[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Nawet sobie nie wyobrażasz, jaki święty.— A o czym naucza? — zainteresował się zarządca napełniając kubek swego rozmówcy.— O wszystkim.Aż spamiętać trudno.— Na przykład?— Przede wszystkim o niewolnikach i bogatych.Nie wolno, powiada, mieć niewolników, bo inaczej nie dostaniesz się do królestwa niebieskiego.— Naprawdę?— Jasne! — Judasz pociągnął solidny łyk.— Bogaci zaś będą u Jehowy wozić ciężary zamiast wielbłądów.A za karę będzie ich Jahwe przewlekać przez ucho igielne.— Kiedy to będzie?— Wkrótce nastąpi koniec świata, ukaże się jeden taki anioł… termo… termo… nie pamiętam jak się nazywa, ale pamiętam, że jak palnie! Wszystko zgorzeje, ale ocaleją ci, którzy podstawiają lewy policzek, gdy biją ich w prawy.— Ciekawie naucza ten twój prorok.— A coś ty myślał? Nawet wskrzeszać z martwych potrafi.Czy ty wiesz, jak pierwszorzędnie wskrzesił w sobotę jedną dziewicę, córkę Jaira?— Tak… Powiedz, czy to prawda, co mówią — że to król żydowski?— A jakże! Taki mądry! Któż inny mógłby być królem, jak nie on? Judasz pożegnał się z zarządcą zapewniając go o swej dozgonnej przyjaźni i ruszył na spotkanie z Kuroczkinem.Jego handlowy sukces sprawiał, że czuł się niezwykle dumny ze swoich umiejętności.Zagadywał przechodniów i kilkakrotnie zatrzymywał się przy kramach, z których energiczni młodzieńcy wynosili towary.Postanowił kupić worek mąki, ale tylko machnięto nań ręką.— Nie wiesz, że zbliża się koniec świata? Komu teraz są potrzebne twoje pieniądze?— Pieniądze to zawsze pieniądze — odparł roztropnie Judasz i poszedł w stronę ogródka, w którym czekali towarzysze.Na ulicy Tkaczy napotkał idącą mu naprzeciw zbrojną eskortę dowodzoną przez jego nowego znajomego.Między strażnikami szedł Kuroczkin.Ręce miał skrępowane.Arcykapłan Kajfasz był od świtu w podłym humorze.Wczoraj miał wyjątkowo nieprzyjemną rozmowę z Poncjuszem Piłatem.Rzym domagał się pieniędzy.Zaproponowany przez prokuratora nowy podatek od oliwy z oliwek groził wybuchem zamieszek w całym kraju, pełnym najrozmaitszych pseudoproroków, podjudzających lud do zbrojnego powstania.Jacyś osobnicy, którzy nie wiadomo skąd znaleźli się w Jerozolimie, grabili kramy, powołując się przy tym na zbliżający się dzień Sądu Ostatecznego.I na domiar złego ten kaznodzieja, który mianuje się królem żydowskim! Podstępny Tyberiusz tylko czeka na coś w tym rodzaju, by rzucić na Judeę swe legiony i raz na zawsze zlikwidować te żałosne resztki dawnych swobód, które jego poprzednik pozostawił synom Izraela.Otwarły się drzwi i wszedł zarządca.— No i co? — zapytał Kajfasz.— Przywiodłem go.Musieliśmy go związać, bo w żaden sposób nie mogliśmy go obezwładnić.Każesz go wprowadzić, panie?— Poczekaj! — Kajfasz zamyślił się.Byłoby niewybaczalną lekkomyślnością przesłuchiwać tego samozwańca w swoim własnym domu.W Rzymie dowiedzą się i nie wiadomo jak to zinterpretują… — Wiesz co, odprowadź go do Annasza — oznajmił.Uznał, że lepiej narazić teścia, niż ryzykować samemu.— Tak jest, panie!— I poślij po Ben Zarcha i Hur Aria, niech też tam przyjdą.Kajfasz nie miał ochoty zwoływać Sanhedrynu.Na samą myśl o dyskusji bez końca, którą będzie prowadzić tych siedemdziesięciu ludzi, zrobiło mu się niedobrze.Poza tym nadawanie sprawie tak wielkiego rozgłosu nie miało sensu.— Idź! Powiedz Annaszowi, by rozkazał czekać na mnie!Kuroczkin, gdy wprowadzono go w więzach do komnaty, w której znajdowała się śmietanka judejskich teologów, nie posiadał się z wściekłości.— Co to ma znaczyć? — wrzasnął do Kajfasza, domyślając się, że to on jest tu najważniejszy.— Pamiętajcie, że ta samowola nie ujdzie wam płazem!— Nie wiesz, jak masz rozmawiać z arcykapłanem? — zarządca wymierzył mu siarczysty policzek.— Ja cię nauczę, jak masz się zwracać do godniejszych od siebie!Drugi cios sprawił, że Kuroczkinowi zawirowało przed oczyma.Chcąc uniknąć trzeciego uderzenia w ten sam, krwawiący już policzek, odwrócił się drugim bokiem.— Spójrz, panie! — zawołał zarządca do Kajfasza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]