[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozumiała.Mogła życzyć sobie, by byłoinaczej – i rzeczywiście nie raz jej się już tozdarzyło – lecz nie mogła walczyć z realnościąswej natury.Dwudziestodniowy cykl właśnie siękończył.Następował czas przemiany.Jejpotrzeba była już tak silna, że Willow ledwienad nią panowała.Znów przeniknął ją dreszcz.Musiała się spieszyć.Pomyślała o Benie, i o tym, jak bardzopragnęłaby jego obecności.Wstała i wyszła na środek polany.Wzniosłaramiona, jak gdyby chciała dosięgnąć barwnychświateł księżyców.Otoczyła ją świetlista łuna.Czuła, jak istota jej matki emanuje z ziemi, poktórej tańczyła.Karmiła się nią.– Pozostań tu, blisko mnie! – prosiła, a jejciało skrzyło się.Jej stopy wygięły się łukowatoi rozdzieliły na korzenie, wkradając w ciemnąziemię.Ramiona wydłużyły się, stając sięgałęziami.Transformacja rozpoczęła się.Chwilę później była już skończona.Willowzniknęła.Stała się drzewem, którego nazwa byłajej imieniem.*[* ang.w illow znaczy „wierzba”]Miała nim pozostać aż do świtu.Jej matka ułożyła się blisko niej.Przez jakiśczas tkwiła tak w bezruchu.Jej blade, smukłeramiona oplotły szorstki pień, w którym zaklętebyło życie jej córki, i mocno go tuliły.Nadchodził świt.Księżyce Landover bladłyjeden po drugim, a cienie nocy ustępowały corazintensywniejszemu złocistemu odcieniowi, którypowoliogarniałniebonadwschodnimhoryzontem.Questor Thews przemierzał sale SterlingSilver.Wychudzona postać stracha na wróble,ubrana w szare, przybrane barwnymi pasamiszaty, spoglądała na świat tak, jak gdyby straciławłaśnienajlepszegoprzyjaciela.Questorzakręcił na rogu tuż przy holu wiodącym dogłównegowejściai niemalzderzyłsięz Abernathym.– Poranny spacerek? – zapytał skrybałobuzersko.Questor mruknął, a zmarszczki najego czole się pogłębiły.– Nie mogę spać i nie mam najmniejszegopojęciadlaczego.Przecieżmamdosyćpowodów, żeby czuć się zmęczonym.Włochata twarz Abernathy’ego nie zdradzałaniczego, cokolwiek o tym myślał.Wzruszywszyramionami, zawrócił i dołączył do Questora.– O ile wiem, złapano kogoś, kto tej nocydostał się do sypialni jego wysokości – kogoś,kto podawał się za króla.Questor mruknął po raz drugi.–Szaleniec.Miałszczęście,żegowypuszczono.O dziwo, sam król tak rozkazał:„Wyrzućcie go z zamku!” Zapewniam cię, żegdyby decyzja należała do mnie, nie byłbym takłaskawy.Przeszli jeszcze kawałek.– To dziwne, że król go wypuścił – stwierdziłw końcu Abernathy.Zmarszczył nos.– Zwyklema lepsze pomysły co do postępowaniaz wrogami.– Hm.– Questor zdawał się nic nie słyszeć.Zamyślony potrząsał głową.– Niepokoi mnie,że ten człowiek wiedział aż tyle o snach.Wiedział o księgach magii, o podróży jegowysokości, jednorożcu.– Przez chwilę milczał.– Zachowywał się, jak gdyby wiedziało wszystkim.Był tak pewny siebie!Znowu zamilkli na jakiś czas.Questor wiódłręką po poręczy, obserwując zewnętrzneparapety frontowej części zamku.W dole widaćbyło rozciągający się nad jeziorem most łączącyzamkową wyspę ze stałym lądem.Był pustyi tonął we mgle.Questor wypatrywał czegośw blednącym mroku, przyglądając się liniiprzeciwnego brzegu.Jego sowia twarz napięłasię jak zaciśnięty węzeł.