[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na zalanym potokami słońca pokładzie zapadła cisza, przerywana tylko pluskiem fali, miękko bijącej o burtę.Amundsen milczał.Czujnym, bacznym spojrzeniem objął ludzi, jakby z ich twarzy chciał wyczytać odpowiedź na to, co za chwilę usłyszą.— Jak wiecie — rozpoczął wreszcie, a głos jego zabrzmiał twardo — wypłynęliśmy w kierunku Arktyki, z zamiarem przeprowadzenia długofalowych badań Północnego Oceanu Lodowatego.Po namyśle jednak postanowiłem zmienić plan.Kraj oczekuje od nas wielkiego wyczynu, takiego, który by raz jeszcze okrył go sławą.Północny biegun został zdobyty, nim zdążyliśmy do niego i dotrzeć.Nic już na to nie poradzę.Ale jest jeszcze drugi, nie tknięty ludzką stopą, dziewiczy, na przeciwległym krańcu Ziemi.Biegun południowy! Popłyniemy do bieguna południowego! Niełatwe to zadanie — ciągnął po chwili dalej, prześliznąwszy się wzrokiem po osłupiałych twarzach.— Przed paroma laty z tej drogi cofnął i się Anglik Scott, przed niespełna rokiem zawrócił Shackleton, jeden z najdzielniejszych polarników, jacy chodzą po ziemi, nie wspominam już o innych.Scott ponawia próbę na statku „Terra Nova", płynie już na Antarktydę.My także tam podążymy.Niech w wyścigu do bieguna nie zabraknie Norwegii, niech na południowym krańcu świata załopoce nasz sztandar.Zrobimy wszystko, żeby stanąć tam pierwsi! To nie rozkaz, moi drodzy — głos Amundsena złagodniał.— Każdy z was, rzecz jasna, i sam zadecyduje o sobie.Ci, co nie zechcą pójść ze mną, mają zapewniony powrót.Niech przejdą od razu na sterburtę.Zabierze ich pierwszy statek, który stąd odpłynie do kraju.Głos teraz macie wy.Zaskoczona załoga milczała, ale cisza trwała krótko, zaledwie parę sekund.— Niech żyje Królestwo Norwegii!— Niech żyje nasz Amundsen!— Z panem, kapitanie, choćby do samego piekła! — wybuchły naraz okrzyki.Marynarze jeden przez drugiego tłoczyli się wokół dowódcy, ściskali mu ręce.— A nie mówiłem?! — zawołał Hanssen do Lindstroma klepiąc go po plecach.— Zapomnij teraz, drogi koku, o niedźwiedzich szynkach! Tak się na nie szykowałeś, a tam, dokąd płyniemy, nie ma ich co szukać.Musisz nauczyć się przyrządzać pingwinią pieczeń.— Mnie tam wszystko jedno gdzie, byle z kapitanem.Choćby na koniec świata.Tylko wiesz, Helmer, co mnie dziwi? My dwaj znamy go na wylot, ale ci inni?— Tym innym wystarczy, że to Amundsen, czują, że można mu ufać, też nie nowicjusze.Hjalmar Johansen wędrował z Nansenem do bieguna północnego, a taki Prestrud albo i Wisting — gdzie ich już nie nosiło? Stubberuda, Bjaalanda i Hassela nie znam bliżej.Tam, na miejscu, przekonamy się, co są warci.— Teraz dopiero rozumiem, czemu od samej Kristianli męczymy się z setką grenlandzkich psów z piekła rodem.Dzień i noc wyją w tym upale, aż uszy więdną, a ja się dziwiłem, po co wieziemy je przez tropiki i przez równik zamiast kupić psy na Alasce — stuknął się w czoło Lindstrom.— Dawno musiał nasz Roald wiedzieć, co robi.Nie teraz wpadł na taki pomysł, nie teraz — mówił z uznaniem Hanssen.— Łeb to on ma nie od parady.— — Głowili się ludzie w Kristianii, po co nam ta składana chałupa, którą wieziemy w ładowniach.Jedni mówili, że Amundsen chce postawić ją na dryfującej krze, drudzy, że liczy na odkrycie jakiegoś nieznanego lądu i od razu założy na nim stację naukową pod norweską flagą.— Pod norweską flagą, powiadasz? Zatkniemy ją na biegunie południowym.To dopiero będzie sensacja! Nasz kapitan nie będzie mieć kłopotu z forsą, jak znów gdzieś w przyszłości pociągniemy — Hanssenowi zaśmiały się oczy.— Ech, ty, włóczęgo, nie czas ci już w domu posiedzieć?