[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Amatis.Clary pomyœla³a o jej ma³ym domu nad kana³em w Idrisie, o tym,jaka by³a uprzejma, jak kocha³a ojca Jace’a.Proszê, spójrz na mnie.Proszê,poka¿mi, ¿e nadal jesteœ sob¹.Amatis jakby us³ysza³a jej niem¹ modlitwê, bo unios³ag³owê i na ni¹ spojrza³a.I uœmiechnê³a siê.Nie mi³ym ani koj¹cym uœmiechem, tylko mrocznym,zimnym i rozbawionym.Z tak¹ min¹ mog³aby patrzeæ na ton¹cego i nawet niekiwn¹æ palcem.To nie by³ uœmiech Amatis.To w ogóle nie by³a Amatis.SiostraLuke’a zniknê³a.Jace ju¿ wczeœniej zabra³ rêkê z jej ust, ale Clary nie mia³a ochoty krzyczeæ.Nikt tutaj by jej nie pomóg³, a osoba wi꿹ca j¹ w ramionach nie by³a Jace’em.Jakubranie zachowuje kszta³t w³aœciciela, nawet jeœli jest nienoszone od lat, albopoduszka kszta³t g³owy osoby, która ostatnio na niej spa³a, nawet jeœli ta oddawnanie ¿yje, równie¿ z niego zosta³a pusta skorupa, któr¹ ona wype³ni³a swoimipragnieniami, mi³oœci¹ i marzeniami.I robi¹c to, wyrz¹dzi³a prawdziwemu Jace’owi straszn¹ krzywdê.Usi³uj¹c goratowaæ, niemal zapomnia³a, kogo ratuje.I przypomnia³a sobie, co jejpowiedzia³ wci¹gu tych paru chwil, kiedy by³ sob¹.„Nienawidzê myœli, ¿e on jest z tob¹.On.Ten drugi ja”.Jace wiedzia³, ¿e to s¹ dwie ró¿ne osoby, ¿e on, okradziony zeswojejduszy, wcale nie jest sob¹.Próbowa³ oddaæ siê w rêce Clave, a ona mu nie pozwoli³a.Nie uszanowa³ajego ¿yczenia.Dokona³a wyboru za niego – w chwili ucieczki i paniki, alejednakgo dokona³a – nie zdaj¹c sobie sprawy, ¿e Jace wola³by umrzeæ ni¿ byæ taki, i¿eona nie tyle uratowa³a mu ¿ycie, ile skaza³a go na egzystencjê, któr¹ gardzi³.Opar³a siê na nim, a Jace, bior¹c jej nag³¹ zmianê za wskazówkê, ¿e ju¿ niebêdzie z nim walczyæ, rozluŸni³ chwyt.Ostatni z Nocnych £owców w³aœnie stan¹³przed Sebastienem i skwapliwie wyci¹ga³ rêkê po Piekielny Kielich.– Clary.– zacz¹³ Jace.Nigdy siê nie dowiedzia³a, co chcia³ powiedzieæ.Rozleg³ siê krzyk.Nocny£owca siêgaj¹cy po Kielich zachwia³ siê do ty³u ze strza³¹ w szyi.Clary zniedowierzaniem odwróci³a g³owê i zobaczy³a Aleca w stroju bojowym, z ³ukiem,stoj¹cego na kamiennym dolmenie.Uœmiechn¹³ siê z satysfakcj¹ i siêgn¹³ przezramiê po nastêpn¹ strza³ê.I wtedy za nim wyla³a siê na równinê reszta wojowników.Stado wilkówbieg³o nisko przy ziemi.Ich cêtkowane futra lœni³y w ró¿nobarwnym œwietle.Clarydomyœli³a siê, ¿e s¹ wœród nich Maia i Jordan.Za nimi równym szeregiempod¹¿aliznajomi Nocni £owcy: Isabelle i Maryse Lightwood, Helen Blackthorn i AlinePenhallow, Jocelyn o rudych w³osach widocznych nawet z daleka.By³ te¿ z nimiSimon, zza którego pleców wystawa³a rêkojeœæ srebrnego miecza.I Magnus zrêkami sypi¹cymi niebieskie iskry.Serce Clary podskoczy³o w piersi.– Jestem tutaj! – krzyknê³a do nich.– Jestem tutaj!* **– Widzicie j¹? – zapyta³a z niepokojem Jocelyn.– Jest tam?Simon próbowa³ siê skupiæ, ¿eby wyostrzonymi zmys³ami wampira wy³owiæznajomy zapach krwi spoœród ró¿nych jej rodzajów przemieszanych ze sob¹:Nocnych £owców, demonów, Sebastiana.– Widzê j¹! – wykrzykn¹³.– Jace j¹ trzyma i ci¹gnie poza liniê Nocnych£owców.– Jeœli s¹ lojalni wobec Jonathana, tak jak byli wobec Valentine’a, utworz¹mur z cia³, ¿eby go chroniæ.Clary i Jace’a równie¿.