[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Naczynie z zupą z indyka wstawił do lodówki, po czym możliwie najciszej zamknął jej drzwi.Wyszedł ze składu, nie budząc kotów.Dojechawszy do domu Limburgera, zaparkował na bocznym podwórku.Drzwi od szopy z miodem po raz pierwszy były zamknięte.Podszedł najpierw do drzwi frontowych i potrząsnął staroświeckim dzwonkiem.Nikt nie odpowiadał.Pchnął drzwi, ale nie ustąpiły.A jednak niebieska półciężarówka Aubreya stała zaparkowana na podwórku.Być może zszedł nad rzekę, do pszczół.Qwilleran ponownie pociągnął za dzwonek i zajrzał do środka przez matową szybkę.Jakaś postać wlokła się w kierunku drzwi.- Aubrey, to ja, twój przyjaciel z Pickax! - krzyknął Qwilleran.- Przyszedłem po miód!Celowo użył dwóch słów z poprzedniej rozmowy: „przyjaciel” i „miód”.Drzwi otworzyły się powoli, a potem rozległ się piskliwy głos Aubreya:- Wyrzuciłem wszystko.A pszczoły powypuszczam z uli.- Czy znowu przychodzili z policji?Aubrey potrząsnął długą, jasną czupryną.- Przyszli, ale schowałem się w piwnicy.- Posłuchaj, coś ci po przyjacielsku poradzę.Powinieneś stąd wyjechać.Będą cię nachodzić obcy ludzie z Nizin, znacznie gorsi niż policjanci.Pojedź do rodziny i zostań z nimi przez jakiś czas.Gdzie mieszkają twoi bracia?- Kawałek dalej przy tej szosie.- Podwiozę cię do nich.Chcesz spakować torbę z rzeczami?- Nic mi nie trzeba.Kiedy Qwilleran prowadził go do samochodu, Aubrey powiedział:- Chciałbym pojechać do mamy.- W porządku, to nawet lepiej.Powiesz mi, jak tam dotrzeć.W drodze Aubrey rzucał półgębkiem krótkie odpowiedzi na pytania, którymi Qwilleran usiłował wypełnić krępującą ciszę.Czy matka mieszka sama? Czy często ją widuje? Kiedy odszedł ojciec? Czy Aubrey rozmawiał z nią po wypadku?Gniazdo rodzinne Scottenów mieściło się w starym, dużym wiejskim domu pomiędzy Black Creek i Mooseville.Dom otoczony był starannie utrzymanym trawnikiem i dużym polem kwitnących chryzantem.Niektóre miały kolor zakrzepłej krwi.Wyglądało to na komercyjną uprawę kwiatów.Jakaś kobieta wykopywała kępy chryzantem i przenosiła je do doniczek.Kiedy samochód Qwillerana zatrzymał się na długim podjeździe, wbiła spiczasty szpadel w ziemię i podeszła bliżej.Była wysoka, tak jak jej synowie, a jej ogorzałą i zniszczoną twarz osłaniał duży, słomiany kapelusz.Nosiła dżinsy z przypasanymi nakolannikami.- Mój biedny synu! - wykrzyknęła, obejmując Aubreya ramionami.- Wyglądasz okropnie! Musisz coś zjeść!Spojrzała na wąsy Qwillerana.- Chyba pana gdzieś widziałam.Pan jest tym facetem z gazety? Napisał pan o pszczołach.- Jestem też klientem Aubreya.Zatrzymałem się u niego, żeby kupić miód, i pomyślałem, że chłopak potrzebuje domowego jedzenia.- Biedak! Wejdźcie do domu, zrobię wam naleśników - powiedziała.- Muszę cię ostrzyc.Kiedyś ty był ostatnio u fryzjera, synu?Kiedy ich oczy się spotkały, Qwilleran powiedział:- Chciałbym z panią porozmawiać.- Aubrey, idź do łazienki i obmyj się.Zrzucę te zabłocone buciory i zaraz wracam.- Niech pani nikomu nie mówi, że Aubrey tu jest - powiedział Qwilleran po chwili.- Nawet synom.Będą go zamęczać rozmaici ludzie - z różnych powodów.Niech pani to z nim przeczeka.Może pani go przetrzymać przez kilka dni?Rozdział piętnastyPrzekonany, że postępuje słusznie, Qwilleran zostawił Aubreya z matką i pojechał do domu, żeby przebrać się przed kolacją z Sarą Plensdorf.Zaczął od nakarmienia kotów; wyłowił w tym celu kawałki indyka z pojemnika, który przyniósł ze „Spoonery”, i zagrzał je w niewielkiej ilości rosołu, eliminując kaszę jęczmienną i marchewkę.