— Próbowałem zagrzać miejsca — poskrobał się w głowę porucznik — ale to jakoś nie wychodzi.Narzeczona mnie rzuciła po tych trzech zimowaniach w Arktyce, a dom rodzicielski nie zając, nie ucieknie.Co zobaczę jeszcze świata, to moje.— Mnie stara ledwie puściła, rada będzie, jeśli wrócę wcześniej niż po pięciu latach.— Pisać listy do rodzin, kto ma ochotę, pośpieszyć się za dwie godziny najdalej podnosimy kotwicę! — przerwał im donośny głos kapitana Nilsena.Przez otwarty bulaj gorący podmuch wnosił do kajuty ostry korzenny zapach nieznanych kwiatów.Ciszę mącił tylko skrzyp pióra szybko biegnącego po papierze.— Co tak dużo piszesz, skończ prędzej! — niecierpliwił się Leon Amundsen.— Z tego wszystkiego nie zdążę zejść na ląd.— List do Fridtjofa — rzucił przez ramię brat — muszę go przecież zawiadomić o.— Jak to, dopiero teraz? Mówiłeś, że już dawno.— Nie mogłem się zdecydować, ciężko mi do niego pisać, kosztowało mnie to wiele bezsennych nocy.Mam wyrzuty sumienia.Parę razy próbowałem — żachnął się Roald.— Nie mogłem — powtórzył — zrozum, Leon Fridtjof to chodząca dobroć, szlachetność, to uosobienie j sprawiedliwości.Wiem dobrze, czego by zażądał, mogę J ci z góry powiedzieć — chciałby, żebym przyłączył się do wyprawy Scotta, żebyśmy poszli ramię w ramię i wspólnie pracowali dla dobra nauki.To zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe.Ani Scott nie zgodziłby się aa podobną propozycję, ani ja bym go o to nie prosił.To przerasta moje siły.Nie każdy jest Nansenem, zrozum! Moje argumenty znasz, jeśli uda mi się zwyciężyć, nie będę miał żadnych trudności z następną wyprawą, z tą, o której marzę od dawna — arktyczną.W tej chwili, sam najlepiej wiesz, postawiłem wszystko na jedną kartę.I tak w ładowniach mam prowiantu i ekwipunku na rok, najwyżej dwa, nie na siedem; nie mógłbym z tym skromnym zapasem płynąć do Arktyki.A jakbym zaczął czekać, nim się znajdą pieniądze.Spróbuję zdobyć ten biegun, skoro oczekują ode mnie sensacji, skoro sensacją mam zapłacić.O większą trudno chyba, sam przyznaj.Flaga norweska na południowym krańcu ziemi! Któż powiedział, że Anglicy mają zawsze zwyciężać?— A nie lękasz się utracić zaufania tych, co i tak niechętnie dawali pieniądze na wyprawę do Arktyki? Czy cię zrozumieją? Nie zasięgnąłeś ich rady, nie wyrazili zgody na taką zasadniczą zmianę — niepokoił się Leon.— Zdajesz sobie sprawę, na co się ważysz? Wiesz, co cię może spotkać, jeśli przegrasz? Los tych wielkich, którym powinęła się noga: poniżenie, wzgarda, kto wie, może nawet więzienie za długi?— Nie kracz, bracie, nie dopuszczam do siebie myśli o porażce.Jeśli wrócę zwycięzcą, wybaczą mi wszystko, na rękach mnie będą nosić, pod niebiosa wychwalać.A jeżeli nie wrócę, i tak nikt po mnie nie zapłacze — ton jego był cierpki.— Oto list, oddaj go Nansenowi natychmiast po przyjeździe do Kristianii.Mam nadzieję, że on zrozumie, musi zrozumieć moje postępowanie.I że mi wybaczy.A to telegram do Scotta, jest już chyba w Melbourne, w drodze na Antarktydę.Otworzysz kopertę w czterdzieści osiem godzin po naszym wypłynięciu na morze.Treść pisma nadasz natychmiast kablogramem do Australii.Uprzedzam Anglika, że płynę na Szósty Kontynent i że moim celem jest także południowy biegun.— Po co go uprzedzasz? Czy to nie przesada? Nikt nie ma monopolu na odkrycia, kto pierwszy, ten lepszy.Twój kablogram będzie dla niego przykrym zaskoczeniem.— Przykrym, mówisz? On i tak ma nade mną olbrzymią przewagę.Przeżył dwie zimy na Antarktydzie, poznał wybrzeża, klimat, wdzierał się w głąb lądu, wie, jakie napotka przeszkody.Ja tam będę nowicjuszem, na każdym kroku będę się musiał uczyć, za każde doświadczenie ciężko płacić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]