[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.O najdziwniejszej rzeczy, jaka mi się przytrafiła, nie wspomniałem jak dotąd w moim pamiętniku.Prawdę mówiąc, bałem się prze lać te słowa na papier.Ukryłem to wszystko w otchłani pamięci i robiłem, co w mojej mocy, aby pewne myśli pozostały tam na zawsze.Jednakże wbrew moim wysiłkom, ich moc nadal rośnie.Teraz, gdy postanowiłem stawić czoła temu wyzwaniu, okazało się, że ujęcie go w słowa jest trudniejsze, niż przypuszczałem.Niczym na wpół zapomniana melodia, która kołacze się po głowie lecz nie sposób jej zanucić, myśli te gromadzą się w głębi mojego umysłu, zawsze w tle, nigdy na pierwszym planie.Gotowe w każdej chwili wyłonić się ze swej kryjówki, choć jednak na razie tego nie robią.W mieszkaniu, z wyjątkiem chwil, kiedy jestem mocno skupiony na swojej pracy, stwierdzam bardzo często, że nawiedzają mnie myśli i idee, które nie pochodzą ode mnie.Nowe, dziwne przemyślenia, całkiem odmienne od moich, zalewają mój umysł.Sęk w tym, że są całkiem oderwane od nurtu, którym zwykle podążały moje własne myśli.Pojawiają się zazwyczaj, kiedy mój umysł odpoczywa, nie jest niczym zaprzątnięty, kiedy przysypiam przy kominku lub siedzę z książką, na której nie potrafię się skupić.Wtedy to wspomniane obce myśli ożywają i sprawiają mi niewypowiedziany dyskomfort.Bywa, że są tak silne, iż mam wrażenie, jakby w pokoju przeze mnie zajmowanym znajdował się ktoś jeszcze, kto wyrażał swoje myśli na głos.Moje nerwy są w strzępach, w dodatku wysiada mi wątroba.Muszę ciężej pracować i wytrwałej ćwiczyć.Te okropne myśli nigdy nie nawiedzają mnie, gdy mój umysł jest czymś zaprzątnięty.Ale wciąż tam są, czekają, jakby były żywe.To, co starałem się opisać powyżej, zacząłem uświadamiać sobie stopniowo po tym, jak spędziłem kilka dni w domu i powoli nabierałem sił.Druga dziwna rzecz przydarzyła mi się przez te wszystkie tygodnie zaledwie dwukrotnie.To mnie przeraża.Jest to świadomość bliskości jakiejś zabójczej i odrażającej choroby.Wrażenie to spowija mnie od stóp do głów niczym fala żaru wywołanego gorączką, po czym mija, pozostawiając mnie zmarzniętego i rozdygotanego.Przez kilka sekund nawet samo powietrze wydaje się być skażone.Myśl o chorobie jest tak silna i przekonująca, że w obu przypadkach zakręciło mi się w głowie, a w moich myślach, niczym płomienie białego żaru, pojawiły się złowrogie nazwy wszystkich znanych mi groźnych chorób.Nie potrafię wyjaśnić, co było przyczyną tych niesamowitych doznań, wiem jednak, że nie uroiłem sobie zimnego potu, jaki mnie wówczas oblał, ani przyspieszonej akcji serca, sprawiającego wrażenie, jakby miało lada chwila wyskoczyć z mej piersi.Najsilniej odczułem bliskość tej zabójczej choroby w nocy dwudziestego ósmego, gdy wspiąłem się na górę śladem tajemniczego lokatora.Kiedy byliśmy zamknięci razem w tym niedużym pokoiku na poddaszu, odniosłem wrażenie, jakbym znalazł się twarzą w twarz z samą esencją owej niewidzialnej, złowrogiej choroby.Nigdy dotąd nie doświadczyłem czegoś podobnego i da Bóg, aby to nie spotkało mnie ponownie.No i już! Opowiedziałem o wszystkim.Obróciłem w słowa doznania, o których dotąd starałem się nawet nie myśleć, a co dopiero przelewać je na papier.Albowiem - i nie mogę już dłużej oszukiwać samego siebie - to, czego doświadczyłem owej nocy (dwudziestego ósmego) było w równej mierze snem, jak moje codzienne śniadania; zaś trywialny wpis w tym dzienniku, który z założenia miał wyjaśnić incydent, będący dla mnie źródłem niewytłumaczalnej zgrozy, powstał tylko po to, by uspokoić moje zszargane nerwy; nie chciałem opisać słowami tego, co czułem i jak było naprawdę.Gdybym to uczynił, mogłoby się okazać, że nie jestem w stanie znieść całego tego