[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— W istocie — odrzek³.— Wola³bym jednak nie pozostawaæ tu zbyt d³ugo.Wróci³em do Franceski.— Lepiej pokazaæ Cariacetiemu te kosztownoœci.PóŸniej mo¿emy nie mieæ na tozbyt wiele czasu.Odesz³a pomówiæ z Cariacetim, a ja popatrzy³em markotnie na kil, któremu wci¹¿brakowa³o dwóch ton.Sprawy przedstawia³y siê kiepsko i by³em zrozpaczony.Przyintensywnej pracy dokoñczenie kilu zajê³oby osiem dni, kolejny dzieñ mocowaniego, jeszcze jeden potrzebny by³ na za³o¿enie ok³adziny z w³Ã³kna szklanego izwodowanie „Sanforda".Dziesiêæ dni! Czy Metcalfe i Torloni bêd¹ czekaæ tak d³ugo?Nied³ugo Francesca wróci³a.— Cariaceti jest zdumiony — powiedzia³a.— Jest najszczêœliwszym cz³owiekiem,jakiego kiedykolwiek widzia³am.— Mi³o mi, ¿e ktoœ jest szczêœliwy — odpar³em ponuro.— Ta ca³a sprawa rozsypiesiê na kawa³ki.Po³o¿y³a mi rêkê na ramieniu.— Nie miej do siebie pretensji.Nikt nie zrobi³by wiêcej ni¿ ty.Usiad³em na stojaku.— Oczywiœcie mog³oby byæ gorzej — powiedzia³em.— Walker móg³by siê spiæw³aœnie teraz, gdy go potrzebujemy.Coertze móg³by wpaœæ w amok, a ja móg³bymupaœæ i z³amaæ parê koœci.Ujê³a w d³onie moj¹ zabanda¿owan¹ d³oñ.— Nigdy nie powiedzia³am tego ¿adnemu mê¿czyŸnie, ale tobie to powiem — jesteœcz³owiekiem, którego bardzo podziwiani.Spojrza³em na jej rêkê spoczywaj¹c¹ namojej.— Tylko podziwiasz? — spyta³em ³agodnie.Unios³em wzrok i zobaczy³em, jak siêrumieni.Szybko cofnê³a rêkê i odwróci³a siê.— Czasami sprawia mi pan przykroœæ, panie Halloran.Wsta³em.— Jeszcze niedawno by³o Hal.Powiedzia³em, ¿e przyjaciele nazywaj¹ mnie Hal.— Jestem twoj¹ przyjació³k¹ — odpar³a wolno.— Francesco, chcia³bym, abyœ by³a dla mnie kimœ wiêcej ni¿ przyjació³k¹.Znieruchomia³a nagle, a ja obj¹³em j¹ wpó³.— Myœlê, ¿e ciê kocham, Francesco — powiedzia³em.Odwróci³a siê szybko, œmiej¹cprzez ³zy.— Ty tak tylko myœlisz, Hal.Ach, jacy wy, Anglicy, jesteœcie ch³odni iostro¿ni.Ja natomiast wiem, ¿e ciê kocham.Coœ œcisnê³o mnie w do³ku, a ca³a ta ciemna szopa wyda³a siê nagle jaœniejsza.— Tak, kocham ciê, ale nie wiedzia³em, jak to w³aœciwie powiedzieæ.Niewiedzia³em, jak zareagujesz, kiedy to powiem.— Mówiê, ¿e to wspaniale.— Bêdzie nam dobrze — powiedzia³em.— Cape jest cudownym miejscem.Prócz tegojest jeszcze ca³y œwiat.Posmutnia³a nagle.— Nie wiem, Hal.Nie wiem.Wci¹¿ jestem mê¿atk¹, nie mogê wyjœæ za ciebie.— W³ochy nie s¹ ca³ym œwiatem — powiedzia³em ³agodnie.— W wiêkszoœci krajówrozwód nie jest czymœ haniebnym.Ludzie, którzy stworzyli prawo do rozwodu,wiedzieli, co robi¹.Nigdy nie zwi¹zaliby nikogo na ca³e ¿ycie z kimœ takim jakEstrenoli.Potrz¹snê³a g³ow¹.— Tutaj, we W³oszech, oraz w oczach mojego Koœcio³a rozwód jest grzechem.— W takim razie W³ochy i twój Koœció³ s¹ w b³êdzie.Ja tak mówiê, nawet Pierotak mówi.— Co siê stanie z moim mê¿em? — spyta³a wolno.— Nie wiem.Metcalfe twierdzi, ¿e zostanie odwieziony do Rzymu pod eskort¹.— To wszystko? Torloni go nie zabije?— Nie s¹dzê.Metcalfe powiedzia³, ¿e nie, a ja mu wierzê.Mo¿e jest kanali¹,ale jeszcze nigdy nie z³apa³em go na pod³ym k³amstwie.Skinê³a g³ow¹.— Ja te¿ mu wierzê.— Milcza³a jakiœ czas, po czym rzek³a: — Gdy siê dowiem, ¿eEduardo jest bezpieczny, pojadê z tob¹ do Afryki Po³udniowej czy jakiegokolwiekinnego miejsca.Za granic¹ uzyskam rozwód i wyjdê za ciebie, ale Eduardo musibyæ ca³y i zdrowy.Nie mog³abym mieæ takiej rzeczy na sumieniu.— Dopilnujê tego — powiedzia³em.— Zobaczê siê z Metcalfe'em.— Spojrza³em nakil.— Muszê jednak doprowadziæ tê sprawê do koñca.W³o¿y³em w to sporowysi³ku, a trzeba te¿ wzi¹æ pod uwagê innych — Coertzego, Walkera, Piera,wszystkich twoich ludzi; nie mogê siê teraz zatrzymaæ.Wiesz przecie¿, ¿e niechodzi tylko o z³oto.— Wiem.Ktoœ musia³ ciê mocno zraniæ, ¿ebyœ zacz¹³ coœ takiego.Nie jest totwój ¿ywio³.— Mia³em ¿onê, któr¹ zabi³ pijaczyna podobny do Walkera.— Tak ma³o wiem o twojej przesz³oœci — powiedzia³a zamyœlona.— Tyle muszê siêdowiedzieæ.Twoja ¿ona.Bardzo j¹ kocha³eœ.— Nie by³o to pytanie, leczstwierdzenie.Opowiedzia³em jej trochê o Jean, wiêcej o sobie i przez jakiœ czasrozmawialiœmy przyciszonymi g³osami, tak jak robi¹ to zwykle zakochani.VWówczas wszed³ Coertze.Zapyta³, sk¹d ten poœpiech i dlaczego zak³Ã³cono mu dzieñ odpoczynku.Jak nacz³owieka, który nie chcia³ przerywaæ pracy, bardzo niechêtnie przyj¹³odebranie mu jego chwilowych przyjemnoœci.Wprowadzi³em go w wydarzenia.Zdumia³ siê tak jak ka¿dy z nas
[ Pobierz całość w formacie PDF ]