³ przez Trafalgar S¹uare wœród tumanówsp³oszonych, wzlatuj¹cych gwa³townie go³êbi.Wyj¹³ z portfela kartê i wsun¹³ do bankomatu.Maszyna rozpozna³a czterocyfrowy PIN, poradzi³a, by zachowa³ go dla siebie inie ujawnia³ nikomu, i zapyta³a, czego sobie ¿yczy.Richard za¿yczy³ sobie gotówki i otrzyma³ j¹ w du¿ej iloœci.Zachwycony,machn¹³ rêk¹ i zawstydziwszy siê, uda³, ¿e próbuje z³apaæ taksówkê.Wóz zatrzyma³ siê przed nim - zatrzyma³ siê! przed nim! -i Richard z radosnymuœmiechem usadowi³ siê na tylnym siedzeniu.Poda³ kierowcy adres biura, a gdytamten zauwa¿y³, ¿e szybciej by³oby pójœæ tam na piechotê, Richard uœmiechn¹³siê jeszcze szerzej i poprosi³ — prawie b³aga³ — kierowcê, by zechcia³zapoznaæ go ze swymi pogl¹dami na temat Problemów Ruchu W Centrum, SposobówRadzenia Sobie z Przestêpcami i Dra¿liwych Aktualnych Zagadnieñ Politycznych.Taksówkarz uzna³, ¿e pasa¿er „da³ sobie w gard³o", i milcza³ nad¹sany przezca³e piêæ minut jazdy Strandem.Richarda to wcale nie zniechêci³o.I tak da³kierowcy idiotycznie wysoki napiwek.A potem ruszy³ do biura.Kiedy wszed³ do budynku, poczu³, jak uœmiech znika z jego twarzy.Z ka¿dymkrokiem czu³ coraz wiêkszy niepokój i zdenerwowanie.A jeœli nadal nie mia³pracy? Jeœli widzia³y go umorusane czekolad¹ dzieci i taksówkarze, lecz dlakolegów z biura pozosta³ niewidzialny? Jeœli.Stra¿nik, pan Figgis, uniós³ wzrok znad pisma „Niegrzeczne NastoletnieNimfetki", które ukry³ wewn¹trz „Sun", i poci¹gn¹³ g³oœno nosem.- Dzieñ dobry, panie Mayhew.- Nie by³o to ciep³e „dzieñ dobry", lecz „dzieñdobry" sugeruj¹ce, ¿e mówi¹cego nie interesuje, czy witany bêdzie ¿y³, czyumrze ani czy w ogóle jest jakiœ dzieñ.- Figgis! - wykrzykn¹³ zachwycony Richard.- Ja te¿ pana witam, panie Figgis,najlepszy ze stra¿ników!Nikt nigdy nie powita³ tak pana Figgisa, nawet nagie kobiety z jego wyobraŸni.Stra¿nik odprowadzi³ Richarda podejrzliwym wzrokiem a¿ do windy, po czym wróci³do swych niegrzecznych nastoletnich nimfetek, które, jak powoli zaczyna³podejrzewaæ, mimo lizaków i kokard wszystkie ju¿ dawno przekroczy³ytrzydziestkê.Richard wysiad³ z windy i z lekkim wahaniem ruszy³ w g³¹b korytarza.Wszystko bêdzie dobrze, powtarza³ w myœlach, jeœli tylko znajdê na miejscu mojebiurko.Jeœli biurko tam bêdzie, wszystko pójdzie œwietnie.Wmaszerowa³ do wielkiego, otwartego biura, w którym przepracowa³ ostatnie trzylata.Ludzie pochylali siê nad papierami, rozmawiali przez telefon, grzebali wszafkach, pili kiepsk¹ herbatê i jeszcze gorsz¹ kawê.To by³o jego biuro.A w tym miejscu pod oknem sta³o kiedyœ jego biurko.Teraz zajmowa³ je blokszarych szafek na akta i juka.Mia³ w³aœnie odwróciæ siê i uciec, gdy ktoœ poda³ mu styropianowy kubek zherbat¹.- Powrót syna marnotrawnego, co? - spyta³ Garry.- Proszê.- Czeœæ, Garry.Gdzie moje biurko?- ChodŸ têdy.Jak by³o na Majorce?- Majorce?- Przecie¿ zawsze jeŸdzisz na Majorkê! - zdziwi³ siê Garry.Szli po schodachprowadz¹cych na czwarte piêtro.- Nie tym razem - wyjaœni³ Richard.- W³aœnie mia³em powiedzieæ, ¿e coœ siê nie opali³eœ.- Nie - zgodzi³ siê Richard.- Có¿.No wiesz.Potrzebowa³em odmiany.Garry przytakn¹³.Wskaza³ rêk¹ drzwi, które odk¹d Richard pamiêta³, prowadzi³yzawsze do pomieszczenia z zapasami biurowymi i aktami.- Odmiany? To niew¹tpliwie odmiana jak siê patrzy.Pozwolisz, ¿e pogratulujêci jako pierwszy? Tabliczka na drzwiach g³osi³a:R.B.MAYHEWM£ODSZY WSPÓLNIK- Gratulujê - powtórzy³ Garry.To rzek³szy, zostawi³ go, a Richard wszed³ do swego gabinetu.Sta³o tam jego biurko.Trolle le¿a³y starannie pouk³adane w jednej z szuflad;wyj¹³ je i rozstawi³ po ca³ym pokoju.Mia³ w³asne okno z ³adnym widokiem narzekê i South Bank
[ Pobierz całość w formacie PDF ]