[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A ojciec.Wpychając gdzieś palce, powinnaś wiedzieć, co cię może spotkać, mówił jej, gdy została pogryziona przez owady.Teraz długo przyglądała się chłopcu i dopiero poniewczasie zorientowała się, że została otoczona.Nieprzytomnie kręciła się wkoło, próbując ich przestraszyć, znaleźć jakąś lukę w szeregu.Oni jednak zacieśniali krąg, aż poczuła bliskość ich ciał.Pomyślała, że chyba nadszedł czas jej śmierci.Chociaż jednemu postanowiła przyłożyć, lecz po chwili była unieruchomiona, trzymali ją za ramiona, za włosy.Kilku trzymało pałki, gestami pokazali jej, co się stanie, gdy zacznie krzyczeć.To idiotyczne, pomyślała.Żaden z nieprzystosowanych nikogo dotąd nie zabił.Byli dziwni, ale konsekwencja działania nie była ich zaletą.Pewnie za chwilę stracą nią zainteresowanie i wtedy im ucieknie.Prowadzili ją pomiędzy sobą, ledwo dotrzymywała im kroku.Rozglądała się uważnie, starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów z ukształtowania terenu.Jeśli nie odnajdzie jej lin z braćmi, to na pewno uczynią to rodzice, znający ten obszar.Za rodzicami pojawią się uzbrojeni strażnicy, a wtedy ci smarkacze dostaną za swoje.Ale teraz najważniejsze było, żeby nie użyli wobec niej przemocy.Droga wiła się między formacjami skalnymi, ledwie się domyślała kierunku, w którym zmierzali.Zaczęła ją dopadać depresja i zwątpienie, ale zdrowy rozsądek kazał jej te uczucia zwalczyć.Wreszcie doszli do ciemnego wzniesienia - kopuły jaszczurów.Jakiś chłopak pokazał jej ręką.że ma wejść do środka.- O nie.Nie zmusicie mnie, żebym weszła do tej nory, rozumie cie?! Oni tu przyjdą i zabiją was! - krzyknęła, przypominając sobie polowanie na Kalibany.- Właź! - chłopak wyciągnął rękę, wskazał palcem ciemny otwór, po czym zacisnął dłoń w pięść, demonstrując tym siłę.Wydało jej się, że ten gest zmusił do posłuchu całą okolicę.Czyjeś ręce zaci snęły się wokół jej ramion i pociągnęły, bezwładną, w stronę otworu do kopuły.Prowadzili ją do młodego, pięknego mężczyzny.- Green - szepnęła w chwili, gdy rozpoznała tę twarz.Byl bardzo podobny do swoich pięknych braci, ale jednocześnie odmienny.Byt szalony.Wszyscy pozostali też podeszli do niej.Mężczyźni i kobiety.- Już was poszukują - powiedziała.- Lepiej się stąd wynoście.Podszedł do niej jeden.W jego oczach widziała obłęd.Jane chciałaby być kamieniem, ta myśl ją uspokoiła, do czasu, gdy mężczyzna dotknął jej piersi.- Ludzie z obozu z pewnością tego nie pochwalą.Zaraz pożałowała swych słów.Jeśli chciała stąd wyjść żywa, nie powinna im grozić.Chłopak obmacałjej odzież, a Jane stała bez ruchu, bojąc się o swoje życie.Nie chciała znaleźć się pod tym brudasem.Oni wszyscy byli bardzo brudni, ale ich ruchy były łagodne.Byli przyjaźni, głaskali japo włosach, delikatnie dotykali.To uspokoiło ją nieco, skierowało w stan między marzeniem a snem.5.- Nie ma jej - powiedział Jin, rozglądając się po płaskowyżu.Spojrzał na brata, jakby Mark wiedział, co pchnęło Jane do samotnej wędrówki.- Po prostu zniknęła.- Widocznie zdecydowała się zejść sama - Mark stwierdził rzecz oczywistą dla nich obu.Jin ruszył do przejścia pomiędzy dwoma skałami i zaczął zbiegać w dół.- Musimy zwołać pozostałych - krzyczał za nim Mark.- Trzeba zorganizować poszukiwania.-Ty idź! - odkrzyknął Jin.Brat jeszcze wołał coś za nim, ale on tylko biegł w dół.Na zachodzie błyskało jeszcze trochę pomarańczowe słońce, ale wokół zapadła już ciemność.Ta kobieta przyszła tu za nimi - a głównie do niego - bo on i jego bracia posiedli umiejętność zdobycia każdej kobiety, jakiej pożądali.Przyszła tu dobrowolnie, łamiąc tym samym wszelkie obowiązujące zasady.To była jej własna decyzja, nikt jej nie zmuszał, ale trudno było dociekać, co ją spowodowało.Było im cudownie, w ich kryjówce - oni tylko się zmieniali, a ona, równie dzika co oni, nawet nie poprosiła o chwilę przerwy.Była odważna, ale Jin nie przypuszczał, by ktokolwiek z głównego obozu, nawet gdyby wspiął się samotnie pod górę, potrafił sam zejść.Ona widać miała więcej odwagi niż rozsądku, dlatego nie mogła usiedzieć w jednym miejscu.lane Flanahan-Gutierrez była kimś więcej niż tylko człowiekiem z urodzenia.Jej ojciec zasiadał w Radzie, a matka dowodziła ochroną, więc na pewno czekały ich specjalne szykany.- Jane! - krzyknął, zbiegając ścieżką w stronę wałów.W krętym labiryncie co chwila gubił w ciemnościach drogę, ale zawsze ją odnajdywał.Po omacku.- Jane!Przypomniał sobie jej chmurną minę, gdy ją opuszczali na górze.Jeśli udało jej się zejść w dolinę, musiała przechodzić między walami Kalibanów.Miał nadzieję, że szła tędy.Lecz im bardziej zagłębiał się między budowle, słysząc syczenie i stąpnięcia Kalibanów, coraz bardziej ogarniał go strach.Nie dbał już o własne bezpieczeństwo, obawiał się tylko, co mogło przytrafić się dziewczynie, nie znającej tutejszych niebezpieczeństw.Można było bowiem przejść tędy niepostrzeżenie, nie będąc zauważonym przez jaszczury, ale istniały jeszcze inne pułapki: głębokie wykroty, nagłe spadki terenu oraz nieprzystosowani, koczujący w tych stronach.Te dzikie dzieciaki miały zwyczaje dużo groźniejsze od zachowań Kalibanów.Obsiadły go skrzydlate jaszczurki, które całymi stadami gnieździły się w drzewach.Ledwo zdołał się od nich opędzić.- Jane! Jane!Kiedy dotarł do ostatniego wału, był totalnie zmęczony i spocony.W mroku widziałjuz światła obozu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]