[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak już panu mówiłem, w rzeczywistości to nie była grypa, lecz pseudomeningitis.- Czy to jest wrodzona, dziedziczna odporność?- Nie wiem.Przez dwanaście lat byłem odcięty zupełnie od źródeł rzetelnej informacji.To było, niestety, bardzo specjalne sanatorium.Widzi pan.po prostu wiedziałem za wiele.Między innymi, że wtedy przed dwunastu laty to nie był przypadkowy nawrót.- urwał i zamyślił się.- Pytał pan, czy to wrodzona, czy nabyta odporność - podjął po chwili.- Ów nawrót wiązał się właśnie z próbami empirycznego sprawdzenia, jak to jest w istocie.Był taki eksperyment.Jakoby w pełni kontrolowany.Może rzeczywiście niektórzy byli przekonani, że system jest niezawodny, że zrobiono wszystko, aby zapobiec nowej pandemii.Zamknięty teren, warunki obozowe, kwarantanna miała trwać pół roku.Śmieszne! Przecież efekt badawczy takiego eksperymentu zależał właśnie od powszechności.A zresztą.czy tylko o to chodziło? Ja nigdy nie wierzyłem, że to było przypadkowe niedopatrzenie.Jakie były ostateczne wyniki, nie wiem.Ale jeśli pana interesuje sprawa dziedziczności, to mogę panu coś niecoś powiedzieć na podstawie własnych obserwacji.Moja córka na tę pseudogrypę chorowała.Przebieg był łagodny, zresztą nie różnił się niczym szczególnym od innych przypadków.Reakcja bólowa w normie.I jeszcze jedno: musi pan wiedzieć, że moja żona przed czterdziestu laty przechodziła pseudomeningitis i należała, można rzec, do normalnie uczulonych.Żona i córka nigdy też nic miały żadnych zaburzeń pamięci.Córka nie odziedziczyła więc po mnie odporności.Czy chorowały również dzieci, których oboje rodziców miewało amnezje i nie przechodziło pseudomeningitis - tego nie wiem.Myślę jednak, że jeśli nawet takich małżeństw nie znaleziono podczas polowania na apatów, odpowiednie eksperymenty były przeprowadzone.- Dziwne rzeczy pan mówi.- Chce pan, abym opowiedział, jak to było ze mną? Chyba panu opowiem.Nie wiem, ile mi jeszcze zostało miesięcy, a może tylko dni.Mogę panu powiedzieć.A może nawet chcę.Starzec umilkł i przymknął powieki.Może ogarnęło go znużenie? Norbert uświadomił sobie, że w ciągu tych paru godzin, mimo uzasadnionego sceptycyzmu i początkowo bardzo krytycznego stosunku do wszystkiego, co usłyszał od nieznajomego, w istocie już niemal uwierzył w dziwną opowieść.Po powrocie, może już od jutra, będzie pytał starych ludzi o epidemię, jaka rzekomo przeszła przez świat przed czterdziestu laty.Będzie wertował starą prasę, doszukując się wzmianek o wydarzeniach, będących jakoby następstwem przedziwnej alergii, będzie próbował prostować omyłki pamięci chorego człowieka, przenoszącego współczesne nazwiska i zdarzenia w odległą przeszłość.Oczywiście, gdyby kierować się tylko sceptycyzmem, trzeba byłoby uznać całą historię za wymysł mitomana, który zresztą sam przyznaje, że przez wiele lat był leczony w jakimś zakładzie psychiatrycznym.A przecież Norbert - zafascynowany wizją - szukał z uporem jakiegoś realnego źródła relacji, z nie uzasadnioną rozumowo pewnością, że nie może być ona tylko wytworem chorej wyobraźni.- Widzi pan.- podjął nieznajomy równie raptownie, jak urwał.- Widzi pan, ja stosunkowo wcześnie zorientowałem się, co takim jak ja grozi.I jaką to jednocześnie daje szansę.Pierwszy, wyraźny zanik pamięci zbiegł się u mnie z wybuchem epidemii.To nie było nic ważnego.Kilka godzin i to spędzonych w podróży.Pamiętam wyjazd i przyjazd, a w środku luka.Biała plama.Wiem tyle, że po powrocie zgłosiłem jakiś wypadek na szosie, ale o co chodziło, już później nie doszedłem, bo były ważniejsze sprawy.Widzi pan - coraz bardziej się podniecał - właśnie to, że nie chorowałem, a miałem informacje z pierwszej ręki, stwarzało szansę zajęcia się epidemią od początku.Rzecz, w tym, iż miałem żonę lekarkę.Ściślej, była wówczas moją narzeczoną.Dawało mi to duże możliwości dostępu do fachowych wiadomości.A wie pan, jak doszedłem, gdzie się to wylęgło?.Przez kolegów z agencji prasowych otrzymałem dane dotyczące pierwszych zachorowań w różnych krajach.Oczywiście, nie było pewności, że najwcześniejsza data wskaże źródło.Pierwszy nosiciel mógł przecież wyjechać do innego kraju, a czas inkubacji, chociaż bardzo krótki, wystarczał do przelotu choćby na drugą półkulę.Nie można było też wykluczyć, iż jest to jakaś celowa, zbrodnicza akcja, wymierzona przeciw określonemu państwu czy grupie etnicznej.Tym zajmowały się kontrwywiady i Interpol.I stąd właśnie moje późniejsze kontakty.Moja żona zdobyła przez Międzynarodową Organizację Zdrowia dane dotyczące zachorowań lekarzy.Nie było sprzeczności.Udało się w ten sposób zlokalizować źródło.Po prostu ci, którzy nabroili, za późno się zorientowali.Nie udało się zniekształcić obrazu epidemii.Potem, gdy już było wiadomo, że szukać trzeba w Szkocji, zajęliśmy się analizą pewnych konkretnych przypadków.- Prowadził pan badania tylko z żoną?- To by niewiele dało.Najpierw było nas czworo, ale po paru miesiącach działaliśmy całą dwudziestosześcioosobową grupą.Byli w niej nie tylko dziennikarze.Przede wszystkim lekarze, bakteriolodzy, demografowie.Wszystko ludzie młodzi.I zaczęło wychodzić, że to coś związane z instytutem Pattona
[ Pobierz całość w formacie PDF ]