[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.No i trzeba odwagi, aby zmierzyć się ze światem, odwagi i pogody ducha.— ObrzuciłLaurę ostrym spojrzeniem.— A co z tobą, Lauro?— Ze mną? — spytała zaskoczona.— Tak.Przypuśćmy, że to ty jesteś nieszczęśliwa.Czy potrafiłabyś udźwignąć swoje nieszczęście? Laura uśmiechnęła się.— Nigdy o tym nie myślałam.— A to dlaczego? Powinnaś myśleć o sobie trochę więcej.Brak egoizmu u kobiety może się okazać równie fatalną sprawą jak nieumiejętność wyrabiania ciasta.Czego ty sama spodziewasz się po życiu? Masz dwadzieścia osiem lat, odpowiedni wiek do małżeństwa.Dlaczego nie zapolujesz na męża?— Pan mówi od rzeczy, Baldy.— Osty i bluszczyk kurdybanek! — łyknął pan Baldock.— Jesteś kobietą, prawda?Niebrzydką, absolutnie normalną kobietą.A może nie jesteś normalna? Jak reagujesz, kiedy mężczyźni próbują cię całować?— Nie próbują zbyt często.— A dlaczego nie, u diabła? Otóż dlatego, że ty nie ułatwiasz im tego.— Pogroziłjej palcem.— Cały czas myślisz o czymś innym.Stoisz oto przede mną w jakimś niebrzydkim, a pewnie i dobrze skrojonym kostiumie i wyglądasz na jedną z tych skromnych dziewcząt, które wieki temu natychmiast zyskiwały aprobatę mojej matki.Dlaczego twoje usta i paznokcie nie są pomalowane na czerwono niczym skrzynka pocztowa?Laura wytrzeszczyła oczy ze zdumienia.— Zawsze pan mówił, że nienawidzi szminki i czerwonych paznokci.— Nienawidzę? Oczywiście, że nienawidzę.Mam siedemdziesiąt dziewięć lat.Jednak one są symbolem, oznaczają, że chcesz się podobać, że jesteś gotowa podjąć miłosną grę.To rodzaj szaty godowej, oto, czym one są.A zatem popatrz, Lauro, nie każdemu możesz przypaść do gustu.W przeciwieństwie do innych kobiet nie obnosisz się ze swoim seksem, sprawiając wrażenie, jak gdybyś nie szukała dla niego ujścia.Istnieje tylko jeden i to specyficzny typ mężczyzny, który mógłby cię upolować bez żadnej zachęty z twojej strony.Taki mianowicie, który ma dość zdrowego rozsądku, aby wiedzieć, że jesteś kobietą stworzoną dla niego.Jednak szansę na to są nikłe.Ty sama musisz do tego przyłożyć rękę.Musisz pamiętać, że jesteś kobietą; musisz wejść w rolę kobiety, powiewać sztandarem swojej płci i rozejrzeć się za swoim mężczyzną.— Kochany Baldy, cenię pańskie wykłady, ale od urodzenia jestem beznadziejnie nieładna.— Zatem chcesz zostać siarą panną? Laura spłoniła się lekko.— Nie, oczywiście, że nie.Po prostu nie sądzę, bym miała szansę na zamążpójście.— Defetyzm! — ryknął pan Baldock.— Ależ skąd.Ja tylko uważam, że to niemożliwe, by ktoś się we mnie zakochał —broniła się Laura.— Mężczyzna może zakochać się w byle czym — rzucił gniewnie jej adwersarz.—W zajęczej wardze i w trądziku, i w wysuniętej szczęce, i w tępej głowie, i w kretynce! Pomyśl tylko o połowie kobiet, które znasz! Nie, mała Lauro, ty po prostu obawiasz się kłopotów.Chcesz kochać, a nie być kochaną; muszę przyznać, że coś w tym jest.Bo być kochaną, znaczy nieść ciężkie brzemię.— Sądzi pan, że za bardzo kocham Shirley? Że jestem zaborcza?— Nie — odparł z namysłem stary człowiek.— Wcale tak nie sądzę.Co więcej, to jest jedyny zarzut, którego ci nie stawiam.— Zatem czy w ogóle można kogoś kochać za bardzo?