[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jezu, musia³em odetchn¹æ!Nad sal¹ by³ balkon i nagle nasz³o mnie przemo¿ne pragnienie, ¿eby siê tamznaleŸæ ³ patrzeæ z góry na tê czeredê.Odepchn¹³em siê wiêc od baru,wkroczy³em w ¿ywio³ i œciskaj¹c mocno szklankê, zacz¹³em siê przepychaæw¹skimi przeœwitami miedzy tañcz¹cymi.Jedni byli ubrani na czarno, inni napurpurowo, jedni w winyl, inni w futra, jedni w dym i zio³a, inni w ³achmany,jeszcze inni w barchany.Reszta w jode³kê.By³y tu wszystkie kolory.Sp³ywa³emju¿ potem, kiedy natkn¹³em siê na kilka osób dziel¹cych siê w kó³eczkupiórkiem.Kiedy przechodzi³em obok, ktoœ z nich po³askota³ mnie w przelocie tympiórkiem po gardle, tylko w przelocie, tak ¿e odlatuj¹c od nich na skrzyd³achburzy w poœcigu za ofiar¹, zaledwie przez moment mia³em przed oczyma wizjêsk¹panych w ksiê¿ycowej poœwiacie ³¹k.Paczka by³a na Skrzyd³ach Burzy, iprzepychaj¹c siê dalej do schodów, unosi³em ze sob¹ s³odkie wra¿enie tego snu.Skrzyd³a Burzy pomog³y mi przecisn¹æ siê przez t³um i wspi¹æ po schodach.Czu³em siê, jakbym po nich frun¹³.Ku balkonowi, gdzie czeka³ na mnie œwiat.By³ to mój pierwszy Wurt od osiemnastu dni, od wieczoru, kiedy za³atwiliœmytamtego t³ustego gliniarza, i odnosi³em wra¿enie, ¿e wracam do domu, taki by³smakowity.Mo¿e s³ab³em w swoim postanowieniu? Z tym, ¿e to s³abniecie niewydawa³o mi siê wcale takie z³e.Na balkonie by³o spokojniej.Nie tak t³oczno.By³y tu krzes³a i ludzierozmawiaj¹cy ze sob¹ przy stolikach, i jedzenie.I jedzenie! Nie jad³em odtygodnia! Tak mi siê wydawa³o.Ale najpierw musia³em spojrzeæ w dó³, zobaczyæten œcisk z wysoka.I kiedy spojrza³em w dó³, ostatnie fragmenty Skrzyde³Burzy przyprawi³y mnie o wra¿enie, ¿e szybujê nad tañcz¹cymi; nad psami iwidmami, robo i Wurtami, mieszaj¹cymi siê w Rozkoszy.By³ tam ¯uk otrzeŸwia³y ju¿ po basowym odlocie, trochê jeszcze roztrzêsiony,ale uwijaj¹cy siê wœród t³umu jak roboprostytutka, przyjmuj¹cy piórka odprzypadkowych znajomych.Rozejrza³em siê wiêc za Mandy.Nigdzie jej niewidzia³em.Ale wypatrzy³em Tristana i Suzie, którzy, podtrzymuj¹c w górzeswoje wspólne w³osy, snuli siê poœród narodu.Jezu! By³a tam te¿ tawidmodziewczyna, jak ona siê nazywa³a? Próbowa³a spuœciæ nam ³omot wButelkowie.Chmura! I nie do wiary, Skryba równie¿ tam by³, wsuwa³ sobie piórkow usta.Nie! Niemo¿liwe! Ja jestem tutaj, na balkonie, nie tam na dole! Tam nadole nie ma prawa mnie byæ! Usi³owa³em nad sob¹ zapanowaæ, stara³em siêustaliæ, gdzie w koñcu jestem.Obserwowa³em siebie rozp³ywaj¹cego siê w t³umie, w dymie.I tak by³o lepiej.Byæ znowu jednym, znowu stanowiæ jednoœæ.Teraz pojawi³a siê Mandy.Zobaczy³em j¹.Sta³a w œcisku, a jakiœ frajer³askota³ j¹ w usta piórkiem, bez w¹tpienia Pomowurtem, w nadziei, ¿e j¹podjara.Spróbuj Krwiowurtem, pacanie.Bêdziesz mia³ wiêksze szansê.Facetowichyba nie wysz³o, bo chwilê potem kuli³ siê ju¿ i trzymaj¹c kurczowo za jaja,osuwa³ w t³um.Niewielu stamt¹d wstawa³o.Mandy z³owi³a jednak piórko w locie.Cholera! Co za dziewczyna! Fajnie by³oby siê budziæ z tak¹ u boku, z dniemprzygód w perspektywie.I w tym momencie z bliska, z lewej strony, ktoœ mnie zagadn¹³, ale by³emprzecie¿ pewien, ¿e nikogo tam nie ma.Odwróci³em siê zatem i jednak ktoœ tamsta³.ten D¿entelmen.Tylko tak mo¿na go okreœliæ.D¿entelmen by³ odziany wwiedzê i cierpienie.I w groszkowozielony trzyczêœciowy garnitur z tweedu, zeskórkowymi epoletami.Twarz os³ania³y mu gêsta broda i w¹sy, które w jakimœsensie rekompensowa³y cofaj¹ce siê z czo³aw³osy.To, co z nich zosta³o, zaplecione by³o z ty³u g³owy w jakiœskomplikowany wêze³, który zwisa³ mu nad ramieniem.Oczy mia³ intensywnie¿Ã³³te, ³agodne i rozmarzone.Rozbudza³y najgorsze wspomnienia.Wargi mia³ pe³nei czerwone, i kiedy siê rozchyla³y podczas mówienia, wydawa³o mi siê, zezwraca siê bezpoœrednio, bezpoœrednio do mej duszy.- Tak.Ta dziewczyna jest warta zachodu - powiedzia³, jakby mia³ wgl¹d wewszystkie moje sekretne myœli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]