[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ba! Sam płatnerz próbował go ukraść mojemu przodkowi – poecie już w tydzień po prezentacji własnego dzieła i od tej pory biedny właściciel nie przespał spokojnie ani jednej nocy.Nie pozwalał mu zmrużyć oka ciągły najazd rabusiów, którzy spadali z dachu jego domu, podkopywali się pod fundamenty i bili z wrzaskiem między sobą, kiedy zdarzyło im się wpaść jeden na drugiego w sieni.Starzy i młodzi, mężczyźni i kobiety, a nawet drobne dziatki, ciągnęli ze wszystkich stron, chcąc spróbować własnej przebiegłości i uwolnić mego praszczura od miecza, który trzymasz w rękach.Biedny rymopis nie mógł ufać nawet najbliższym przyjaciołom, nie mówiąc już o własnych zniedołężniałych na stare lata poczciwych rodzicach.Te złodziejskie zakusy stały się tak męczące, że mój przodek postanowił w końcu oddać miecz dobrowolnie pierwszemu włamywaczowi, jakiego przydybie w swej spiżarni, bądź pierwszemu bandycie, któremu uda się go zwabić w mroczny zaułek na tyłach targowiska.Mówię ci szczerą prawdę, zapewniam.– Ach, lecz nie oddał go, prawda, jak wszystko zresztą na to wskazuje? – Wciąż nie patrząc na mnie zabójca cofnął się o kilka kroków i ustawiając pod różnym kątem ostrze łowił nim blask księżyca.– I jakże zacny ów mąż wybrnął w końcu z tej kłopotliwej sytuacji?– Prawdę powiedziawszy mój przodek do szczególnie zacnych nie należał – stwierdziłam – odznaczał się za to wielką przebiegłością.Po dojrzałym namyśle kazał wygrawerować na głowni te słowa, któreś przed chwilą odczytał, a gdy pewien wyjątkowo odważny i szczwany młody złodziej zdołał w końcu wykraść miecz, i to w biały dzień, mój protoplasta ścigał go tak długo, aż w końcu go dopadł i przedstawił mu następującą śmiałą propozycję: może sobie zatrzymać miecz, proszę bardzo, jeśli poślubi najstarszą córkę poety i tym samym wejdzie do rodziny.Złodziej z miejsca się zgodził, podobnie jak córka mego przodka, gdyż był najwidoczniej młodzieńcem urodziwym.I w ten oto sposób narodziła się najstarsza tradycja naszego rodu.W górę, w dół, ostrzem w stronę księżyca, ostrzem w mroczny cień.– Fascynująca historia! – W istocie był zafascynowany, choć starał się tego nie okazywać; zafascynowany do tego stopnia, że nie zauważył, kiedy pozwoliłam sobie w końcu na małe poruszenie, nieznaczne przesunięcie, raczej w bok niż do tyłu.– Założywszy nawet, że złodziej miałby do wyboru małżeństwo albo śmierć.z całym szacunkiem dla córki twojego przodka.– Och, o tym nie mogło być nawet mowy!Już był mój! Przestał poruszać mieczem i wlepił we mnie spojrzenie.Upodobnił się wreszcie do zwykłego człowieka: w zaokrąglonych oczach (co prawda zwęził je zaraz) pojawiło się to ludzkie cudowne zdumienie i ta moja najkochańsza, najmilsza, najdroższa ludzka ciekawość: co dalej? Choć ranna, ledwo żywa i zagrożona śmiercią, na widok tego wzroku poczułam się jak w domu.– Młodzieniec mógł odejść wolno, cały i zdrowy – powiedziałam – i nigdy więcej nie oglądać szlachetnego miecza.Ale on podporządkował się z radością wyrytemu na głowni nakazowi: „Ukradnij mnie i poślub” i okazał się wiernym mężem dla obu swych małżonek.A ponieważ o niebo lepiej od mojego przodka znał fortele złodziejskiej braci, żaden z nich nie oglądał już miecza na oczy, prócz tych, dla których był to ostatni widok w życiu.Jedyna trudność polegała na tym, że nie mógł pogodzić się z myślą, nawet na łożu śmierci, pozostawienia swego skarbu któremuś z własnych potomków.Osobiście sądzę, że kazałby go ze sobą pogrzebać, gdyby pewna dziewka służąca o lepkich palcach nie podwędziła go w ostatniej chwili, co oznaczało oczywiście, że najstarszy syn mego przodka musiał ją z kolei wytropić i poślubić, aby zachować w rodzinie i sam miecz, i rzadki ów złodziejski talent.I tak to szło od tamtego czasu.Wyjątek stanowiła moja babka.Babka była zresztą pod każdym względem wyjątkowa.Wciąż jeszcze nie mogłam mieć pewności, że mój wróg połknął przynętę, mimo że zerkał to na miecz, to na mnie, i znowu na miecz.– Żeby krew nie przestawała krążyć, oto w czym rzecz – mruknął pod nosem.– Wyobraź sobie, że nie inaczej i my postępujemy.Widzisz, musiał poznać zakończenie tej historii, a co znaczy odległość niecałej stopy dla kogoś, kogo zjada ciekawość?– Twoja babka.– przypomniał, a ja wykrzyknęłam w duchu: „Jużeś mój!”– Ach, babka! – westchnęłam.– Najbardziej niezwykła postać całego mojego dzieciństwa.– Tak rzeczywiście było, niech będzie błogosławiony jej podły charakter.– Babka była córką mojego pradziadka, nie mogła więc ukraść miecza i wyjść za mąż, aby go zatrzymać.Uznała to za krzyczącą niesprawiedliwość, a niesprawiedliwości nie tolerowała.Była niska, podobnie jak ja, toteż nie zwracano na nią specjalnej uwagi, od dwudziestego wszakże mniej więcej roku życia nie zajmowała się niczym innym jak strzeżeniem miecza i nauką władania nim; przynajmniej do tego miała prawo.Każdego ranka (potem się bowiem upijał) pobierała lekcje u sędziwego kiriańskiego mistrza L’kl’yara – zauważyłam, że oczy mojego słuchacza zrobiły się jeszcze szersze – aż w końcu umiała tyle co on i potrafiła całymi godzinami, bez znużenia, wynajdywać własne wersje jego zasłon, wypadów, legendarnych już zwodów i kontr.W końcu stała się niemal niepokonana, ta moja cicha drobna babuleńka, która co wieczór śpiewała mi dziecięce piosnki, nawet gdy już podrosłam.A kiedy zrozumiała, że jest niepokonana, pewnego dnia po codziennym treningu po prostu zabrała miecz i zniknęła.– Zniknęła?Tymczasem ja już prawie śpiewałam, tak pochłonięta formą opowieści, jakiej mnie nauczono niemal równocześnie z moim imieniem, jak mój słuchacz był pochłonięty jej treścią
[ Pobierz całość w formacie PDF ]