[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W triumfie zawył jak kojot, zeskoczył z ławki i popędził do motoroweru.Ruszył ostro, odjechał na tylnym kole, wzniecając tumany kurzu.- Przykro mi - powiedziała Ember.- To moja wina.Yute spojrzał w jej zielone oczy zachodzące łzami.- Nie, to wcale nie jest twoja wina.On to zrobił, nie ty.- Uśmiechnął się do Ember.- Nie jesteś niczemu winna.Skinęła głową.Tuman kurzu na drodze wzniósł się wysoko.Stukot dwusuwowego silnika odbił się o zbocze porośniętych lasem gór.- Jacy są rodzice tego chłopaka?- Nie ma matki.A ojciec chyba się go pozbył.Mieszka z babką, tak mi się wydaje.To najgorszy łobuz w szkole.Wszystkie dzieci się go boją.Nauczyciele też.- Ale ty nie?- Po co nagrywał pan zwykły szkolny mecz?Nieważne, że powie Jimmy’emu i Chenie, zdecydował Yute.To nie do zniesienia, że muszę ją obserwować na odległość.Chcę prowadzić badania na wszystkich poziomach, z bliska.A do tego potrzebna jest zgoda samej Ember.- Nazywam się Yute Nahadeh.Jestem antropologiem.Rodzice powiedzieli ci chyba o mnie?Ember skinęła powoli głową, patrząc na Yute szeroko otwartymi oczami.- Filmowałem ciebie.Pewnego dnia się spotkamy i wtedy powiem ci, kim naprawdę jesteś.- Muszę już iść - powiedziała Ember.Yute patrzył za nią.Odwróciła się, a potem wskoczyła na rower, stanęła na pedałach i odjechała.- Tylko ja mogę ci pomóc - powiedział cicho Yute.- Przyjdziesz do mnie.Może upłynie wiele lat, ale będę czekał.*Ember wśliznęła się do łóżka między śpiących rodziców i położyła na plecach.Ojciec westchnął, przewrócił się we śnie na drugi bok.Matka otworzyła oczy.Za oknem księżyc w trzeciej kwadrze oświetlał czubki sosen rosnących na grzbiecie Big Drum Ridge.Słychać było cykanie świerszczy, kumkanie żab drzewnych i piskliwy dialog dwóch puchaczy.- Miałaś zły sen, kochanie? - Spytała Chena.Ember skinęła głową.- Ten sam?- Tak - potwierdziła cicho Ember.- Ale tym razem obudziłam się, zanim ludzie zakopali się w lodowej jaskini.Matka objęła ją ramieniem i przytuliła.- Kiedy zrozumiesz, co chcą ci powiedzieć duchy opiekuńcze, sen przestanie być potrzebny.- Zawsze to powtarzasz, mamo.- Bo to prawda - szepnęła Chena zamykając oczy.- Łososie uciekają - powiedział ojciec przez sen.Ember zachichotała.- Łap je szybko, tato.Czuła się bezpiecznie między rodzicami.Ciepło ich ciał przenikało jej mocne mięśnie.Odetchnęła głęboko.Skóra Jimmy’ego i jego długie włosy pachniały rybami i potem, tytoniem ze skrętów, żywicą sosnową i cedrową, benzyną, skórzanymi butami i dżinsami, a także psem Chinookiem.Chena pachniała mydłem ziołowym i szamponem rozmarynowym, pastą miętową, rozgrzaną bawełną i szczególnym ziemistym aromatem, który kojarzył się Ember z zapachem wszystkich dorosłych kobiet.Nos, pomyślała.Tak mnie nazywają Nahvi i Ona.Ale jak mam się tego pozbyć? Nie wiem, dlaczego czuję zapachy, których inni nie czują.Nie wiem, dlaczego jestem inna niż wszyscy.Tylko ja dostałam okres w czwartej klasie i tylko mnie urosły piersi w piątej.No i jeszcze Chawnee, ale ona jest bardzo gruba.A to przecież nie wszystko.Dlaczego mam takie silne mięśnie? Żadna dziewczyna, nawet z ogólniaka, nie jest taka silna jak ja.Tylko Bobby, Sook i może jeszcze John.Nie, on nie.W całej szkole tylko Bobby i Sook dorównują mi siłą.A oni trenują podnoszenie ciężarów.- Mamo - szepnęła.- Słyszysz?- Mhm.- Nie rozumiem, dlaczego ludzie są tacy źli.Gdybym była normalna i zobaczyłabym kogoś takiego jak ja, nie czułabym do tej osoby nienawiści, nie przezywałabym jej bez powodu, tylko dlatego że jest inna.Chena otworzyła oczy i pogładziła Ember po twarzy.- Każdy jest tym, kim jest - szepnęła.- To prawdziwe szczęście, że masz wielkie serce.Niektórzy muszą żyć bez serca długo, bardzo długo, dopóki nie nauczą się kochać innych ludzi.Ember westchnęła i spojrzała na księżyc.Jego blask wydobywał z ciemności niewyraźne kształty sprzętów w pokoju.Cedrowa komoda z wyrzeźbioną głową bobra, krzesła i biurka z drewna brzozowego.Na ścianie spiżarni wisiał obraz.Ember rozróżniała niewyraźne sylwetki wojowników z plemienia Quanoot płynących wojennym canoe na spotkanie rosyjskiego okrętu widocznego na horyzoncie.Na suficie i ścianach tańczyły cienie gałęzi drzew.Ember rozmyślała o śnie, który ciągle do niej powracał.Ludzie ze snu mieli skórę i włosy takiego samego koloru jak ja.Chyba z tysiąc osób powiedziało mi już, że nigdy nie widzieli takiego koloru skóry.Pan Boniface mówi, że zwiedził cały Wschód i nigdzie nie spotkał ludzi o złocistej skórze takiej jak moja.- Nie śpisz, mamo?- Mm.- Pamiętasz na pewno ten wielki wykres z ilustracjami.Ani jeden człowiek nie miał złotej skóry.Powiedziałaś, że może jedno z moich rodziców było Samoańczykiem, a drugie Chińczykiem z prowincji Han.Niemożliwe, pomyślała Ember przesuwając sobie na twarz lok gęstych włosów.Nikt nie ma takich włosów, nikt nie ma takiej twarzy.Jestem jak zoo z jednym okazem.Nie wiadomo co.Na całym świecie nie ma nikogo, kto byłby do mnie podobny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]