[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nadepnął na hamulec i zatrzymał furgonetkę.- Jackson, wysiądź z wozu i podejdź powoli do bramy domu pana Quayle’a.Jak ma na imię twój odźwierny? - To pytanie skierowane było do Justina.- Omari - odparł Justin.- Powiedz Omariemu, że jak furgonetka podjedzie, ma w ostatniej chwili otworzyć bramę i zamknąć ją, jak tylko będziemy w środku.Zostań z nim, żeby się upewnić, że zrobi wszystko, jak trzeba.Teraz.Jackson wygramolił się z furgonetki, przeciągnął się, poprawił pasek i wreszcie zszedł powoli ze wzgórza do żelaznej bramy posiadłości Justina, gdzie pod okiem policji i dziennikarzy zajął miejsce obok Omariego.- W porządku, cofnij - nakazał Woodrow Livingstone’owi.- Bardzo powoli.Nie spiesz się.Livingstone zwolnił hamulec i, nie gasząc silnika, pozwolił furgonetce zjechać do tyłu z pochyłości, aż tylna klapa znalazła się na wysokości podjazdu do domu.Mogli pomyśleć, że chce zawrócić.Jeśli jednak tak pomyśleli, szybko zmienili zdanie, bo w następnej chwili nadepnął pedał gazu i popędził tyłem w stronę bramy, rozganiając zaskoczonych dziennikarzy na lewo i prawo.Brama otworzyła się błyskawicznie, ciągnięta z jednej strony przez Omariego, z drugiej przez Jacksona.Gdy furgonetka przejechała, znów się zatrzasnęła.Jackson, już za ogrodzeniem, wskoczył w biegu do wozu, który zatrzymał się dopiero przy werandzie, wjeżdżając na dwa stopnie, tak że do drzwi frontowych zostało tylko kilka cali.Lokaj Justina, Mustafa, otworzył je od wewnątrz na oścież, a Woodrow wypchnął Justina, po czym wskoczył za nim do holu, zatrzaskując drzwi za sobą.W domu panowały ciemności.Z uwagi na Tessę czy też na dziennikarzy, służba zaciągnęła story.Trzech mężczyzn stało w holu - Justin, Woodrow i Mustafa.Mustafa szlochał cichutko.Woodrow widział w mroku jego pomarszczoną twarz, grymas odsłaniający białe zęby, łzy płynące strumieniem po policzkach, prawie przy uszach.Justin trzymał Mustafę za ramię i pocieszał go.Zaskoczony tą nieangielską demonstracją uczucia Woodrow poczuł urazę.Justin przyciągnął służącego do siebie, aż zaciśnięta szczęka Mustafy spoczęła na jego barku.Woodrow, zakłopotany, odwrócił wzrok.Dalej, w korytarzu widać było inne cienie wyłaniające się z części przeznaczonej dla służby: jednoręki nielegalny uchodźca z Ugandy, który pomagał Justinowi w ogrodzie, jego imienia Woodrow nigdy nie był w stanie zapamiętać, i nielegalna imigrantka z południowego Sudanu, imieniem Esmeralda, która ciągle miała problemy z chłopcami.Tessa była zawsze bardziej skłonna ulec łzawym opowieściom, niż podporządkować się krajowemu prawu.Czasem jej służba domowa przypominała pensjonariuszy przytułku dla ułomnych i odrzuconych.Woodrow nieraz zwracał na to uwagę Justinowi i zawsze było tak, jakby mówił do ściany.Tylko Esmeralda nie szlochała.Zamiast tego przybrała ów drewniany wyraz twarzy, który biali biorą omyłkowo za grubiaństwo albo obojętność.Woodrow wiedział, że jest inaczej.To była poufałość.Jej twarz mówiła - oto jak toczy się prawdziwe życie, gdzie jest smutek i nienawiść i ludzie zarąbani na śmierć.To jest nasza codzienność, którą znamy, odkąd przyszliśmy na świat, a wy, wazungu, jej nie zaznaliście.Justin łagodnie odsunął Mustafę i oburącz uścisnął dłonie Esmeraldy, a ona przytknęła głowę z warkoczykami do jego czoła.Woodrow odniósł wrażenie, że dopuszczono go do kręgu powiązanego takim uczuciem, jakie nawet mu się nie śniło.Czy Jurna też by tak szlochał, gdyby Glorii poderżnięto gardło? Pewnie, jak cholera.A Ebediah? A nowa służąca Glorii, jak jej tam na imię? Justin przycisnął do siebie ugandyjskiego ogrodnika, pogłaskał go po policzku, potem odwrócił się do wszystkich tyłem i schwycił za poręcz przy schodach.Przez chwilę wyglądał na starego człowieka, którym wkrótce przecież się stanie.Zaczął gramolić się do góry.Woodrow patrzył, jak dociera na mroczne piętro i niknie w sypialni, w której nigdy nie był, choć wyobrażał ją sobie ukradkiem na niezliczone sposoby.Kiedy Woodrow stwierdził, że jest sam, zaniepokoił się.Czuł się tak za każdym razem, gdy wchodził do jej domu, jak wiejski chłopak, który przyjechał do miasta.Na raucie, wielkie mi rzeczy, czy nie znam tu wszystkich? Za jaką sprawą mamy się opowiedzieć tego wieczoru? W którym pokoju będzie ona? Gdzie jest Bluhm? Najpewniej u jej boku.Albo siedzi w kuchni i przyprawia służbę o paroksyzmy śmiechu.Woodrow przypomniał sobie cel, z jakim tu przybył, i w półmroku korytarza wymacał drogę do drzwi salonu.Były otwarte.Promienie porannego słońca przebijały się między zasłonami, oświetlając tarcze, maski i frędzlaste, ręcznie tkane przez paralityków kilimy.Tymi kilimami Tessie udało się ożywić ponure służbowe umeblowanie.Jak to się działo, że dzięki takim rupieciom wszystko stawało się ładne? Taki sam ceglany kominek jak u nas, takie same żelazne kraty, udające dębowe belki ze Starej Wesołej Anglii.Wszystko jak u nas, tylko mniejsze, bo Quayle’owie nie mieli dzieci i byli o rangę niżej.Więc dlaczego dom Tessy zawsze wyglądał prawdziwie, a nasz wciąż jest jego niewyobrażalnie brzydką siostrzycą?Stanął na środku pokoju, sparaliżowany mocą wspomnień
[ Pobierz całość w formacie PDF ]