[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wybredność w jedzeniu nie jest cechą ludzi wzniosłego ducha; Sokrates swojego ducha karmił czosnkiem, który nie jest potrawą bogów.Toteż, kiedy Ignaś czynił wilcze ruchy, aby pogryźć jakąś twardość, Raczek zapytał go dobrotliwie:— Czy masz słabe zęby, Ignasiu?— Nie — odrzekł wygłodzony Ignaś — ale tego rozgryźć nie mogę.Okazało się przy bliższym badaniu, że był to kawałek postronka wyborną sztuką kucharską ukrytego w siekanym mięsie.— Zarżnięto krowę i zapomniano zdjąć z jej rogów postronek — oświadczył Raczek.— Rzeźnicy bywają roztargnieni…Udali się potem na włóczęgę w bladym, jasnozłotym słońcu a przysiadłszy na ławce w Łazienkach rozważali głębokie sprawy.Ignaś dostał wypieków na wieść, że jest właścicielem fraka, i podniecony słuchał mądrych planów Raczka.— Frak pójdzie na szmelc i zostanie sprzedany po długich targach, a pan Ignacy pójdzie do szkoły.Nie będziesz, brzdącu jeden, zbijał bąków! Chcesz się uczyć?Ignaś odpowiedział zachwyconym spojrzeniem, nie umiejąc znaleźć najcudowniejszego jakiegoś słowa.— To nie będą żarty! — dodał Raczek ostrzegawczo, — Ja w tych sprawach żartów nie znam.Słowa te wyszczerzyły zęby jak krwawe buldogi, chłopczyna jednak wcale się nie przeraził, zachwyt bowiem tak go napełnił całkowicie, że na strach nie było już miejsca w małym ciele.Zwiastunem tego zachwytu był okrzyk:— Pan jest najmądrzejszy na świecie! O, ile lat pan musiał się uczyć!— Ukończyłem parę uniwersytetów… — rzekł Raczek niedbałe.Pomyślawszy jednak z rumieńcem na sercu, że jest niegodnym łgarzem, dodał szybko:— O ile sobie przypominam, ze dwa… ze trzy… Coś około tego… Ale mniejsza o mnie! Ciebie trzeba posłać do szkoły…— Jak ja się panu…— Nie kończ! Będziesz miał czas dziękować, kiedy dojdziesz do czegoś.Nie myśl zresztą, mój Ignasiu, że ja to robię bez odpowiedniej kalkulacji.Hol ho! Na mądrzejszego trafiłeś, niż to sobie wyobrażasz… Bo to… widzisz, chłopcze, ja sobie myślę tak: podzielisz się, panie Raczek, kawałkiem chleba z panem Ignacym, a za to kiedyś pan Ignacy podzieli się z tobą.Ja jestem chytry lis, mój drogi! Więc nie ma za co dziękować, nie wiadomo bowiem, kto komu będzie więcej zawdzięczał.To, co robię, to doskonały interes, ale dla mnie.Nie krępuj się, Ignasiu.W odpowiednim czasie za te wszystkie nędzne mizerności, które ode mnie otrzymasz, ja ciebie, panie miły, obedrę ze skóry.Prawdę mówiąc, to mi cię szczerze żal…Ignaś nieśmiałym ruchem położył rączynę na wyschniętej, żylastej ręce starego człowieka, a na drugiej jego ręce ułożyła — się złota, słoneczna, ciepła plama jak złoty liść jesienny, a on rozważał w dobrym sercu, co mu większą sprawia pieszczotę: czy ten pocałunek ręki dziecięcej, czy pocałunek słońca? Więc dodał cicho:— Ot, gadam, aby gadać… Nie zwracaj na to uwagi, mój chłopcze… Podzielę się z tobą wszystkim, bo jesteś sierota… No i ja jestem sierota…— Czy pan nie ma nikogo na świecie? — zapytał cicho Ignaś.— Nikogo… Nikogo…Słowa te upadły tak cicho jak dwa liście oderwane od gałęzi.— Od wielu lat jestem sam — mówił Raczek, jakby serdecznie się zwierzając.— Czasem nie mam do kogo zagadać, a nie ma gorszego nieszczęścia dla siwej głowy jak samotność.Zresztą, co tam głowa! Siwe serce nie może być samotne…Pragnie przytulić się, pragnie ogrzać się, bo chłód coraz większy na nie pada, pragnie uśmiechnąć się, a dokoła jest pustka.Samotność jest straszną rzeczą.Niech nas Bóg chroni przed nią… Dlatego nie opuszczaj mnie, chłopcze… Nigdy mnie nie opuszczaj…Oczy Ignasia napełniły się zdziwieniem… Przecież to on powinien na kolanach błagać, aby go ten dobry stary człowiek nie opuścił, a ten stary człowiek jego o to prosi.