– Obcy chyba już dokądś odszedł –powiedział w końcu.Abernathy spojrzał naniego ze zdziwieniem.– Oczekiwałeś czegoś innego? – zapytał.Na próżno czekał odpowiedzi na swe pytanie.Questor nadal wpatrywał się w dal i nie odzywałani słowem.DIRK ZE SKRAJU LASUDzień nie zastał Bena stojącego u bramSterling Sihler z nosem wciśniętym między ichdeski, jak można byłoby przypuszczać.Gdynadszedł, Ben wędrował już na południe,w kierunku krainy jezior.Szedł szybkimi zdecydowanym krokiem.Nim słońce wzniosłosię ponad linię drzew na szczytach góropasujących dolinę, pokonał już pół tuzina mil.Przed zmierzchem zamierzał przejść co najmniejtuzin.Decyzja odejścia nie była łatwa.Jej podjęciezajęło mu trochę czasu.Siedział wtedyw zimnychciemnościach,wpatrującsięw odległe światła zamku i zastanawiając się, cogo uderzyło.Był tak ogłuszony, że nie ruszał sięz miejsca przez pierwsze pół godziny.Po prostusiedział.Jego uczucia bujały pomiędzy lękiem,złością i zaszokowaniem.Było to jak zły sen, odktórego – masz pewność – zdołasz uciec, choćczas na ucieczkę już dawno minął.Ben ciągle odnowa analizował wypadki tej nocy, starając sięjakoś racjonalnie je wyjaśnić, uporządkować,znaleźć w nich jakąś logiczną konsekwencję.Nic z tego.Zawsze dochodził do tych samychwniosków.Meeks zawsze był początkiemi końcem wszystkiego.W końcu, zrozpaczony, zaakceptował to, żecała ta historia wydarzyła się rzeczywiście.Rzuciłżyciew starym,bezpiecznymi znajomym świecie, by przybyć do Landover.Ryzykował utratę wszystkiego, by odnaleźć cośjeszcze lepszego.Na każdym kroku piętrzyły sięprzed nim trudności, lecz pokonał je.Osiągnąłw rzeczywistości to, co znał tylko ze snów.Teraz, gdy tylko zaczął się tu czuć bezpieczniejz tym, co osiągnął, gdy tylko pomyślał, żenajgorszejużminęło,wszystko,czegoposzukiwał i o co walczył tak zaciekle, zostałomu zabrane.Stanął przed perspektywą utratytego wszystkiego na zawsze.Nie,toniemożliwe.Toniebyłobysprawiedliwe.Jednak stało się.Nie byłby przez te wszystkielata tak dobrym prawnikiem, jeśli by unikałkonfrontacji z faktami.Stłumił więc swojąrozpacz, pokonał paraliżujący go szok, odrzuciłgniew i strach.Zmusił się do stawienia czołasytuacji.Ciągłeprzypominaniesobiei analizowanie biegu wydarzeń nie pozwoliłomu na wyciągnięcie żadnych interesującychwniosków.Meeks użył swych sztuczek w czasiepodróży Bena do starego świata i pozwolił musię przenieść do Landover.To Meeks zesłał mufałszywy sen o Milesie.Również Meeks zesłałQuestorowi sen o zaginionych księgach magii,a Willow sen o czarnym jednorożcu.Dlaczego?Musiał widocznie mieć jakiś powód.Wszystkiete sny musiało coś wiązać.Ben był o tymprzekonany.Był również pewien, że cośzmusiło Meeksa do wyboru właśnie tejszczególnej drogi powrotu do Landover.Jegosłowaw komnaciesypialnejczyniłytooczywistym.Ben w pewien sposób pokrzyżowałjego plany.Ale było to coś więcej, niż tylkostanięcie na drodze do sprzedaży tronuLandover kolejnym śmiałkom czy wygnanieczarownika z jego świata.Zrobił coś, co byłodlaMeeksaznaczniebardziejistotnei niebezpieczniejsze.Gniew maga wznieciływypadki i okoliczności, pozostające dla Benatajemnicą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]