— Oczywiście, że tak! — pan Baldock ryknął raz jeszcze.— Można przesadzić ze wszystkim.Jeść za obficie, pić za dużo, kochać za bardzo… — Zacytował: — „Znam tysiąc sposobów na miłość, lecz złorzeczy każdemu mój luby”.Rozważ to sobie, mała Lauro.2Laura wracała do domu, uśmiechając się— do siebie.Jeszcze nie zdążyła dobrze zamknąć za sobą drzwi, kiedy z pomieszczeń dla służby wyszła Ethel i powiedziała poufałym szeptem:— Czeka na panienkę całkiem młody dżentelmen, niejaki pan Glyn–Edwards.Posadziłam go w salonie.Chciał czekać, to niech czeka, co mi tam.Całkiem do rzeczy.Chciałam powiedzieć, że nie wygląda na próżniaka czy na niezdarę.Laura uśmiechnęła się nieznacznie, choć zwykle ufała sądom Ethel.Glyn–Edwards? Nie przypominała sobie takiego nazwiska.Być może to jeden z tych młodych oficerów, którzy byli tu zakwaterowani podczas wojny.Przeszła przez hali i weszła do salonu.Młodzieniec, który na jej widok podniósł się skwapliwie, był kimś zupełnie obcym.W istocie tak właśnie miała myśleć o Henrym przez kilka najbliższych lat.Był obcy.Nigdy, ani przez chwilę, nie był nikim innym.Uprzejmy, a nawet czarujący uśmiech, jaki rozjaśniał jego twarz, z wolna zaczynałprzygasać.Gość wyglądał na zaskoczonego.— Panna Franklin? — zapytał.— Ale pani nie jest… — zawahał się i w tej samej chwili znów się uśmiechnął, szeroko i poufale.— Spodziewam się, że ona jest pani siostrą.— Ma pan na myśli Shirley?— Tak — odparł z wyraźną ulgą.— Shirley.Spotkałem ją wczoraj na korcie.Nazywam się Henry Glyn–Edwards.— Proszę usiąść — powiedziała Laura.— Shirley powinna wkrótce wrócić.Jest na plebanii.Została zaproszona na herbatę.Napije się pan sherry? A może woli pan dżin?Henry wybrał sherry.Usiedli i wdali się w rozmowę.Sposób bycia Henry’ego był taki, jaki być powinien, no i Henry miał tę domieszkę nieśmiałości, która zwykle rozbraja rozmówcę.Maniery, choćby najbardziej czarujące, lecz przesiąknięte zbyt wielką pewnością siebie, mogą wzbudzać sprzeciw.A zatem Henry mówił swobodnie i wesoło, bez niepotrzebnego skrępowania, jednak z całym szacunkiem dla swej gospodyni, jak przystało na dobrze wychowanego młodego człowieka.— Mieszka pan w Bellbury? — zapytała Laura.— Och, nie.Mieszkam razem z moją ciotką, w Endsmoor.Endsmoor leżało dobre sześćdziesiąt mil od Bellbury, za Milchester.Laura trochę się zdziwiła.Henry zdawał się rozumieć, że należą się pewne wyjaśnienia.— Zabrałem wczoraj czyjąś rakietę do tenisa — powiedział.— Jestem skończonym głupcem.Pomyślałem więc, że powinienem wrócić i wymienić ją na własną.Udało mi się wyszabrować trochę benzyny.— Popatrzył na Laurę z szelmowskim uśmiechem.— Czy znalazł pan tę rakietę?— O tak.Miałem szczęście, prawda? Chyba zdecydowanie za mało dbam o moje rzeczy.We Francji, wie pani, zawsze gubiłem swoje rzeczy.— Zamrugałrozbrajająco.— No więc, kiedy już się tutaj znalazłem — dokończył poprzednią myśl— pomyślałem sobie, że mógłbym wpaść do Shirley.Czy w tym, co mówił, drżała nuta chłopięcego zakłopotania? Jeśli tak, Henry nic by nie stracił w oczach Laury.W gruncie rzeczy wolała zakłopotanie niż przesadną pewność siebie.Ten młody mężczyzna był zdecydowanie sympatyczny.Roztaczałwokół siebie czar, i to całkiem niemały, czuła to
[ Pobierz całość w formacie PDF ]