— Ja nigdy pana nie opuszczę! — rzekł szybko.— To dobrze, to dobrze!… — szepnął Raczek i jakby chcąc rozwiać wzruszenie zaśmiał się niepewnie.— Ale my sobie gadamy niestworzone historie, a nikt z nas nie pomyślał, jak się dzisiaj dostać do naszej jaskini strzeżonej przez smoka.— Widziałem dziś indycze jajo! — rzekł Ignaś z nagłym ożywieniem.— Co takiego widziałeś? — zapytał Raczek ze zdumieniem.— Indycze jajo.Pan tak przecież mówił o córce gospodyni.— Aha! Rozumiem… mówisz o piegowatym pisklęciu smoka.Jakże to mogłeś ją widzieć?— To tak było: kiedy wymknąłem się dzisiaj rano, spotkałem w bramie taką małą dziewczynkę, bardzo nakrapianą, która niosła bułki.Spojrzała na mnie podejrzliwie i pyta: „Z których ty drzwi wyszedłeś?” A ja jej na to: „Z żadnych drzwi nie wyszedłem, bo ja tu szukam jednego pana…” „Jakiego pana?” —powiada ona i widać, że mi nie wierzy.„Pana Lepajłły!” — odpowiedziałem, bo mi właśnie przyszedł na myśl.Wtedy ona roześmiała się i powiada: „Takiego tutaj nie ma, bo tu nie menażeria!” Głupia, proszę pana, czy nie?— Ona głupia, a ty zdrowo łgałeś.Teraz jednak musisz dobrze uważać, bo dziewczyna ma piegi na obliczu, ale nie na oczach.Zobaczy cię, narobi krzyku, i koniec z nami.Czuj duch, Ignasiu! A teraz chodźmy.Ja pójdę zasięgnąć języka w sprawie twojej szkoły, a ty z nastaniem ciemności bądź przy bramie domu.Udało się raz, uda się drugi raz — zanim będę miał odwagę pogadać z gospodynią.Do rozmowy doszło wbrew wszelkim spodziewaniem tego dnia jeszcze.Powtórzywszy wszystkie chytre podstępy z wczorajszego wieczora i nakarmiwszy Ignasia, Raczek poszedł do pracy.Zaostrzył ołówek jak harpun, na który za chwilę zacznie nabijać czarne mątwy błędów, i czekał na pierwsze korekty; wonczas wszedł Naleśnik z oznajmieniem, że pana Raczka wzywają do telefonu.Ponieważ nie zdarzało się to nigdy, Raczek poczuł bicie serca jak jego dziadkowie na widok telegramu.Usłyszawszy głos, Raczek zadrżał.— Indycze jajo! — szepnął ze strachem,Dziewczynka telefonowała z apteki, aby pan Raczek natychmiast powracał do domu, gdyż w jego pokoju schwytano młodego rzezimieszka.— …Mama kazała panu powiedzieć, że to pewnie pański wspólnik, bo on gada, że pan go zna.I że zaraz przyjdzie policja!— Boże drogi! — jęknął zrozpaczony Raczek.Kiedy wpadł do domu, wpadł zaraz w niezmierny gniew.W piekielnym mieszkaniu był piekielny krzyk i harmider.Ignaś, z wielkim przerażeniem w oczach, siedział na krześle, przywiązany do jego grzbietu postronkiem używanym do suszenia bielizny.Stróż pilnował drzwi.Gospodyni wołała wniebogłosy, że pan Raczek ukrył u siebie mordercę, który miał ją w nocy zarżnąć kuchennym nożem.„Indycze jajo” bulgotało indyczą modą przeraźliwe historie;— …Ja go już dzisiaj rano widziałam, jak chodził na przeszpiegi.On tu już musiał być poprzedniej nocy… Nie bój się, mamusiu, bo jego i tak powieszą… Taki mały, a już taki zbój!— Nie zbliżaj się — krzyknęła mamusia — bo cię jeszcze ugryzie! O! Jest pan nareszcie! Będzie pan miał ładny bał, panie Raczek!Raczek po raz pierwszy w swoim życiu ryknął.Dosłownie ryknął [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • coubeatki.htw.pl