– Zielone oczy Jocelynp³onê³ymacierzyñsk¹ trosk¹ i furi¹.– Bêdziemy musieli siê przez nich przedrzeæ, ¿ebydonich dotrzeæ.– Musimy dopaœæ Sebastiana – stwierdzi³a Isabelle.– Simonie, utorujemy cidrogê.Zdzielisz go Wspania³ym, a kiedy upadnie.– Inni prawdopodobnie siê rozpierzchn¹ – dokoñczy³ Magnus.– Albo,zale¿nie od tego, jak bardzo s¹ zwi¹zani z Sebastianem, zgin¹ razem z nim.Przynajmniej miejmy tak¹ nadziejê.– Wyci¹gn¹³ szyjê.– A skoro ju¿ mowa onadziei, widzieliœcie strza³ Aleca? To mój ch³opak.Rozpromieniony, poruszy³ palcami.Strzeli³y z nich niebieskie iskry, a on ca³ysiê rozjarzy³.Tylko Magnus ma dostêp do cekinowej zbroi, pomyœla³ z rezygnacj¹Simon.Isabelle odwinê³a bicz z nadgarstka.Bat wystrzeli³ przed ni¹ jak jêzykz³otegoognia.– Jesteœ gotowy, Simonie? – zapyta³a.Znajdowali siê jeszcze w pewnej odleg³oœci od wrogiej armii – sam niewiedzia³, jak inaczej o nich myœleæ.Nocni £owcy w czerwonych szatach istrojachbojowych, uzbrojeni po zêby, krzyczeli w zamieszaniu.Simon nie zdo³a³pohamowaæ uœmiechu.– W imiê Anio³a, z czego tu siê œmiaæ? – skarci³a go Izzy.– Ich serafickie miecze ju¿ nie dzia³aj¹ – wyjaœni³ Simon.– Próbuj¹ siêzorientowaæ, dlaczego.Sebastian w³aœnie poleci³, ¿eby u¿yli innej broni.Od linii przeciwników dobieg³ nastêpny okrzyk, kiedy z grobowca polecia³akolejna strza³a i wbi³a siê w plecy przysadzistego Nocnego £owcy w czerwonejszacie, a ten zatoczy³ siê do przodu.Szereg siê za³ama³, powsta³o coœ wrodzajuwyrwy w murze.Simon, widz¹c swoj¹ szansê, puœci³ siê przed siebie biegiem, areszta popêdzi³a za nim.Przypomina³o to nurkowanie noc¹ w czarnym oceanie pe³nym rekinów iinnych groŸnych, zêbatych morskich stworzeñ.To nie by³a pierwsza bitwa, wktórejSimon bra³ udzia³, ale podczas Wojny w Idrisie mia³ na czole Znak Kaina.Choæw³aœciwie Znak jeszcze nie zacz¹³ wtedy dzia³aæ, wiele demonów cofa³o siê najegowidok.Simon nie s¹dzi³, ¿e bêdzie za nim têskni³, ale teraz, kiedy stara³ siêprzedrzeæ przez g¹szcz Nocnych £owców, którzy próbowali ci¹æ go mieczami,pomyœla³, ¿e jednak chcia³by go mieæ z powrotem.Isabelle kroczy³a po jednejjegostronie, Magnus po drugiej, chroni¹c go.chroni¹c Wspania³ego.Bicz Isabelleœpiewa³ mocno i pewnie, rêce Magnusa plu³y ogniem, czerwonym, zielonym iniebieskim.Kolorowe p³omienie trafia³y w mrocznych Nefilim, pal¹c ich namiejscu.Inni Nocni £owcy krzyczeli, kiedy wilki Luke’a skaka³y im do garde³.Jakiœ sztylet ci¹³ go z zadziwiaj¹c¹ szybkoœci¹ w bok.Simon krzykn¹³, aleszed³ dalej, wiedz¹c, ¿e rana sama siê zagoi w mgnieniu oka.Par³ do przodu.I nagle zamar³.Przed nim pojawi³a siê znajoma twarz.Siostra Luke’a.Amatis.W jej oczach dostrzeg³ b³ysk rozpoznania.Co ona tutaj robi³a? Przysz³a walczyæuich boku? Ale.Rzuci³a siê na niego z lœni¹cym sztyletem w rêce.Okaza³a siê szybka, ale nietak szybka, ¿eby nie móg³ go uratowaæ refleks wampira.gdyby nie zaskoczenie,które spowolni³o jego reakcjê.Amatis by³a siostr¹ Luke’a.Zna³ j¹, i tenmomentniedowierzania móg³by oznaczaæ jego koniec, gdyby Magnus nie skoczy³ przedniegoi nie odepchn¹³ go do ty³u
[ Pobierz całość w formacie PDF ]