- To wam musi wystarczyć - wyjaśnił kotom - aż do spotkania z prawdziwym ptaszkiem.Potem wziął prysznic, ogolił się, podciął wąsy i ubrał się w granatowy garnitur, białą koszulę i czerwony krawat w tureckie wzory.Uznał, że jest to dostatecznie dziwaczny strój jak na kolację z kolekcjonerką guzików; dziwnym trafem wybrał na ten wieczór koszulę z kołnierzykiem o przypinanych rogach.Jadąc po swoją partnerkę do Indian Village, myślał o tym, że kobieta zdecydowała się wpłacić tysiąc pięćset dolarów na cele charytatywne, aby przez kilka godzin móc cieszyć się jego towarzystwem, i że to na nim spoczywa odpowiedzialność za to, aby wieczór był dla niej pamiętny - czy choćby miły.Sztukę rozmowy z obcymi lub prawie obcymi osobami miał opanowaną: w końcu była to jedna z jego umiejętności zawodowych.Można wręcz powiedzieć, że talent do zadawania pytań i słuchania odpowiedzi uczynił z niego jedną z atrakcji towarzyskich w Moose County.Miał tylko nadzieję, że po wyjściu od kosmetyczki Sarah nie będzie wyglądać jak chińska lalka - albo jeszcze gorzej.Kiedy dotarł do jej mieszkania, była już gotowa i czekała; sprawiała wrażenie, że trochę brakuje jej tchu.W nowej sukni koloru rdzy i marynarce od Chanel wyglądała całkiem elegancko; fryzura, którą zrobili jej w salonie Brendy, była twarzowa, a naturalny makijaż przydawał jej niejakiego blasku.- Czekałem na ten wieczór, Saro - powiedział z galanterią.- Ja także, panie Q - odpowiedziała podniecona.- Ma pan ochotę na aperitif, zanim wyjdziemy?- Chętnie, ale rezerwacja jest na siódmą trzydzieści.Chyba musimy już iść.- A potem dodał stanowczo: - Jeśli nie zaczniesz mówić do mnie Qwill, odwołam rezerwację!Zgodziła się, wyraźnie rozbawiona i ucieszona jego słowami.Spytała, czy potrzebny będzie płaszcz.Qwilleran odpowiedział twierdząco, ostrzegając, że wieczór może być chłodny.Kiedy poszła, by zabrać torebkę i - jak się domyślał - po raz ostatni spojrzeć w lustro, Qwilleran rozejrzał się po wnętrzu: przestronne pokoje, najwyraźniej dwa mieszkania połączone w jedno.dużo niebieskiego.antyki, stare obrazy olejne, dobra sztuka orientalna.Ze zdumieniem dostrzegł psa.Do mieszkań w Indian Village nie wpuszczano przecież psów.To akurat był basset.Przyjął dziwną pozycję: stanął na tylnych łapach, a przednie oparł o stolik.Qwilleran i pies przyglądali się sobie badawczo.Sarah wróciła i wyjaśniła:- To sir Cedric.Wiktoriańska robota, rzeźbione drewno.Bardzo realistyczny, prawda?- Niebywale, muszę przyznać - powiedział Qwilleran.Stolik był z ciemnego drewna sosnowego, ze zwykłymi, rzeźbionymi nogami po jednej stronie, podczas gdy druga wspierała się na psie.- Sprytne! Bardzo sprytne!Podczas jazdy samochodem zadał swej pasażerce pytanie:- Dobrze ci się mieszka w Indian Village?Nie było to może najinteligentniejsze pytanie, jakie zdarzyło mu się sformułować, ale zawsze to jakiś początek.- O tak! - odparła.- Każda pora roku ma swoje uroki.Teraz jest czas jesiennych kolorów, w tym roku wyjątkowo pięknych.- Polly Duncan, którą musisz znać, chciała wynająć mieszkanie w Indian Village, ale wystraszyła ją odległość od miasta.- Powiedz jej - powiedziała Sarah z naciskiem - że dojazdy wcale nie są kłopotliwe; po tygodniu przestaje się o tym myśleć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • coubeatki.htw.pl