[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Pożar! Pożar! – krzyknęła i zaczęła szukać w fałdach sukni zapomnianego bożka.Wąska smuga dymu unosiła się między szparami desek dolnego pokładu.Dym gęstniał z każdą chwilą i wnet pojawiły się pierwsze płomienie, a potem kolejne, mniejsze języki ognia.W miarę rozprzestrzeniania się pożaru dał się słyszeć suchy trzask.Kilku strażników zbiegło na dół, zaś pozostali ciaśniej otoczyli więźniów.Siwara bezwiednie ścisnęła zabandażowane ramię Gene’a, który aż drgnął, odrywając zafascynowany wzrok od morza ognia.Księżniczka pochyliła się, by spojrzeć na Yanuka, który siedział nieporuszenie, z oczami utkwionymi w Nanich.Ogień rozprzestrzeniał się, dym gęstniał.Z kabin na dole strzelały języki ognia.Ale czy to prawdziwy pożar? Czuli żar, który, być może, wojownikom Kof wydawał się nieznośny, ale jednocześnie żar ten nie niszczył farby pokrywającej ściany kabin.– Pożar! Pożar! – rozległy się okrzyki.Garstka tych, którzy byli na pokładzie, dreptała niezdecydowanie.Wszelkie próby stłumienia gwałtownych płomieni były z góry skazane na niepowodzenie.Pożar ogarnął już cały statek, a dym gryzł wojowników Kof w oczy.Nie dokuczał on jednak czwórce widzów na górnym pokładzie, obserwującej to widowisko jedynie z grzecznym zainteresowaniem.Ostatni strażnicy pędem opuścili pokład.Znajdujący się poniżej skakali przez barierki do morza, kierując się ku pozostałym statkom, na których tłoczyli się wojownicy, wydając głośne okrzyki.Wydawało się, że sytuacja na galerze jest beznadziejna.Należało więc jak najszybciej pozbyć się statku, by ogień nie przeniósł się na inne okręty.Kilku mężczyzn na dolnym pokładzie przypomniało sobie o jeńcach i ruszyło na górę, ale wyrosły przed nimi gwałtowne płomienie, zagradzające drogę, a oślepiający dym owionął wojowników Kof.Możliwe, że wcale nie czuli żaru ani duszącego dymu, po prostu wydawało im się to tak oczywiste, że aż w to uwierzyli.Ściana ognia uniemożliwiała zidentyfikowanie ludzi tłoczących się na dole, a wkrótce nie było tam już nikogo – rzucili się do morza, pozostawiając nawet małe szalupy ratunkowe, które próbowali spiesznie opuścić na wodę.Zostawili jedną łódź kołyszącą się na końcu liny, a drugą unoszącą się na falach.Kiedy ostatni z nich opuścił statek, płomienie przesunęły się od nie osmalonych drewnianych ścian i skupiły wzdłuż burt statku, tworząc efektowną ruchomą zasłonę, której fałdy spowijały kłęby dymu.Pokłady były wolne od ognia.Yanuk, ze wzrokiem wciąż utkwionym w Nanich, zwrócił się do Gene’a:– Pomóż mi zejść na niższy pokład.Spuśćcie szalupę na wodę i poszukajcie klejnotu.Kiedy pomagali baśniowemu stworowi z wydatnym brzuchem, pokrytym zielonymi łuskami, zejść po stromych stopniach, czarnoksiężnik z uwagą wpatrywał się przed siebie.Gene i księżniczka zapomnieli o swoim odrętwieniu i dolegliwościach i biegali od kajuty do kajuty, zaglądając do skrzyń i ściągając z łóżek narzuty w poszukiwaniu klejnotu Orchera.W kabinie Froara natknęli się na stół zastawiony naczyniami z potrawami, widocznie ktoś za chwilę miał tu zasiąść do jedzenia.W kajucie Yanuka ustawiono w kozły broń.Ale nigdzie na całym statku nie było klejnotu.Siwara z pobladłą twarzą oparła się lekko o ścianę.Gene przyciągnął dziewczynę do siebie.– Nie poddawaj się, Siwaro.Nanich jeszcze nie padło.Co z tego, że nie mamy klejnotu? Mamy przecież Yanuka.W najgorszym wypadku wyobraź sobie, że nigdy nie zawinęliśmy na tę wyspę, tylko po prostu udało nam się pokonać sztorm, prześcignąć statki i dotrzeć do Nanich.Znowu zobaczył Siwarę taką, jaka była na początku podróży – powabną i czułą.Uniosła usta do pocałunku.Stali przez moment razem, póki Marzą nie wynurzyła się z kajuty księżniczki, trzymając w jednej ręce swego małego bożka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]