[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Niech sobie jadą.Szkoda benzyny, bo i tak pójdę na milicję.Tym razem im nie daruję.- A jak pana zahaczą?- W biały dzień nie odważą się.Ich tu pewno dobrze znają.- Nie boi się pan, że będą się mścić?- Pies z nimi.Nie takich cwaniaków w życiu widziałem.Zbliżaliśmy się do rogu ulicy, która prowadziła do rynku.Jojo zatrzymał się.- Trafisz do „Kolorowej”?- No jasne.- To idź tam, zamów na moje konto porcję lodów i czekaj.Ja wnet wrócę.Zerknąłem w stronę czerwonej skody.Zatrzymała się w odległości pięćdziesięciu metrów.Przez przednią szybę widziałem dwie sylwetki.I nagle ogarnął mnie strach.Pomyślałem, że ta przygoda może się źle skończyć.- Może lepiej najpierw ich stracić z oczu - powiedziałem cicho.- Nie.Niech widzą, że idę na milicję.Skończyły się figle.Trzeba oczyścić atmosferę.Gdybym im darował, to napastowaliby mnie do końca życia.- Może jednak.- Nie.Takie sprawy trzeba załatwiać szybko i kategorycznie.- Ale niech pan na nich uważa.- Nie martw się.To niech oni uważają na mnie.Cześć! - Skinął mi ręką i ruszył przed siebie.Szedł szybko, zdecydowanie.Po chwili pogrążył się w cieniu wielkich kasztanowców, zniknął mi z oczu.Skoda ruszyła wolno za nim.Miałem zawsze bujną wyobraźnię, więc wydało mi się, że jest trochę tak jak w gangsterskich filmach, kiedy przestępcy jadą samochodem za śledzącym ich detektywem.Detektyw oczywiście powinien być zawsze mądrzejszy i przebieglejszy od nich.Musi ich wyprowadzić w pole i potem w decydującym momencie wywinąć taką figurę, żeby im oko zbielało.Wierzyłem w Joja, lecz jednocześnie batem się o niego.Poszedłem więc za samochodem.Oni to zauważyli, zatrzymali się na chwilę, a potem wyruszyli po rajdowemu, aż opony zapiszczały na asfalcie, i skręcili w boczną ulicę.Ten nieoczekiwany manewr uśpił moją czujność.Uspokojony skierowałem się na rynek.Wnet znalazłem się w „Kolorowej”.W „Kolorowej” było zupełnie tak jak w „Kolorowej”.Usiadłem w sali kawiarnianej i zamówiłem coca-colę i dwa duże ciacha z kremem, bo chciałem zagłuszyć w sobie nieznośny niesmak po gulaszu wołowym z buraczkami.W kawiarni o tej porze było pustawo.Z głośnika umieszczonego nad bufetem płynęła senna muzyka, a mnie po dwóch ciastkach zrobiło się mdławo, oczy zaczęły się kleić, zachodzić mgłą.I byłbym zapewne usnął, gdyby na horyzoncie nie zjawiły się dwie barwne postacie: jedną poznałem z daleka.Był to Romeo we własnej osobie.Towarzyszył mu starszy od niego wyrostek, odbijający od szarego tła otoczenia niezwykle barwnym ubiorem; na głowie miał czerwony słomkowy kapelusz o bardzo szerokim rondzie i dzięki temu przypominał meksykańskiego vaquero, wchodzącego do cienistej traktierni na kieliszek masquity.Odziany był w kraciastą koszulę, skórzaną kamizelkę z fantazyjnymi frędzlami i niebieskie portki typu bermudy, sięgające nogawkami do połowy fantazyjnie brudnych ud.Na nogach przepisowa dziurawe trampki.Co najbardziej wyróżniało go spośród podobnych wyrostków włóczących się podczas wakacji po Polsce, to trzy rzędy wspaniałych odznak i plakietek sportowych, zdobiących jego wychudłą pierś, a raczej frędzlastą kamizelkę.Romeo wydawał się być dodatkiem do niego.Zjawienie się tych dwóch barwnych postaci ożywiło nagle atmosferę i dodało jej uroku, a mnie wybiło z sennego nastroju.„Kolorowa” nagle stała się prawdziwie kolorową.Miałem nadzieję, że Romeo obraził się na mnie i nie raczy mnie zauważyć, lecz myliłem się, gdyż ten przewrotny muminek na mój widok wydał okrzyk radości i skierował się wprost do mojego stolika.- Cześć, Maciek - przywitał mnie niemal entuzjastycznie - widzę, że zostałeś na lodzie.- Na lodzie?- No, bo nie widać twojego Joja.- Nie spoufalaj się, szczeniaku.I czego szukasz?- Przyprowadziłem fantastycznego kolegę.- Niedbałym ruchem wskazał na stojącego za nim Meksykanina.- Fuga.- Jaka fuga?- Tak go nazywają.I, mówię ci, przyłącz się do nas.On ma fantastyczne plany.Chce autostopem przejechać trzy tysiące kilometrów.Już sześćset ma na liczniku.- Na jakim liczniku?- Tak się mówi, kapujesz.Przejechał już sześćset kilometrów i zna wszystkie sposoby na kierowców.Jemu nikt nie odmówi.- To fakt - bąknął stojący za nim Fuga.Przyjrzałem mu się z bliska.Nawet sympatycznie wyglądał.Gębę miał ogorzałą i trochę jamnikowatą i jamnikowate łzawe oczy, ale uśmiechał się łagodnie i dobrze mu z tej jamnikowatej gęby patrzyło
[ Pobierz całość w formacie PDF ]