[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jestem już wystarczająco nakręcona.Jakby czytając jej w myślach, Timoshenko uśmiechnął się do niej.- Przydałaby się raczej wódka, nie?- Jak wrócą, wypijemy szampana - rzekł Tavalera.W małym głośniczku rozległ się głos Wanamakera.- Rozdzielenie zakończono powodzeniem.Wszystkie systemy sprawne.- Jestem na zewnątrz - to głos Gaety.- Lecę w stronę pierścienia B.Jest na zewnątrz.Cardenas poczuła, jak oddech więźnie jej w gardle.Jest zdany tylko na siebie.Nadia Wunderly nie była religijną osobą, ale wymalowała replikę starego, rozetowego motywu używanego przez Amiszów, który zapamiętała z dzieciństwa: kolorowe, zazębiające się koła, o średnicy niecałych dwunastu centymetrów.Był na ekranie w jej zagraconym biurze i miał odpędzać złe duchy.To nonsens, powtarzała sobie Nadia! Ale jakoś czuła się z nim lepiej.Misja jak dotąd przebiegała bez przeszkód.Manny był na zewnątrz, a Pancho manewrowała rakietą transferową tak, by przelecieć pod pierścieniem B, przez szczelinę Cassiniego między pierścieniami A i B, do miejsca, gdzie miała zabrać Manny’ego.Kiedy już przeleci przez pierścień i zbierze moje próbki, dodała w duchu.Stłumiła w sobie chęć wyciągnięcia ręki i dotknięcia rozetki.Jak przypuszczała Holly, mowa wstępna Eberly’ego była prawie w całości poświęcona idei eksploracji pierścieni.- Tam jest wielkie bogactwo - tłumaczył publiczności pełnym pasji, żarliwym tonem, którego zawsze używał, gdy chciał zauroczyć tłumy.- Najcenniejszym towarem w Układzie Słonecznym jest woda, a my mamy w zasięgu ręki wiele miliardów ton zamarzniętej wody.Najwyższym priorytetem mojej drugiej kadencji będzie rozpoczęcie eksploracji pierścieni Saturna, by każdy mieszkaniec tego habitatu mógł stać się bogaty jak ziemski milioner.Klaskali z zapałem.Holly siedziała na scenie i patrzyła, jak publiczność pomrukuje z aprobatą, klaszcze, a nawet gwiżdże, a połowa wstała i zaczęła owację na stojąco.Wilmot odczekał kilka chwil, po czym spokojnie podszedł do mównicy i wykonał uciszający gest obiema rękami.Tłum ucichł, stojący zaczęli siadać.Powinnam przyprowadzić ze sobą jakiś klakierów, pomyślała Holly.Wymierzyła sobie mentalnego klapsa za to, że nie pomyślała o ściągnięciu jakichś zwolenników, żeby zafundowali jej podobną owację.- A teraz ubiegająca się o urząd - zapowiedział profesor Wilmot, odwracając się w kierunku Holly - panna Holly Lane, dawniej szefowa działu zasobów ludzkich.Publiczność zaklaskała, uprzejmie i niemrawo.To lepsze niż nic, pomyślała Holly podchodząc do mównicy.Przygotowana przez nią mowa pojawiła się na ekranie ściennym.- Są inne bogactwa poza pieniędzmi - zaczęła, rozglądając się po morzu twarzy.- Z dobrych i właściwych powodów, wszyscy wyraziliśmy zgodę na zasadę zerowego rozwoju populacji, gdy zaczynaliśmy podróż na Saturna.Ale to było kiedyś.Zobaczyła, że kilka osób pokiwało głowami.Kobiety.- Ten habitat jest naszym domem.Większość z nas spędzi tu resztę życia, niektórzy z wyboru, niektórzy dlatego, że nie wolno im wrócić na Ziemię - wzięła głęboki oddech.- Skoro jest to nasz dom, powinniśmy w jak największym stopniu uczynić go miejscem przyjaznym dla ludzi.Nie mam na myśli tylko fizycznego środowiska, lecz to, że prędzej czy później będziemy chcieli sprowadzić na świat nasze dzieci.- W przeciwnym razie będziemy żyli w jałowej, pustoszejącej skorupie.Potrzeba nam ciepła, miłości, ludzkich uczuć, jakie dają rozwijające się rodziny.- A potrzeba nam wzrostu? - krzyknął ktoś z tyłu.Wszystkie głowy zwróciły się w jego stronę.Jeden z lizusów Eberly’ego, pomyślała Holly.Ktoś się zaśmiał.Uśmiechnęła się.- Potrzebna nam przyszłość - odparła.- Dzieci to przyszłość, a bez nich społeczność będzie się starzeć, aż wymrze.Gdy Holly mówiła dalej, Edouard Urbain zwrócił się do żony i wyszeptał:- To nonsens.Rozwój populacji zniszczy ten habitat.Skinęła głową, wiedząc, że jej mąż ma na myśli zagrożenie, jakie rozwój populacji stwarza dla jego prac
[ Pobierz całość w formacie PDF ]