koszmaru.3 grudnia.Chciałbym, aby Chapter wreszcie się zjawił.Zrewidowałem już wszystkie fakty i wyobrażam sobie spojrzenie jego chłodnych, szarych oczu przyglądających mi się z niedowierzaniem, gdy przedstawię mu swoją relację: o pukaniu do drzwi, eleganckim gościu, świetle w oknie na poddaszu i cieniu na roletach, o mężczyźnie, który szedł przede mną po śniegu, o moich rzeczach, które znajdowałem rano rozrzucone po całym pokoju, o pełnych wahania słowach Emily, o podejrzanej małomówności właścicielki, o tajemniczym lokatorze podsłuchującym pod moimi drzwiami, o przeraźliwych, choć dziwacznych słowach, które usłyszałem we śnie, a przede wszystkim, i to będzie dla mnie najtrudniejsze - o obecności przeraźliwej choroby oraz strumieniu myśli i idei nie będących moimi własnymi.Już widzę twarz Chaptera, nieomal słyszę jego rozważne słowa: „Chyba dopadło cię załamanie nerwowe, a w dodatku jesteś jak zawsze niedożywiony.Lepiej odwiedź mego znajomego lekarza, specjalistę od chorób nerwowych, a potem wybierzemy się razem na południe Francji.” Albowiem przyjaciel mój, który nie ma pojęcia, co znaczy mieć zszargane nerwy i chorą wątrobę, regularnie odwiedza psychiatrę, święcie przekonany, że jego umysł jest w coraz bardziej opłakanym stanie.5 grudnia.Od czasu incydentu z Tajemniczym Lokatorem regularnie palę nocami lampę w sypialni i odtąd sypiam spokojnie.Ale zeszłej nocy wydarzyło się coś o wiele bardziej bulwersującego.Obudziłem się nagle i przy toaletce ujrzałem mężczyznę, przeglądającego się w lustrze.Drzwi były jak zawsze zamknięte na klucz.W pierwszej chwili zorientowałem się, że to mój tajemniczy lokator, i ta świadomość zmroziła mi krew w żyłach.Ogarnęła mnie tak silna fala zgrozy i przerażenia, że poczułem się jak sparaliżowany; leżałem na łóżku, nie mogąc się poruszyć ani nawet wydobyć z siebie głosu.Zwróciłem wszelako uwagę, że w sypialni znów pojawił się ten odrażający, mdlący fetor.Mężczyzna wydawał się wysoki, barczysty.Nachylał się przed lustrem.Był odwrócony do mnie plecami, lecz w lustrze dostrzegłem odbicie olbrzymiej głowy i twarzy oświetlonej blaskiem nocnej lampki.Widmowe, szare światło budzącego się dnia przesączające się spomiędzy zasłon wzmogło jedynie grozę całej tej sytuacji, padło bowiem na jego zmierzwione, gęste, długie włosy, przypominające lwią grzywę, i twarz, tak obrzmiałą i zniekształconą, że przywodziła na myśl oblicze tego wielkiego, groźnego drapieżnika.Malował się na niej grymas, którego nie potrafię opisać słowami.W słabym świetle lampy i poranka zauważyłem kilka brązowych plam na policzkach mężczyzny, które ów obserwował badawczo, z wytężoną uwagą przeglądając się w lustrze.Wargi mężczyzny były blade, bardzo grube, mięsiste.Jednej ręki nie widziałem, druga natomiast spoczywała na mojej szczotce do włosów, zrobionej z kości słoniowej.Mięśnie były dziwnie napięte, palce wychudzone i kościste, wierzch dłoni nabrzmiały, jakby opuchnięty.Jego ręka wyglądała niczym wielki, szary pająk szykujący się do skoku albo szpony olbrzymiego, drapieżnego ptaka.Gdy uświadomiłem sobie, że znalazłem się sam na sam z tą bezimienną istotą, na wyciągnięcie ręki od niej, przeżyłem prawdziwy szok, lecz jeszcze większy wstrząs czekał mnie, kiedy ów tajemniczy gość odwrócił się nagle i spojrzał małymi jak paciorki oczami nieproporcjonalnymi w porównaniu z resztą jego masywnego cielska.W jednej chwili poderwałem się do pozycji siedzącej, z mych ust dobył się przeraźliwy, przeciągły krzyk, a zaraz potem ogarnęła mnie aksamitna czerń niepamięci.O grudnia.Kiedy dziś rano odzyskałem przytomność, pierwsza rzecz, na jaką zwróciłem uwagę, to moje ubrania rozrzucone po całej podłodze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]