[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Był opalony i sprawiał wrażenie pewnego siebie.- Kilka lat.- To dużo w twoim wieku.Co Ethan miał na myś li?- I tak, i nie - rzucił Paul wymijająco.Ethan był pierwszym dorosłym, do którego celowo zaczął odnosić się niegrzecznie, i z czasem weszło mu to w nawyk.Gdy miał dziesięć lat, po raz pierwszy odkrył słabości i błędy dorosłych.Riley też je dostrzegała, ale szybko zapominała, natomiast Paul wszystko pamiętał.Jako dziecko lubił poczucie władzy i jednocześnie go nienawidził.Wykorzystywał je, choć nie chciał tego robić.- Riley wspomniała, że wybieracie się dzisiaj na tasergal.Paul kiwnął głową.Przyszło mu na myśl, że Ethan pewnie ma nadzieję, że go zaproszą.Ethan był przystojny i zabawny.Potrafił naśladować wymowę cudzoziemców.Mógł przez cały dzień mówić z rosyjskim, kiedy indziej ze szkockim akcentem.Riley i Alice krzyczały i protestowały, ale to lubiły.Gotował źle, ale i tak był z tego dumny.Łatwo się unosił i zapominał o różnych rzeczach.Pod nieobecność Judy dawał im trzecią dokładkę lodów.Nauczył córki jeździć na deskorolkach, łowić ryby i pływać na desce surfingowej.Paul nieraz patrzył na siebie w lustrze i zastanawiał się, czy będzie miał takie same włosy jak Ethan, kiedy dorośnie.W swoim pokoju ćwiczył akcenty.Gdy zagłębiał się w rozważaniach, co to znaczy być mężczyzną, próbował wyobrazić sobie własnego ojca, ale zwykle myślał o najbliższym sąsiedzie.Ethan umiał cieszyć się życiem, ale nie należał do ludzi, którzy mogą służyć za wzorzec.Chciał być kimś więcej, niż był.Paul zdawał sobie jednak sprawę, że martwi są lepszymi idolami niż żywi.Mimo wszystko trudno mu było nie kochać Ethana.Sytuacja wyglądała inaczej, jeśli chodzi o jego własną matkę.Paul wspomniał ostatnią noc na plaży.Pomyślał o Alice i poczuł wstyd.Tego rodzaju słabość pozwoliłaby mu zrozumieć ludzi zmysłowych, takich jak Ethan, a on nie miał ochoty go usprawiedliwiać.Ethan patrzył na niego z nadzieją.Chciał, żeby zostali przyjaciółmi.Sypialnia Paula przyciągała Alice jak magnes.Tak sobie tłumaczyła swoje zachowanie następnego popołudnia.Może chodziło o to, że zupełnie nie znała jego domu.W poprzednich latach nie spędzali w nim dużo czasu.Rezydencja od dawna wrosła w krajobraz wyspy, lecz miała w sobie coś z ambasady.Stała w jednym kraju, ale należała do innego.Alice po prostu chciała wiedzieć.Musiała poznać odpowiedź, niezależnie od tego, jaka się okaże.Trochę potrwało, nim znalazła się w środku.Czy on kiedykolwiek pukał do jej drzwi i czekał, żeby go wpuszczono?- Paul?- Na górze.Alice odgarnęła włosy drżącymi palcami.Na nogach miała gęsią skórkę, choć na dworze było trzydzieści stopni.Powoli weszła po schodach i stanęła w drzwiach.- Cześć - bąknęła, nagle onieś mielona.Siedział przy biurku.Odwrócił głowę.- Jak ci idzie? - spytała.Paul odchylił się na oparcie krzesła.- Próbuję pisać o Krytyce czystego rozumu Kanta.Skupiam się na fragmencie, który liczy półtorej strony.Chyba rozumiem go tak dobrze, jak pies mojej matki „New York Timesa”.Alice roześmiała się ostrożnie.Zawsze była pod wrażeniem jego skromności, ale z czasem zrozumiała, że jest to również forma samoakceptacji.Paul lubił w sobie te cechy, na które narzekał.O naprawdę drażliwych rzeczach nigdy nie mówił.- Piszesz czy kasujesz?- Piszę.Kasuję w nocy.Alice popatrzyła na niego uważnie.Nie było po nim widać, że pamięta, co niedawno zaszło na plaży.- Myślę, że w dzień też kasujesz - stwierdziła.Na jego twarzy pojawił się czujny wyraz.Paul lubił, gdy znikały dzielące ich bariery, ale to on musiał je usuwać.Ona miała iść z nim bez pytania, odkrywać nowe wtedy, gdy on chciał, zapominać, kiedy on sobie tego życzył.- Nie można kasować tego, czego nie ma - zauważył.Alice drżała.Powinna milczeć.- A nie ma nic?Paul spojrzał na ekran komputera i wolno pokręcił głową.- Nic nowego.Spiorunowała go wzrokiem, ogarnięta dawną frustracją.Czasami w jego obecności była pewna, że łączy ich głęboka więź, kiedy indziej wydawało się jej, że ta więź jest raczej tworem jej wyobraźni.Czuła wtedy, że jest sama.- Więc nie skończysz licencjatu? Paul zmarszczył czoło.- Może.- Stopnie uniwersyteckie są dla małych ludzi.- Alice, przestań.Rzeczywiście zamierzała przestać, uciec stąd i unikać go przez resztę życia.Ale nie potrafiła zmusić się do tego, żeby wyjść.- Co to miało znaczyć?Paul siedział sztywno.Miał niepewną minę.Co za ironia, że przyszła tutaj, żeby go uwieść.- Co masz na myś li? - zapytał.- Nie wiesz?- Może mi wyjaśnisz? - Wyraz jego twarzy mówił coś innego niż słowa.W ogóle nie chciał o tym rozmawiać.Celowo ją dręczył? Pogardzał nią? A jeśli tak, to za co? Była dostatecznie zdesperowana, żeby podnieść stawkę.Musiała się przekonać, dokąd to wszystko prowadzi.- Zeszłej nocy na plaży byliśmy razem, ty i ja? Czy może tylko ja?Paul był wyraźnie skrępowany.Pewnie najchętniej by wyszedł, ale to był jego dom
[ Pobierz całość w formacie PDF ]